[ Pobierz całość w formacie PDF ]

-Dodaj,że zupełnie mi już niepotrzebny.
- A jednak przyszedł.
Nie wiem,jak zdołałeś wysłać tę szmatkędoekspertyzy, ale przechytrzyłeś
nas.
Nietylko mnie, zauważ, aletakżeRosjan i diabli wiedzą kogo jeszcze.
Co się dziwisz?
Oni też siętobą interesowali.
Byłeś pierwszympolicjantem, który odważył się łączyć zagadkowe zgony,
na dodatekwbrew wyraznej niechęci przełożonego.
Taki gieroj musi budzić zainteresowanie wśródludzi, którymbardzo zależy
na zachowaniuincognito.
To samo było w latach pięćdziesiątych, w sprawie, której szukałeś w
archiwum.
- Wtedy też odbyła siętaka hekatomba?
Padło tyletrupówwpodziemiach?
- Nie.
Wtedy nikt nie dotarł do korytarzy.
Czasybyły mniejsprzyjające, a naziści lepiej pilnowali tajemnic.
- Nie pytam już nawet, kto zabił Ramiszewskiego, jego córkęi
profesora.
TwójWiesioz kolegami.
- Profesora Walberga tak.
KonkretnieWiktor.
Ale doktora.
raczej nie oni.
Zupełnie kto inny, jednakw tej chwili nie wiem,kto.
Może Niemcy, może Amerykanie?
Cholera wie, czynie Azjaci, bo
219.
metoda działania była charakterystyczna dla nich.
Te tortury.
Pewnie
się już nie dowiem, bo przecież wszyscyalbonie żyją, albo
dawnouciekli.
Wrońskizamyślił się.
W ciągu paru dni został wciągnięty w międzynarodowąaferęszpiegowską.
Wydarzenia następowały tak szybko,żenie zdążył jeszcze zdać sobie
sprawy z niesamowitości nowegopołożenia.
- Powiedz mi tylko, dlaczego King Kong powiedział w podziemiach,
że jest z brytyjskiego wywiadu?
Kapitan parsknął.
- A ty byś na jego miejscu przyznał się, że pracujesz dla Ruskich?
Ludziez KGB czy GRU mają odpowiednią reputację, na którą
sobiezapracowali przez kilkadziesiąt lat.
Anglików wykończyli jużwcześniej, dlatego akurat na nich się powoływał.
Muszę przyznać mu jedno.
Sprytnie wykombinował numer z Wiktorem.
Ten blef, że w każdymkorytarzu ktoś siedzi.
- Ale ty przecież już wiedziałeś.
Zdawałeś sobie sprawę, że Wiesław kłamie i że tomoże byćpodpucha.
Przecieżza nami był tylkoten Niemiec, Marcus.
- Ale go załatwiłeś - przerwał kapitan.
- Sam bym tego lepiej niezrobił, a pamiętaj, że nas uczą brutalnych metod
walki, jak unieszkodliwić przeciwnika najskuteczniej, jak wyeliminować.
- Nie wiem, czego was uczą, ale musiałem się przedtem przednim
bronić, a miał pistolet i nóż.
Miałem siębawić w honorowypojedynek zgodniez przedwojennym
kodeksem?
Wyzwaćgo formalnie,wymienić wizytówki i polecieć po sekundantów?
- To by było zabawne - roześmiał się Baliński.
- Ale on mógłbyjednaktego nie zrozumieć.
- Teraz odpowiedz wreszcie.
Dlaczego wyszedłeś z innymi?
Mogłeś prysnąć.
Baliński spoważniał, przyjrzałsię uważnie komisarzowi.
- Pewnie, że bym niewylazł.
Ale kiedy zobaczyłem ciebie, wiedziałem,że odsiecz już nie przyjdzie,a
trzeba mieć rękęna pulsie.
A poza tymdomyśliłem się, że żyjesz.
Byłemnajbliżej i nie widziałem,żebyś oberwał.
220
-Ale chyba powinieneś.
obowiązek.
- Ty ryzykowałeś życie dla mnie, a jazaryzykowałem dla ciebie.
Mojapraca może być brudna jak stare wiejskie szambo, ale mimowszystko
trzeba przestrzegać pewnych zasad.
Milczeli przezdłuższy czas, każdy pogrążony we własnych myślach.
- Komendant wezwał kontrolęz województwa - powiedziałwreszcie
Baliński.
- Wściekł się strasznie i na mnie, i naciebie.
Załapał wkońcu, że nie mam wiele wspólnego z policją.
Ty zacząłeś topodejrzewać już napoczątku, prawda?
Byłem zbyt nieporadny.
Komisarz skinął głową na potwierdzenie.
- I co teraz?
-zapytał.
- Będą grzebać.
Na tonic nie poradzę.
Sprawdząwszystko to,czego nie sprawdziliby normalnie.
Pewnie się nawetzorientują, że toza moją przyczyną twój szefpróbował
tuszować kwestię czy znalezieni nieboszczycy należą do serii zdarzeń.
Znów zapadła cisza.
- Przypuszczam - tym razem przerwał ją Wroński - żecała tasprawa
jestbardzo tajna.
W ogóle jej niebyło, prawda?
%7ładnej strzelaniny wpodziemiach, żadnych trupów, nic.
- To oczywiste.
Mnie zasadniczo też W ogóle nie było.
To znaczykażdy,kto zechce odnalezć inspektora Marka Balińskiego, srodze
się
zawiedzie.
- Domyślam się.
Ale gdybyś mógł odpowiedzieć na jedno pytanie.
- Wal śmiało.
-Jak się naprawdę nazywasz?
Kapitan zaczął się śmiać.
Po chwili nagle spoważniał.
- Dobre pytanie.
Czasemsam nie pamiętam.
Ale tobiepowiem.
Jacek Bzowski.
Kapitan Jacek Bzowski.
16
Z trudemwspinał się na drugiepiętro komendy.
Pierwszy dzieńpo chorobie.
Według oficjalnych danych przebywał w klinice, ow221.
szem, ale nie wojskowej, tylko Akademii Medycznej, na Chałubińskiego.
Przeszedł skomplikowanąoperację usunięcia guza okrężnicy.
Tak mówiłydokumenty, więc nikt tego nie próbował podważyć.
Tociekawe, jak ważne są papiery.
Nie tak dawno przecież rozmyślał natentemat, a smutne wnioski znalazły
teraz potwierdzenie w odniesieniu do jego osoby.
W zasadzie nieistotne,co wydarzyło się naprawdę.
Liczy się pismo wypocone przez jednego z drugim gryzipiórka.
Pokilku miesiącach pamięć ludzka blednie, a fikcja zamienia się w
prawdę.
To się chyba nazywa relatywizm.
Co dwa stopnie przystawał.
Rana w udzie nie doskwierała specjalnie, ale cały czas ciągnęłow brzuchu.
Nie masię codziwić.
Dolny płat płuca, jelita i wątrobę miał jak sito.
Kula weszła pod kątem
i tylko dlatego nie oberwałjakimś odłamkiem w okolice serca, że
impet poszedłw drugą stronę.
Wreszcie dowlókł się pod gabinet szefa.
Sekretarka z chmurnąminą wskazała drzwi.
Stary siedział jak zwykle rozwalony w fotelu,z obojętną miną dłubał
wykałaczką w zębach.
- O, nasz bohater -uniósł brwi.
- Witaj,komisarzu.
Michał rozejrzał się za jakimś krzesłem.
Ale wszystkie stałypod
ścianami.
Komendant specjalnie tak to urządził.
Wroński, niewiele
myśląc, skierował sięku najbliższemu.
- Nie pozwoliłem usiąść- rzucił ostro stary.
-Mam to w dupie - mruknął komisarz.
- Chory jestem, nie widać?
- Widać czy nie,jeszcze cię nie wylałem z pracy, żebyś
bezkarniewystępował przeciwko regulaminowi.
-A ja myślę, że już mnie wylałeś.
Komendant nachwilę zaniemówił.
- Nie wiedzia.
- wykrztusił - nie wiedziałem, że jes.
teśmy naty.
Od kiedy?
- Od teraz.
Przecież zostałem wezwany tylko po to, żebyś mi
osobiściemógł wręczyć informacjęo dyscyplinarnym zwolnieniu.
- Ktoś ci powiedział?
-Po wizycie prawdziwego wydziału wewnętrznego nie mam złudzeń.
- Zgadza się - stary odzyskał rezon.
Zaczął zaginać palce -Ukrycie dowodu to raz,skorumpowanie pracownika
laboratorium
222
w Warszawie to dwa.
Tak, tak, pogrzebaliw twoim komputerze i odtworzyli, co trzeba.
Nie sformatowałeś dysku, więc specjalista beztrudu odtworzył wyrzucone
dokumenty.
Niesubordynacja isamowolne działanie, to trzy.
Brak współpracyz przełożonymi, to cztery.
Podejrzana obecność przy zabójstwie Walberga i znów zatajenie
dowodów,to pięć.
Gdyby nie jakieś naciskiz samej góry, siedziałbyś terazw areszcie.
Wyliczać dalej?
- Nie trzeba.
Daj ten papier ipozwól minie oglądać więcej twojego szlachetnego
oblicza.
- W policji pracy już nie znajdziesz - sapnął z satysfakcją komendant.
-Nie zamierzam szukać.
- W tym mieś.
mieście też nikt cię niezatrudni.
- Jestemnaprawdę zrozpaczony.
Do widzenia.
Drzwi zamknął ostrożnie, cichutko, żeby przypadkiem nie stuknęły.
Niech szef nie myśli, że go to wszystko cokolwiek obeszło.
Komendant długo jeszcze patrzył na puste krzesło.
Potem trzasnąłwklawisz interkomu.
- PaniRenato, nie ma mnie dla nikogo!
Nikogo, ale to zupełnie!
Następnie wydobył z szafy butelkę i duży kryształowy kieliszek.
- Synu!
- ojciecotworzyłramiona.
-Rany boskie, gdzie byłeś tyle czasu?
Komendant cośbredził o delegacji, a Magda w ogóle niechciała z nami
gadać.
Między wami koniec, czy co?
Wrońskiprzymknął oczy.
Ją też na pewnozobowiązano do milczenia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •