[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nym słońcem komnatę ku drzwiom. Zanim doszła
do nich, drzwi otwarły się same, ukazując jej
oczom dwie chłopięce postacie w różnym wieku
i różnego wzrostu, i górującą nad nimi męską
postać, a każda z tych trzech postaci stała
w drzwiach z ogromnym naręczem wiosennych
kwiatów z łąki. Kolana chłopczyków czarne były
od ziemi, włosy potargane, pełno w nich było liści
i patyków, jakby chłopcy, szukając kwiatków,
tarzali się po łące.
 Zwiętujmy pierwszy majowy dzień!  wy-
krzyknął Donowan z dziecięcym entuzjazmem.
Callum, starszy i bardziej powściągliwy, po-
chylił się nad ręką matki i złożył na jej dłoni
pocałunek.
I jakby tego wszystkiego było jeszcze za mało,
żeby jej serce wypełnić czułością, Gawin uśmiech-
nął się szeroko i mrugnął do niej ponad głowami
chłopców.
 Nie chcemy witać wiosny bez ciebie, Brenno.
A ranek wprost wspaniały na łowienie ryb. Wybie-
rzesz się razem z nami?
Pomógł chłopcom nalać wody do wielkiej wazy,
174 Joanne Rock
ustawionej niedaleko kominka i ułożyć w niej
kwiaty. Potem trzy pary oczu spojrzały na Brennę
pytająco.
 Czujesz się lepiej, mamo?  spytał Callum.
W jego ciemnych oczach dojrzała troskę.  Możesz
z nami iść?
A ona nade wszystko w świecie zapragnęła
pogłaskać synka po twarzy i odpędzić z niej
wszelki niepokój. Niestety, zdążyła się już nau-
czyć, że jej synek przestał być malutkim dziec-
kiem. Mały mężczyzna będzie czuł się zakłopota-
ny czułościami matki. W ciągu ostatnich tygodni
Brenna wiele dowiedziała się o swoich dzieciach.
Poznawała je coraz lepiej, spędzając z nimi popołu-
dnia i wieczory. Za dnia chłopcami zajmował się
Gawin.
Brenna skinęła dostojnie głową, po czym na jej
twarzy rozkwitł prześliczny uśmiech.
 Czuję się już o wiele lepiej, Callumie. Na
pewno na tyle dobrze, żeby razem z wami iść na
ryby. Myślę, że nie ma lepszego sposobu na spędze-
nie tego długo wyczekiwanego pierwszego majo-
wego dnia.
Ostatnie jej słowa rozradowani chłopcy puścili
mimo uszu, wybiegając w podskokach z komnaty.
Słychać było, jak pędzą przez zamek ku wyjściu,
przekrzykując się po drodze, który to z nich tego
dnia złowi więcej ryb. Minęła chwila, zapadła
cisza, jedynym śladem obecności dwóch urwisów
były zdzbła trawy i liście na kamiennej posadzce.
 Masz bardzo ambitnych synów  powiedział
Szkocka hrabina 175
z uśmiechem Gawin, nakrywając jej ramiona ak-
samitnym płaszczem.  Aż dziw bierze, jak wiele
taki mały chłopiec chce zrobić jednego dnia. Trud-
no mu spocząć choćby na chwilę.
 Obawiam się, że zbyt wiele masz z nimi
zachodu, Gawinie.
Brenna z chęcią przebywałaby ze swoimi dzieć-
mi dłużej, zdawała sobie jednak sprawę, że to nie
ona, a Gawin przysposobi jej synów do męskiego
życia. Gawin dużo jezdził z nimi konno, zabierał
na polowanie, nierzadko z sokołami. Dużo czasu
chłopcy spędzali na placu, gdzie jego ludzie wpra-
wiali się we władaniu orężem. Nie próżnowali.
Pilnie śledzili poczynania dorosłych i zmagali się ze
sobą, tocząc zażarte pojedynki drewnianymi mie-
czami, które Gawin wystrugał dla nich własno-
ręcznie.
Chłopcy wpatrzeni byli w Gawina jak w obraz.
Był dla nich mistrzem, podziwiali go nieustannie.
W ich mniemaniu największym wyczynem Gawi-
na było rozprawienie się z ogromnym dzikiem.
Zdarzyło się to dwie niedziele wstecz, w pobliskim
lesie. Gawin jednym cięciem miecza rozpłatał na
pół grozną bestię, szarżującą na małego Donowa-
na. Chłopcy nie posiadali się z zachwytu, że ich
nowy ojciec tak wspaniale potrafi władać orężem,
Brenna natomiast nie spała dwie noce, przeżywa-
jąc wciąż na nowo, co by się stało, gdyby chłopcy
poszli wtedy do lasu sami.
 Raduje mnie każda chwila, jaką spędzam
z twoimi dziećmi  powiedział Gawin, otwierając
176 Joanne Rock
przed Brenną drzwi, prowadzące na zamkowy
dziedziniec.  Cały rok spędziłem w odosobnieniu,
nie wychodząc poza mury zamku. Twoje dzieci
pomagają mi powrócić do życia.
Na dziedzińcu zastali chłopców zajętych zała-
dowywaniem dwóch koszyków, powieszonych na
grzbiecie wyjątkowo cierpliwego osła. Gawin,
sprawdziwszy, czy z koszykami wszystko w po-
rządku, chwycił za postronek i ruszył do bramy.
Brenna kroczyła obok, chłopcy, naturalnie, pobie-
gli przodem. Pierwsi wypadli poza bramę i pognali
w kierunku widniejącego w oddali szerokiego
krętego strumienia, przepływającego przez włości
lorda Blackburna.
 Jestem ci wdzięczna, Gawinie, za twoje zapew-
nienia, że chłopcy nie są dla ciebie zbyt wielkim
utrapieniem. Ale teraz, gdy powróciłam do sił,
pokieruję nimi sama.
 Pokierujesz nimi sama?!  Gawin głośno się
roześmiał.  To zajęcie dla damy może być nieco
uciążliwe.
Brenna przyjrzała mu się nieco uważniej i dopie-
ro teraz zauważyła, że czarne włosy lorda Black-
burna są potargane, a ślady na tunice wskazują, że
lord chyba również turlał się po łące w poszukiwa-
niu polnych kwiatów.
Teraz i Brenna wybuchnęła śmiechem.
 Nie zaprzeczam. Twój wygląd potwierdza to,
milordzie!
 Gotów byłem uczynić wszystko, by narwać
wiosennych kwiatów dla mojej żony  oświadczył
Szkocka hrabina 177
lord Blackburn.  Chociaż nie pojmuję, dlaczego
najpiękniejsze kwiaty rosną w najbardziej niedo-
stępnych miejscach. Po gałązkę ostrokrzewu mu-
siałem wspiąć się aż na klif!
Serce Brenny topniało ze wzruszenia z każdym
jego słowem. Jakiż to wspaniały człowiek, wprost
niezwykły. Gawin w pełni zasługuje na żonę
obdarzoną przymiotami, których ona na pewno nie
posiada. Ta świadomość tłumiła w niej poczucie
winy, jakie jednak wzbudzała w niej niezłomna
decyzja o odejściu od Gawina. Niezłomna, bo nic nie
było w stanie zachwiać jej przekonaniem, że Gawin
powinien wziąć sobie za żonę dziewczynę niewinną,
o nieskalanej przeszłości, a nie owdowiałą hrabinę
Brennę Douglas Kirkpatrick o tak ponurej przeszłości.
Teraz jednak nie pora na jakiekolwiek roz-
ważania, kiedy cały świat dookoła jakby specjalnie
na ich powitanie przystroił się w najpiękniejsze
barwy i zapachy. Peonie i lilie chyliły ku nim swoje
pyszne kwiaty, razem z różami i krzewami agres-
tu. I złociste słońce świeciło tak pięknie.
 Doceniam twoje starania, milordzie  oświad-
czyła wesoło.  Bardzo lubię ostrokrzew.
I to prawda. Brenna nie przepadała za wy-
szukanymi kwiatami. Wolała te zwyczajne, które
rosną z takim zapałem, sadziła je kiedyś całe
mnóstwo wokół zamku Montrose.
 Wiem  oznajmił Gawin.  Callum mi powie-
dział. On zwykle mówi niewiele, ale jak coś powie,
warto tego posłuchać. Myślę, że on bardzo za tobą
tęsknił.
178 Joanne Rock
Uśmiech znikł, na twarzy Brenny pojawiło się
wielkie przygnębienie.
 Wiem i jest to dla mnie sprawa bardzo
bolesna. Nigdy nie przestanę się zastanawiać, czy
dobrze zrobiłam, potajemnie wyjeżdżając tamtego
dnia z zamku. Och, mój Boże, skąd mogłam
wiedzieć, że nie dane mi będzie powrócić do moich
dzieci! I że przez trzy lata będą chować się bez
matki!
 Ale ty pokazałaś im, jak ważny jest honor,
Brenno. Pewnego dnia będą dumni, śpiewając
razem z innymi pieśń pochwalną na twoją cześć,
za to, że pomogłaś królowi wyzwolić Szkocję. To
jest bardzo szlachetne dziedzictwo dla każdego
rycerza.
Jej serce znów zaczęło topnieć ze wzruszenia, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •