[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Następnego dnia przyjechała Jill i dała Jodie prezent do jej nowej sypialni. Była to ładna
porcelanowa ozdoba w kształcie kota i Jodie sprawiała wrażenie zadowolonej - nawet jej
podziękowała.
Teraz, gdy Jodie mnie opuszczała, kończyło się powiązanie Jill ze sprawa, więc chciała przyjść i
pożegnać się z mała. Robiła to nie tylko dlatego, że była miła osobą  do dobrych obyczajów
ludzi pracujących w pomocy społecznej należało pożegnanie się z dzieckiem, którego miało się
już nie widywać. Dla dziecka, które ciągle się przeprowadza i spotyka nowe osoby, mogłoby być
dezorientujace, gdyby ludzie po prostu znikali bez żadnego wytłumaczenia. Dziecko takie
mogłoby się czuć jeszcze bardziej odrzucone i zagubione. Więc za każdym razem, gdy odchodzi
ode mnie jakieś dziecko, są wizyty, pożegnania i niewielkie pożegnalne przyjęcie.
 A więc żegnaj, Jodie  powiedziała Jill, wychodząc.  %7łyczę ci mnóstwo szczęścia.
- Powiedz Jill  do widzenia" - poprosiłam, a Jodie posłusznie jej pomachała. Jednakże gdy tylko
Jill wyszła, Jodie rzuciła porcelanowym kotem w podłogę, rozbijając go w drobny mak.
Jeszcze tego samego popołudnia zadzwoniła doktor Bur-rows i powiedziała, że przed złożeniem opinii
w sadzie musi jeszcze raz zobaczyć Jodie. Ku mojej uldze dodała, że wolałaby to zostawić do czasu,
gdy Jodie będzie już w Wysokich Dębach, bo wtedy mogłaby to dopisać do swojego raportu.
Ostatnim gościem, dwa dni przed przeprowadzka, była Eileen, która wpadła spózniona o ponad
godzinę, oczywiście bez żadnych przeprosin, W jej przypadku nie było to pożegnanie, bo pozostawała
opiekunem socjalnym Jodie i powinna ja odwiedzać oraz monitorować jej postępy. Było mi trochę
smutno, że jedyna osoba, która miała pozostać w oficjalnym kontakcie z Jodie, był ktoś, kto wydawał
się najmniej przejmować sprawa -nic jednak nie mogłam na to poradzić.
- Nie możesz się już doczekać wyjazdu? - zapytała bez wyczucia sytuacji. - Będziesz mieszkać z
innymi chłopcami i dziewczynkami, takimi jak ty.
- Pozabijam ich wszystkich! - zagrzmiała Jodie, dając z siebie wszystko. - Głowy im pourywam! I
tobie też! Ty cholerna krowo!
Eileen nie skorzystała z propozycji wypicia kawy i spędziła z nami tylko kwadrans, jak zwykle. Był to
prawdopodobnie ostatni raz, kiedy miałam widzieć Eileen - inny opiekun socjalny pewnie pozostałby
ze mną w kontakcie i z uprzejmości informowałby mnie o postępach Jodie, ale w tym przypadku
przeczuwałam, że tak się nie stanie. Nie mogłam przy tym zdusić w sobie poczucia ulgi na myśl, że
nie będę miała już z nią do czynienia.
Odprowadziłam ja do drzwi, a ona odwróciła się z wesołym i bezmyślnym  No to pa!" %7ładnych słów
podziękowania czy uznania za ciężka pracę, która włożyłam w opiekę nad Jodie przez ostatni rok,
żadnego poczucia, że ta nieszczęśliwa dziewczynka w jakiś sposób nas związała.
- Do widzenia, Eileen - powiedziałam. Jeśli ktoś potrzebował cholernie dobrego opiekuna socjalnego,
to była to właśnie Jodie, ale może cała nasza reszta - doktor Burrows, Sally, Jill i ja - zrobiła wszystko,
by ten brak zrównoważyć.
Po wyjściu Eileen spędziłam godzinę na uspokajaniu Jodie, obiecując, że tak szybko już jej nie
zobaczy. Biorąc pod uwagę dotychczasowe podejście Eileen do sprawy, było to jak najbardziej
prawdopodobne.
Mimo negatywnych wybuchów Jodie dotyczących Wysokich Dębów, od czasu do czasu wspominała
jednak, że chciałaby  jechać i mieszkać z krowami". Następnego popołudnia znalazłam ja w kuchni,
próbująca otworzyć drzwi szafki.
- Czego szukasz, Jodie?
- Reklamówek - wymamrotała, jakby to nie był mój interes.
- Możesz mi powiedzieć po co? Może będę mogła ci pomóc?
- Muszę spakować - odpowiedziała zniecierpliwiona. Zaprowadziłam ja na górę, zdjęłam walizkę ze
swojej szafy
i przeniosłam do pokoju Jodie. Pakowałyśmy rzeczy powoli, jedna obok drugiej. - To jak wyjazd na
wakacje - powiedziała, upychając zabawki w swoich podróżnych torbach.
- Tak, trochę. Jodie, byłaś kiedyś na wakacjach? Popatrzyła na mnie pustym spojrzeniem i
uświadomiłam
sobie, że - podobnie jak wiele biednych dzieci - pewnie nigdy nie miała prawdziwych wakacji,
powtarzała po prostu to, co usłyszała w szkole lub w telewizji.
 To bardziej jak przeprowadzka do innego domu - dodałam coś, do czego mogła się jakoś odnieść.
Poczułam ukłucie żalu, bo gdyby sprawy potoczyły się inaczej, mogłabym zabrać ją na jej pierwsze
wakacje.
Przez ostatnie dni Adrian, Paula i Lucy zachowywali się nadzwyczaj cicho i okazywali niezwykłą
cierpliwość wobec ataków złości Jodie. Wiedziałam, że dla nich, podobnie jak dla mnie, wyjazd Jodie
był trudniejszy niż wyjazd jakiegokolwiek innego dziecka, które z nami mieszkało. %7łegnaniu się z
kimś wracającym do rodziców, którzy poradzili sobie ze swoimi problemami, towarzyszyło
optymistyczne poczucie sukcesu. Nawet te dzieci, które nie mogły wrócić do domu, tylko trafiały do
rodzin adopcyjnych lub na dłuższy czas do rodzin zastępczych, wyjeżdżały z nadziejami i
świadomością, że będą mile widziane i kochane przez nowych rodziców. Jedynym pocieszeniem w
przypadku Jodie było to, że trafiała w bezpieczne ręce i miała wreszcie przejść terapię, która - na co
liczyłam - miała ja wprowadzić na drogę do wyzdrowienia.
Pożegnanie
Rankiem w dniu wyjazdu Jodie nie chciała jeść śniadania, tylko siedziała przy kuchennym stole,
czekając niecierpliwie. Skończyłam kawę, potem zaczęłam znosić jej walizki i torby do przedpokoju.
Stała na dole schodów, obserwując mnie, ale gdy zapytałam, czy chce mi pomóc, odwróciła się w
druga stronę. W końcu wszystkie torby leżały w przedpokoju, tak jak rok temu.
- Gdzie jedziemy? - zapytała Jodie, próbując dosięgnąć swój płaszczyk.
Podałam jej go. - Do Wysokich Dębów. Pamiętasz:1 Jedziesz do swojego nowego domu.
- Ojej. To dzisiaj? Myślałam, że to za rok. - Za rok, za tydzień, dla Jodie to znaczyło dokładnie to
samo.
Adrian, Lucy i Paula wstali wcześniej, żeby odprowadzić nas przed wyjściem do szkoły. Zebrali się w
przedpokoju, niepewni, co powiedzieć. Paula zaczęła i próbowała przytulić Jodie, ale ta wystawiła
język i odwróciła się bokiem.
- Będziemy za tobą tęsknić, Jodie - powiedziała Lucy -i niedługo do ciebie zadzwonimy. - Jodie
wzruszyła ramionami. Wydawała się dość obojętna co do kwestii wyjazdu, mimo że było oczywiste,
że Paula i Lucy były bardzo poruszone. Dzieci pomogły mi zapakować torby do samochodu, potem
stanęły na schodach przed domem i machały.
- Wracasz do domu:1 - zapytała Jodie, gdy ruszyłyśmy i zniknęłyśmy im z pola widzenia.
- Tak, wrócę, gdy tylko cię rozpakujemy.
- Dobrze. Nie chcę cię. Mam Betty. Możesz wracać do domu, Cathy.
Wiedziałam, że to był jej sposób na poradzenie sobie z rozstaniem. Coś czuła, ale nie mogła
przyznać co ani że w ogóle coś czuła.
- 'Zadzwonię do ciebie w sobotę - powiedziałam. - A kiedy Roń i Betty powiedzą nam, że
możemy, to wtedy przyjedziemy cię odwiedzić.
 Nie chcę  powtórzyła.  Nienawidzę was wszystkich. Obudziła się godzinę wcześniej, a i
tak w samochodzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •