[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To wygląda na trop hipopotama!
- Słońce i wiatr niszczą śnieg - powiedział doktor Post. - To mogą być ślady człowieka, ale
teraz trudno to stwierdzić na pewno. Poza tym mogą być stare, jeszcze z jesieni.
- No tak, oczywiście.
Poszli dalej, im bardziej jednak zbliżali się do zagrody, tym wyrazniejsze stawało się, że to
rzeczywiście są jakieś ślady. Odległość między poszczególnymi odciskami była zbyt mała
jak na łosia, zresztą wątpliwe, by łosie znalazły się na tej niemal nagiej wyspie. Tutejszy
lasek był dla nich zbyt mały.
- Tutaj są jakieś mniejsze ślady - wskazał jeden z mężczyzn. - Przypominają niedzwiedzie.
- To mogą być ślady psa, które się roztopiły - odparł Rikard. - Musimy znalezć coś bardziej
konkretnego.
Zagroda sprawiała wrażenie nie zamieszkanej, zmarznięta i opustoszała.
Doszli do celu. Rikard pchnął drzwi. Zamknięte na klucz.
Zapukał. Cisza.
123
Popatrzyli po sobie.
- Znowu pudło? - spytał młodziutki policjant.
- Ciii! - szepnął ktoś.
Nasłuchiwali. Z początku nie słyszeli niczego, po chwili jednak odnieśli wrażenie, że za
drzwiami coś się poruszyło. Rozległo się jakby węszenie przy progu.
W milczeniu wszyscy razem próbowali otworzyć drzwi. Rikard wyciągnął duży nóż, wetknął
go przy zamku i wygiął.
- Uważaj, złamiesz ostrze - ostrzegł pilot.
- Nic na to nie poradzę. Czy ktoś jeszcze ma przy sobie nóż?
Znalazł się jeszcze jeden i podczas gdy Rikard trzymał swój nóż wygięty nad zamkiem, drugi
mężczyzna wsunął swój przed zapadkę i zdołał wepchnąć ją do środka.
Drzwi stanęły otworem.
Odór, jaki buchnął im w nos, powiedział od razu, że jest tu pies, który od wielu dni nie mógł
wyjść na dwór.
Doffen leżał na podłodze przy drzwiach i patrzył na nich błagalnie czarnymi ślepkami.
Rikard, wielki przyjaciel zwierząt, poczuł, że coś ściska go w gardle.
- Znajdz wodę dla psa - polecił młodszemu koledze. - My idziemy dalej.
Drzwi wejściowe prowadziły do kuchni. Za nią był salonik i sypialnia.
Tam właśnie leżała Agnes
- Dobry Boże! - przeraził się Rikard. - Czy ona jeszcze żyje?
- Tak - odparł doktor. - Ale jest nieprzytomna. Nie dotykajcie jej! Ja i Rikard przeniesiemy ją
do łodzi. Dam jej tylko najpierw zastrzyk na wzmocnienie.
Opatuloną w koce Agnes przetransportowano na brzeg. Małego Doffena niósł na rękach
aspirant, pies bowiem osłabł tak, że nie mógł utrzymać się na nogach. Czterej
przedstawiciele służb medycznych zostali, by oczyścić zagrodę ze wszystkich ewentualnych
zarazków. Nie wiedzieli jeszcze, co dolega Agnes, lepiej więc było się zabezpieczyć. Agnes
miała wszak bezpośredni kontakt z Willym Matteusem.
124
Wydawała się kompletnie wycieńczona. Prawdopodobnie już wcześniej musiała być bardzo
chuda, a więc organizm nie miał z czego czerpać. Jasne też było, że ma wysoką gorączkę,
a słaby, świszczący oddech świadczył o zapaleniu płuc.
Doffen także mógł być zródłem zarazy. Jeśli Agnes zapadła na ospę, musiała przekazać psu
całą masę wirusów. Psy wprawdzie nie chorują na ospę, ale bakcyle mogły zagniezdzić się
w sierści. Rikard z radości zauważył, że aspirant najwyrazniej polubił Doffena. Chłopak
głaskał zabiedzone, owinięte w koc stworzonko, które ufnie ułożyło mu się na kolanach.
Parę łyków wody pomogło mu wyraznie, a aspirant wyciągnął jeszcze z kieszeni tabliczkę
czekolady i połamał ją na drobne kawałeczki. Doffen nie odmówił.
Pies na pewno wyjdzie z tego.
Ale Agnes...?
Biedna, nieszczęsna istota, pomyślał Rikard, spoglądając na nieprzytomną kobietę, leżącą
bez sił na ławeczce. Tak strasznie wychudzona, podstarzała i samotna, najpewniej niewiele
szczęścia zaznała w życiu. Czy umrze teraz, nie odzyskując przytomności? Czy ostatnim jej
doświadczeniem będzie samotność, poczucie, że wszyscy ją opuścili na małym szkierze?
Boże, jak Ty właściwie rządzisz tym światem? Dlaczego tak często zapominasz o tych,
którzy nie uczynili nic złego? O tych, którzy być może przez całe życie modlili się do Ciebie,
wierzyli w Ciebie, u Ciebie szukali pociechy, kiedy już życie stało się zbyt trudne do
zniesienia?
Wielką zagadką było, jak ci, którzy doznali tyle zła, mogli dalej wierzyć w tego Boga, który
nie pozwalał, by choć jeden wróbel padł na ziemię bez jego wiedzy!
Kiedy mijali przystań promową w okolicy Svinesund, zmarznięci, przewiani do szpiku kości,
Agnes wystraszona otworzyła oczy. Rozejrzała się dokoła, niczego nie rozumiejąc.
Rikard pochylił się nad nią i powiedział, starając się nadać swemu głosowi możliwie jak
najbardziej przyjazny ton:
- Już niedługo będzie pani w bezpiecznym, ciepłym miejscu, panno Johansen. Znalezliśmy
panią na wyspie, pojedziemy do szpitala w Halden...
Bardzo po kobiecemu szepnęła właściwie tylko do siebie:
- Ach, nie zmieniłam bielizny!
- W szpitalu na pewno to zrozumieją. Proszę napić się trochę wody, o, tak!
Oprzytomniała trochę.
- Doffen? - spytała ze strachem i próbowała się podnieść, ale nie starczyło jej sił.
125
- Doffen miewa się dobrze. Dostał wody i podniósł nogę przy łodzi na brzegu, a w tej chwili
leży na kolanach u policjanta i zajada czekoladę.
Agnes zamknęła oczy.
- O, to dobrze! Teraz wszystko będzie dobrze. Byle tylko Olava się nie gniewała...
Znów straciła przytomność. Rikard patrzył na nią zakłopotany. Olavy przecież już nie było.
Czy dla tej słabej, chorej kobiety będzie to tragedia czy też ulga?
Prawdopodobnie i to, i to.
Póznym wieczorem, kiedy łódz wreszcie zawinęła do portu w Halden, Rikard pomyślał: Oto [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •