[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Czy sądzi pani, że jej nie lubię? - spytał na pozór niewinnie.
- O tak, pan jej nie lubi! Wiem nawet dlaczego.
Oczy Henryka zabłysły. Dążył przez cały wieczór do tego, aby Blandyna
zadała mu to pytanie. To było głównym powodem tego zachowania wobec
Jutty.
- Czy pani naprawdę wie o tym?
- Tak! Przypuszcza pan, że się ją słusznie posądza o popełnienie tego
strasznego czynu...
- Ależ, panno Blandyno!
- Nie, niech pan się nie wykręca! Przyszedł pan do pałacu jedynie dlatego,
żeby sprawić przyjemność swemu przyjacielowi. Gdyby nie to, unikałby pan z
pewnością naszego domu. Wszyscy wokoło są przekonani, że Jutta jest winna.
Ja tylko w to nie wierzę, ani też pan Rudiger.
- Jaka pani spostrzegawcza. Mój przyjaciel rzeczywiście gotów dać głowę
za niewinność pani Jutty. Ja jednak jestem bardziej krytycznie usposobiony.
Bez ognia nie ma dymu, jak powiada przysłowie.
Oczy Blandyny zabłysły żywo.
- Panie doktorze! Powiedział pan poprzednio, że pragnie pan. abyśmy
zostali dobrymi przyjaciółmi...
- Jest to rzeczywiście moim najgorętszym pragnieniem.
- Może się ono tylko wtedy spełnić, jeżeli uwierzy pan w niewinność Jutty.
- Doprawdy, tylko wtedy? - spytał patrząc na nią badawczo.
- Tak, musi się pan do niej przekonać. Gdyby pan wiedział, jaka to dobra
szlachetna istota, wówczas wstydziłby się pan swojej nieufności. Biedaczka
tyle już wycierpiała z tego powodu. Proszę na nią spojrzeć. Czy tak wygląda
zbrodniarka? Jestem pewna, że nie popełniła tego czynu!
- Lecz nie posiada pani dowodów na to?
- Niestety, nie. Choć właściwie nie trzeba tutaj dowodów. Muszę pana
koniecznie nawrócić i zmusić, aby pan okazywał jej trochę względów.
Błagalne spojrzenie Blandyny wywołało w sercu doktora coś na kształt
wzruszenia.
- Trudno, ponieważ zależy mi na przyjazni pani, więc postaram się zmienić
o niej zdanie. Pragnę bowiem gorąco, abyśmy zostali przyjaciółmi. Proszę mi
jednak powiedzieć, czy pani podejrzewa kogoś innego o ten czyn, skoro
twierdzi pani z całą pewnością, że to nie ona zabiła swego męża?
Zadając to pytanie, doktor Diehl spojrzał badawczo na młodą dziewczynę,
która pod jego wzrokiem zadrżała. Zbladła śmiertelnie i przymknęła oczy.
- Nie mam pojęcia, kto jest mordercą. Niech Bóg broni, abym się o tym
dowiedziała...
- Widzę, że pani jest zimno. Zamknę okno - rzekł spokojnie doktor Diehl,
po czym wprowadził swoje słowa w czyn. Zamykając okno, wyjrzał na taras,
dostatecznie oświetlony blaskiem padającym z jadalni. Zauważył, że podłoga
tarasu znajduje się zaledwie w odległości ćwierć metra od parapetu
okiennego. Zrobił umyślnie niezręczny ruch, udając, że firanka przeszkadza
mu przy zamykaniu okiennicy. Widział to Norbert, który podszedł do gościa,
pragnąc mu pomóc.
Doktor zaczął ze śmiechem skarżyć się na swoją niezręczność, po czym
zwrócił się do Norberta:
- O mało nie wypadłem z okna! Widzę jednak, że nie groziłoby mi żadne
niebezpieczeństwo, bo potoczyłbym się wprost na taras. Zabawne są te okna!
Można przez nie jednym susem wydostać się na taras. Zapewne budowniczy
pierwotnie miał zamiar zrobić zamiast okien oszklone drzwi...
- Być może! - odparł Norbert.
- Czy wszystkie okna, wychodzące na taras są tak nisko umieszczone?
- Tak - potwierdził Norbert, bawiąc się nerwowo łańcuszkiem od zegarka.
Doktor Diehl zmierzył go badawczym spojrzeniem.
- Ten pan von Hall ma wyjątkowo nieprzyjemny wyraz oczu - pomyślał, po
czym roześmiał się wesoło.
- Jak to dobrze, że państwo mieszkają na wsi! W mieście byłaby to
nieoceniona sposobność dla włamywaczy. Złodzieje w mieście nie lękają się
niczego, wdrapują się na najwyższe domy. Tutaj mieliby ogromną wygodę...
- Niech pan nie zapomina, że park jest otoczony wysokim ogrodzeniem.
Doktor Diehl parsknął śmiechem.
- Phi! Ja sam podejmuję się przelezć przez ten płotek, a cóż dopiero
złodzieje.
- Niech pan mnie nie straszy - rzekła Blandyna, mieszając się znowu do
rozmowy.
- Przecież nie jesteśmy w stolicy, a tu nie ma włamywaczy, ani tym
podobnych typków. Znajdujemy się na wsi, wśród gór, nic nam tutaj nie grozi.
- Czy pan jest właściwie medykiem, panie doktorze? - zagadnął Norbert,
pragnąc aby rozmowa przeszła na inne tory.
- Nie, jestem doktorem filozofii...
Podczas tej wymiany słów, doktor Diehl nie spuszczał wzroku nie tylko z
Norberta, ale również i z Blandyny. Zauważył przy tym, że dziewczyna
obserwowała brata z wyraznym niepokojem.
- Czy przynieść pani szal? - zapytał.
- Dziękuję panu, możemy przecież zasiąść przy kominku, tam jest o wiele
cieplej niż przy oknie.
- Prawda! Wiosna w górach jest dosyć chłodna. Jak to dobrze, że mamy
jeszcze ogień na kominku - zauważył doktor Diehl.
Wszyscy usiedli przy kominku, gdzie przedtem zajęła miejsce Jutta wraz z
Frankiem Riidigerem. Opowiedział jej mnóstwo ciekawych rzeczy ze swego
pobytu na Borneo. Podczas tego opowiadania spoglądali sobie nawzajem
głęboko w oczy. Norbert jednak przeszkadzał im, gdyż przysiadł się do nich i
wstał dopiero, aby pomóc Diehlowi przy zamykaniu okna. Zaledwie odszedł,
gdy miejsce jego zajęła natychmiast pani Tólz.
Teraz całe towarzystwo rozsiadło się wokoło kominka, a rozmowa stała się
ogólna. Doktor Diehl znowu zaczął bawić wszystkich a nawet pani Tólz kilka
razy serdecznie się roześmiała.
Blandyna stwierdziła z radością, że doktor zwraca się teraz do Jutty w
znacznie grzeczniejszym tonie. Sympatyczny, wesoły Henryk bardzo podobał
jej się. Zdawało się jej, że wniósł odrobinę słońca i ciepła w jej smutne
monotonne życie, toteż pragnęła aby trochę tego ciepła spłynęło także na
przyjaciółkę. Była przekonana, że zachowanie doktora musiało dotknąć do
żywego delikatną, subtelną Juttę.
Teraz jednak doktor zmienił swoje postępowanie i starał się naprawić swój
błąd. Zapewne jej słowa zrobiły na nim wrażenie. Cieszyła się z tego, po
pierwsze przez wzgląd na Juttę, po wtóre zaś dlatego, że doktor Diehl
przywiązuje wagę do jej zdania. Znaczyło to, iż zależy mu naprawdę na jej
przyjazni.
Gdy nadarzyła się jej potem sposobność do kilku chwil swobodnej
pogawędki z doktorem Diehlem, odezwała się doń serdecznie:
- Cieszę się ogromnie, że zmienił pan swoje zachowanie względem Jutty.
- Wiedziałem, jak wiele zależy pani na tym - odparł ciepło - a chciałbym
spełniać wszystkie życzenia pani.
Zarumieniła się i spuściła oczy.
- Proszę mi wierzyć, że Jutta zasługuje na to. Jest wyjątkowo dobrą,
wspaniałomyślną istotą, która nie potrafi nikomu wyrządzić krzywdy.
- A pani jej tak gorąco broni...
- Jestem przecież jej przyjaciółką!
- Widzę, że ma pani wysokie pojęcie o przyjazni. Przemawia to na korzyść
pani Jutty, lecz przede wszystkim świadczy dobrze o pani samej.
- Moja przyjazń, to najmniejsza rzecz, jaką mogę uczynić dla Jutty.
Jesteśmy jej winni bardzo wiele...
- Przepraszam panią, mam jednak wrażenie, że tylko pani jest tego zdania.
Matka pani i jej brat nie podzielają tego zapatrywania. Nie lubią pani Jutty,
zdaje się, że są do niej nawet wrogo usposobieni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •