[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kiedy wrócił do domu, wszedł po cichu do sypialni, nie
zapalając światła. Dopiero po chwili się zorientował, że nie
ma jej nie tylko w łóżku, ale i w domu. Zawołał psy i kazał
im szukać. Na szczęście znalazły. A wszystko dlatego, że nie
mogła spać.
Owinął się ręcznikiem, kiedy w pralni pojawił się Moody.
- Nie wiedziałem, że pan jest w domu.
- Niczego nie potrzebowałem, więc nie chciałem was bu-
dzić. Ale Julianne była poza domem w tej ulewie.
-Nie wiedziałem...
- Rozumiem, że poszedłby pan jej szukać. Nic się nie sta-
ło, ale to się nie może powtórzyć.
- Będę czujniejszy, kiedy pana nie ma w domu.
- Dziękuję. - Jamey polecił ją jego opiece, a on nie dosyć,
że chciał się z nią przespać, to jeszcze jej nie pilnował.
- Jestem prawie pewien, że więcej nie wyjdzie w nocy.
Ale pytała o Hannę.
- Co?
- Nie wiem, skąd wie ani ile, ale zna imię.
- Ja niczego nie powiedziałem... Zach uniósł rękę.
- Pana i pańskiej żony jestem pewien.
- A Lil?
- Nie, niemożliwe. Nie wiem skąd, ale moja żona czegoś
się domyśla. A teraz muszę iść, bo na mnie czeka.
- Nie udaje się panu miesiąc miodowy. Jesteśmy panu
wdzięczni za to, że poświęca się pan najpierw dla innych
spraw.
Zach poklepał go po ramieniu i wyszedł, nie bardzo prze-
konany, że zasłużył na ich wdzięczność.
Myślał, że Julianne już śpi, więc po cichu wszedł do ła-
zienki. Zastanawiał się, co począć z tą jej ciekawością, która
może się źle skończyć. Nie wybaczyłby sobie, gdyby jej się
coś stało. Nie tylko dlatego, że Jamey oddał mu ją pod opie-
kę, ale dlatego, że mu na niej zależało. To nie było tylko pożą
danie. Dzięki niej się śmiał, lubił ją i brakowałoby mu jej,
gdyby odeszła. Kiedy przez chwilę myślał, że stało jej się coś
złego, ogarnęła go panika. Jakby ją znał już od bardzo dawna.
Gdy się znalazł w łóżku, zorientował się, że Julianne nie
śpi.
- Nie rób tego nigdy więcej - powiedział nieco ostrzej, niż
zamierzał.
- Nie mogę ci tego obiecać.
Dumny był z siebie, że nie jęknął głośno. -Julianne...
- Zach. - Obróciła się w jego stronę. - Może zaistnieć sy-
tuacja, że będę musiała znowu to zrobić. Nie chcę łamać
przyrzeczeń. Mogę ci tylko obiecać, że zrobię to wyłącznie
wtedy, gdy nie będę miała wyjścia.
- No dobrze.
- Czy prowadziłeś motorówkę w taką pogodę?
- Wypożyczyłem. Jutro ktoś ją odbierze. A ty jak spę-
dzałaś czas?
- Powoli. Powiedz mi, dlaczego to robisz?
-Co?
- Ratujesz ludzi.
- Ktoś musi.
- Myślałam, że porwania to sprawa dla FBI.
- No bo jest.
- Pracujesz dla nich?
- Pracowałem.
Łóżko aż się zatrzęsło, kiedy nagle obróciła się na bok.
Czuł, że nie wytrzymywała z ciekawości.
- Odszedłeś?
- Parę lat temu.
- Dlaczego?
- Uznałem, że ich biurokracja jest zbyt... restrykcyjna.
- To znaczy, że lubisz łamać reguły, a tam nie mogłeś?
- Coś w tym rodzaju. Nie zawsze się dawało według reguł.
- Więc odszedłeś, stworzyłeś własny zespół i własne regu-
ły.
- Można to tak ująć.
- Powiedz mi, Zach, czy jesteś z tym szczęśliwy?
- Nigdy nie żałowałem.
- I łamiesz prawo, żeby ratować porwanych ludzi?
- Nie zawsze łamię prawo, ale jestem gotów działać nie-
zgodnie z nim.
- Więc wracam do pierwszego pytania: dlaczego to robisz?
- A ja powtarzam moją pierwszą odpowiedź: ponieważ
ktoś musi.
- A ten wyjazd zakończył się sukcesem?
- Tak. - Ale chłopak o mały włos nie został zabity.
- Czy zwykle tak szybko się to toczy?
- Najistotniejsze są dwie pierwsze doby. - Dosyć już pytań
i dosyć odpowiedzi jak na jeden raz. - Dobranoc, Juliannę.
Później, kiedy wciąż usiłował zasnąć, poczuł, że przysu-
nęła się blisko niego, ale go nie dotknęła. Odczekał chwilę,
objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Ona przycisnęła
policzek do jego szyi i westchnęła.
Niedobrze, że tak idealnie tam pasowała.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
W nocy Julianne obudziła się zmarznięta i sama. Zacha
nie było, i to od dłuższego czasu, sądząc po zimnej pościeli.
Uniosła głowę i spojrzała na zegar. Prawie trzecia.
Gdzie on jest? Nie słyszała telefonu, w łazience było
ciemno. Słyszała jednak odległe głosy. Wstała, weszła do
garderoby i przyłożyła ucho do ściany. Nic. Jednak gdy wy-
chodziła z garderoby, głosy wydały jej się donośniejsze, jak-
by dochodziły zza obrazu na ścianie.
Odsunęła go trochę i zobaczyła dziurę w ścianie, przez
którą głosy dochodziły wyraźnie.
Wiedziałaś, że tak nie będzie zawsze - powiedział Zach.
- Dlaczego nie? - spytała kobieta. - Obiecałeś, że będziesz
się mną opiekował.
Julianne zakryła usta dłonią.
- Nie spodziewałem się, że będziesz tak długo. Sądziłem,
że zapragniesz czegoś innego.
- Chcę być z tobą.
- Teraz jestem żonaty, mówiłem ci. Wszystko się zmie-
niło.
- Nie rozumiem, dlaczego ja miałabym się z tego powodu
zmienić.
- Zmęczyło mnie to udawanie. Julianne już się zorien-
towała, że ktoś mieszka w wieży. Lada moment znajdzie
klucz i wejdzie.
- Nie chcę jej poznawać.
- To już mówiłaś.
- Obiecałeś, że zawsze będę twoją dziewczynką.
- Wciąż jesteś, Hanno, to się nie zmieni.
- Hanna. Julianne oparła się o zimną ścianę i przymknęła
oczy.
- Nie jestem gotowa - powiedziała Hanna.
- Spotkaj się z nią tylko. Polubisz Julianne.
- Nienawidzę jej.
Zapadła długa cisza. Dwoje uparciuchów, z których żadne
nie chce ustąpić, pomyślała Julianne.
- Idź do łóżka - powiedział zrezygnowany. - Prześpij się
trochę.
Julianne stała przez chwilę, starając się przetrawić wszyst-
ko, co usłyszała. Potem wyprostowała obraz i szybko wróciła
do łóżka, żeby zdążyć przed Zachem.
Hanna. Zamknięta w wieży. Ktoś, kto wiele dla Zacha
znaczy, a w każdym razie znaczył. Ich powiązanie nie było [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •