[ Pobierz całość w formacie PDF ]

doskonałym pretekstem dla dorosłych. Sami mogą się wtedy zachowywać jak
dzieci, gdy tylko zobaczą coś tak kuszącego jak świeży śnieg.
Zaczęli zabawę od radosnej bitwy na śnieżki, podczas której dorośli wystawiali
się na cel, mrucząc i krzywiąc się, kiedy dosięgła ich jakaś śnieżna kula. Dzieci
natomiast, uszczęśliwione celnym uderzeniem, piszczały z zachwytu i
popychając się, uciekały w strachu przed odwetem dorosłych. Potem wszyscy
podzielili się na cztery grupy, by lepić bałwany. Zespół, który ulepi
największego - ogłosił Alex - w nagrodę będzie mógł się tym chwalić przez
całe Boże Narodzenie.
Jackowi, Julianie, Stanleyowi i Celii przydzielono jako pomocników Marcela,
Jacqueline, Davy'ego i Roberta. Jacqueline i Davy zabrali się do dzieła ze
stanowczym zamiarem zdobycia nagrody. Roberta najbardziej bawiło
zakopywanie się w śniegu. Natomiast Marcel ani na chwilę nie przestawał
mówić.
To przemiły dzieciak - pomyślał Jack, dobrodusznie przysłuchując się
paplaninie malca. Przypomniał sobie, że Belle nie chciała, by zbliżał się do jej
dzieci. Ale wczoraj wszystko sobie wyjaśnili i od tej chwili odnosili się do
siebie nader poprawnie. Tylko że ostatniej nocy znowu mu się śniła -
przypomniał sobie nagle. Leżała w łóżku obok niego, wsparta na łokciu, z
głową opartą na dłoni, a jej złociste włosy rozsypały się na jego ramionach i
łaskotały go. Zmiała się i śmiała radośnie, dopóki nie uniósł ręki, nie
przyciągnął jej głowy do siebie i nie złączył swych ust z jej ustami. Wtedy
umilkła. Ale to mu się tylko śniło. Obudził się i poczuł bolesną pustkę.
Tak ją zapamiętał z ich pierwszych dni. Prawie już zapomniał, że dużo się
śmiali, zazwyczaj z absurdalnych historyjek, które zawsze miał w zanadrzu.
Pózniej śmiali się już coraz rzadziej.
- Potem weszliśmy na wielki statek - ciągnął Marcel - i wszyscy się
pochorowali, bo bardzo kołysało. Ale ja nie chorowałem. Opiekowałem się
mamą i Jacąuie, ponieważ jestem głową rodziny. Tak mówi mama. Mój tata
nie żyje. Podoba mi się, że jestem głową rodziny, ale czasami wolałbym, żeby
tata był z nami. Często brał mnie na barana. Pamiętam to. I mówił po
francusku.
Ich drużyna wygrała zawody dzięki temu, że Davy, siedząc na ramionach
Stanleya, dolepił bałwanowi jajowatą głowę.
- No, dobrze, Davy - zwrócił się do niego ojciec -możesz chwalić się tym w
pokoju dziecinnym, dopóki inne dzieciaki nie zaczną rzucać w ciebie
butelkami z mlekiem, a w salonie - dopóki ktoś nie wyleje na mnie herbaty.
Mam tylko nadzieję, że ta herbata zdąży ostygnąć.
Robert wyczołgał się ze swojego igloo i z radością powitał wiadomość, że
został jednym ze zwycięzców.
Przyszedł czas, by wracać do domu. Wszyscy mieli już czerwone nosy i
zgrabiałe palce. Rękawiczki, szaliki i palta były całe w śniegu.
Marcel dreptał obok Jacka i Juliany.
- Jeślibyś chciał, mógłbyś mnie wziąć na barana. Jack przystanął i spojrzał na
niego. W głosie malca wyczuł tęsknotę. Chyba bardzo brakuje mu ojca. Musiał
mieć zaledwie trzy lata, kiedy umarł Vacheron, a mimo to go pamiętał. I to
dziecko prosi go teraz, by wziął je na barana - tak jak to robił ojciec? Jack
poczuł dziwny uścisk serca. Schylił się, podniósł chłopca i posadził go sobie na
ramionach.
Marcel mówił przez całą drogę do domu. A z kolei Jacqueline, jak zauważył
Jack, szła cicho obok.
Był lekko wzruszony. I także skonsternowany. Miał nadzieję, że Belle nie
wyjrzy przez okno i nie zobaczy ich. Co prawda, szła z nimi również Juliana,
którą dzieci poznały jeszcze w pokoju dziecinnym, ale Jack miał wrażenie, że
Marcel i Jacqueline lgnęły raczej do niego.
Ale nie to było najgorsze. Kiedy wrócili do domu, Jack postawił Marcela na
ziemi, a malec pomknął za grupką innych dzieci, które pod przewodem Ruby
szły na górę, skuszone obietnicą gorącego mleka. Ktoś tymczasem pociągnął
Jacka za połę płaszcza. Jacqueline patrzyła na niego wielkimi oczami, w
których kryła się prośba.
- Mogę pójść do pokoju muzycznego? - szepnęła. Dobry Boże!
- Spytałaś o to mamę?
- Mama powiedziała, że będę brała lekcje - odparła. -I obiecała, że kupi mi
nowe skrzypce. Mogłabym tam iść i pograć? Proszę...
Nigdzie w pobliżu nie było widać ani Belle, ani Per-ry'ego, Martina czy
Freddiego. Pewnie próba się jeszcze nie skończyła.
- Ominą cię gorące napoje - powiedział. - Czy nie byłoby lepiej poczekać i
zapytać mamę o pozwolenie?
Lecz dziewczynka potrząsnęła głową, a jej oczy nagle napełniły się łzami.
- Proszę, niech mnie pan tam zaprowadzi. Dobrze? Jak mógł jej odmówić. To
spokojne, poważne dziecko
owinęło go sobie wokół palca. Podał jej rękę.
- Dobrze, ale nie na długo - odparł. - Myślę, że to nic złego.
Jacqueline uśmiechnęła się do niego, a on odniósł wrażenie, że już na zawsze
stał się jej niewolnikiem.
Rozdział dwunasty
Jacqueline oczywiście zapomniała o Jacku, gdy tylko weszli do pokoju
muzycznego. Jack spodziewał się tego. Dziewczynka ostrożnie wyjęła
skrzypce z jednego z futerałów i musnęła dłonią ich błyszczące drewno, lekko
przeciągając palcem po strunach. Jack podszedł do fortepianu i usiadł na
stołeczku. Mała spoglądała na instrument ze skupieniem i czułością, tak jakby
patrzyła na ulubioną lalkę.
A potem uniosła skrzypce, oparła je o podbródek, wzięła smyczek i zaczęła
grać. Przez następne pół godziny Jack miał wrażenie, że patrzy na jakiegoś
wygłodniałego biedaka, który ma przed sobą niezliczone ilości jedzenia i
bardzo mało czasu. Dziewczynka grała trochę za szybko i prawie nie robiła
przerw między jednym utworem a drugim. Wyglądało to tak, jakby się bała, że
już nigdy potem nie będzie mogła wziąć skrzypiec do ręki.
Jack pozwolił jej grać i stopniowo przestał się martwić, że Belle ich tu
zastanie. Stracił też poczucie czasu. Jacqueline musiała się jeszcze wiele
nauczyć, a jednak Jack pomyślał, że jej nauczyciel będzie mógł nauczyć się od
niej równie dużo. A może nawet więcej.
Czuł się onieśmielony w obliczu takiego młodego, nie ukształtowanego
talentu. Jednocześnie ogarnęła go czułość, gdy patrzył, jak ten wielki talent
emanuje z takiej małej, szczuplutkiej istoty.
Wreszcie przestała grać i westchnęła z zadowoleniem, a potem otworzyła oczy
i spojrzała na niego. Opuściła skrzypce.
- Dziękuję panu - rzekła.
- Cała przyjemność po moje stronie, Jacqueline. Uśmiechnął się do niej.
- Czy pan też gra? - zapytała.
- Tak, ale na fortepianie - odrzekł. - Gdybym był dziewczynką, pewnie
zachęcano by mnie, abym grał więcej i więcej ćwiczył. Mówiono, że jestem
uzdolniony w tym kierunku. Ale byłem chłopcem i nie mogłem cały dzień grać
na pianinie.
Jacqueline odłożyła skrzypce na fortepian, tak jak poprzednim razem, i usiadła
obok Jacka na stołku.
- Gdyby pan naprawdę odczuwał potrzebę grania, nieważne byłoby, co mówią
inni.
No, tak. Potrzebę, nie chęć. Jak to brzmi w ustach dziecka...
- Masz rację, oczywiście - odrzekł. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •