[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Nie boję się tej gnidy. Tobie też nie wolno się go bać.
On właśnie tak kontroluje kobiety: wzbudzając w nich
strach.
Przygryzła wagę.
 Po prostu się boję...
 Wiem, ale postąpiłaś słusznie. I znów tak postąpisz,
jeśli kiedykolwiek zajdzie potrzeba. Jesteś mądra i odważna,
nie chowasz głowy w piasek.
 Tak myślisz?
 Nie myślę. Wiem.
Przez chwilę patrzyła mu głęboko w oczy.
 Z początku obawiałam się ciebie. Potem miałam ten
wypadek, a ty odwiozłeś mnie do domu.  Uśmiechnęła
się.  Przekonałam się, że nie jesteś tak straszny, jak mi się
wydawało.
 Miło mi.
 Nodobra.  Podjęła decyzję.  Jeżeli Frank wywinie
się od kary, poproszę Rourke a, żeby wywiózł go za
morze i zostawił samego w środku gęstej dżungli. Tak
by nigdy się z niej nie wydostał.
 Najmocniej przepraszam  odezwał się głos z torebki.
 Ale nie porywam obywateli amerykańskich
i nie wywożę w niecnych celach do żadnej dżungli.
 Szkoda.
 Ale znam ludzi, którzy chętnie to zrobią  dodał
rozbawionym tonem Rourke.
 Dzięki, dobry człowieku  odrzekł Bentley.
 Dlaczego nie chcesz wyjść za niego za mąż?  spytał
głos.  Przynajmniej dopilnowałby, żeby nic złego ci się
nie stało.
 Piracie, podaj mi numer swojego szefa  Bentley
zwrócił się z uśmiechem do torebki.  Należy ci się podwyżka.
 Dzięki, stary.
 Drobiazg.  Bentley urwał, nagle bowiem spostrzegł,
jak trzy osoby zatrzymały się w pół kroku i patrzyły
z rozdziawionymi ustami na torebkę Cappie. 
No, wreszcie udało mi się wyłączyć to cholerne radio  oznajmił
głośno.
Gapie zamknęli usta i szurając nogami, pośpiesznie
opuścili bufet.
Cappie wybuchnęła gromkim śmiechem. Policzki
Bentleya przybrały kolor purpurowy.
 Znakomity refleks  pochwalił przez radio Rourke.
 Może zatrudniłbyś się u nas?
 A sio!  mruknęła Cappie.  Wtedy na pewno nie
wyszłabym za niego za mąż.
 No dobra, już przestaję mleć jęzorem.
Kell leżał blady, milczący, z zamkniętymi oczami.
Przypuszczalnie środki przeciwbólowe, które otrzymał
zaraz po operacji, przestały działać. Nie chcąc go męczyć,
Cappie z Bentleyem ograniczyli wizytę do dwóch lub
trzech minut. Zanim doszli do drzwi, Kell ponownie zasnął.
 Jak myślisz, możemy wyjść na powietrze?  spytała
Cappie.  Na ulicy jest pełno ludzi, Frank chyba nie zaatakuje?
 Nie wiem  odparł Bentley.
 Rourke, możemy?
Cisza. Cappie rozejrzała się wkoło. Nigdzie nie widziała
żadnego ze swoich dwóch ochroniarzy. Poczuła się
nieswojo. Towarzyszyli jej na każdym kroku, odkąd przyjechała
do San Antonio.
 Chodzmy  zadecydowała.  Chcę na moment rozprostować
nogi.
 Dobrze, ale nie oddalaj się ode mnie.  Bentley ścisnął
jej dłoń.
Uśmiechnęła się i oparła głowę na jego ramieniu.
 Obiecuję.
Wyszli na chłodne nocne powietrze. Ulicą przejeżdżały
samochody, chodnikami wędrowali ludzie. Na rogu,
oparty o szybę sklepu, stał policjant z telefonem komórkowym
przy uchu. Nieopodal dwaj biznesmeniwgarniturach
dyskutowali zawzięcie, nie zwracając uwagi na mijających
ich przechodniów. Jaskrawe neony i migoczące
światełka rozjaśniały mrok.
 Już prawie święta  zdziwiła się Cappie.  Straciłam
rachubę czasu. No cóż...  Wzruszyła ramionami. 
Wtym roku nie będzie choinki.
 Postawimy drzewko u Kella w pokoju  obiecał
Bentley.  Przewieziemy z Jacobsville prezenty i tu sobie
urządzimy święta.
 Urządzimy? My?  Popatrzyła mu w oczy.
 Nie zostawię cię samej  odparł.  Nawet na jeden
dzień.
Azy wezbrały jej pod powiekami. W jego głosie była
tkliwość i żar. Nie musiał nic więcej dopowiadać. Wszystko
mogła wyczytać z jego twarzy.
Wziął ją w ramiona i przytulił mocno do piersi.
 Wyjdz za mnie  szepnął, muskając wargami jej
długie jedwabiste włosy.
 Dobrze. Tak!
 Alewybrałem miejsce na oświadczyny  powiedział
ze śmiechem.  Na środku chodnika, na oczach setek ludzi.
 To nie ma znaczenia.
Przyznał jej w duchu rację.
 Bierz go! A ja ją! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •