[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mam powodu być, jak to określasz, spięta? A ja uważam,
że mam zadatki na świętą.
- To prawie to samo - powiedział. - I nie prowadzę
nieostrożnie. Prowadzę szybko, ponieważ znam doskonale
swoje możliwości i mój wóz. A poza tym ze świętą u boku
nie powinienem się niczego obawiać.
- Byłeś chyba nieznośnym uczniem, prawda?
- Owszem - przyznał z zadowoleniem. - Urwis i świę­
ta. To niezły tytuł dla romansidła, które czytasz, prawda?
- To znakomite studium obyczajowe ery wiktoriańskiej
- obruszyła się. - Oparte na źródłach.
- Jeśli w tamtych czasach kobiety rzeczywiście nosiły
takie stroje jak ta z okładki, to zazdroszczę hrabiemu.
Uniosła brwi i wróciła do lektury. Wyglądała zdumie­
wająco, jakby zaledwie przed chwilą wstała z łóżka po dzi­
kich igraszkach. Postanowił jednak nie dzielić się z nią tym
spostrzeżeniem.
Miał ogromną ochotę zatrzymać samochód i całować ją
tak gorąco, aż doprowadzi ją do zawrotu głowy. Ten stan
ducha powinna znać kobieta, która zamierzała wychowywać
jego syna... Gdy już ułoży sobie życie, niech przynajmniej
wie, że dzikich, namiętnych nocy nie można zamienić na
wyposażenie kuchni z nierdzewnej stali.
Gdy o tym pomyślał, przemknęło mu przez głowę, że
on sam też już się ustatkował. Czyż nie wybrał bezpiecz­
nego, przewidywalnego życia? Gdzie w tym wszystkim
było miejsce na namiętność? Trudno za jej obiekt uważać
mustanga z 72 roku.
- No, może obydwoje czegoś się nauczymy - wymam­
rotał.
- Słucham?
- Nie możesz powiedzieć „co", jak normalny człowiek?
- A ty jesteś normalny?
- Tak.
- A więc nie mogę.
Próbował skupić uwagę na drodze. Ale dręczyło go py­
tanie, czy rzeczywiście już się ustatkował.
- Nie! - rzucił głośno. Spojrzała na niego z niepoko­
jem. - Jestem zmęczony - burknął. To wszystko wyjaśnia­
ło. Całonocna jazda zaburzyła mu myślenie. Jego życie nie
było ani bezpieczne, ani przewidywalne. Miał swoje przy­
jemności. Rozbierał na części stare samochody i odpoczy­
wał z nogami wysoko na stole. Śpiewał pod prysznicem.
Był wolnym człowiekiem. Członkiem Klubu Kawalerów.
Czego więcej mógł chcieć?
Jej cytrynowy zapach akurat w tym momencie wypełnił
wnętrze samochodu i podrażnił mu zmysły.
Opanował się gwałtownie. Wyobraził sobie, że jest żoł­
nierzem, który ma do wykonania misję. Musi zmienić spo­
sób życia Tally, by ocalić swego syna.
Emocjonalne zaangażowanie nie było tu jednak wcale
konieczne. Przeciwnie, groziło niebezpieczeństwem. Cytry­
nowy zapach powinien być zabroniony.
- Tutaj właśnie mieszkam.
Zatrzymał samochód. Krytycznym okiem popatrzył na
jej dom. Był to przyjemny, dwupiętrowy apartamentowiec,
świeżo odnowiony, z dużymi balkonami i zadbanym oto­
czeniem.
- Chodź, Beau!
- On nie może tam wejść! - zaprotestowała.
J.D. zmrużył oczy. Naprawdę nie docierało do niej, że
teraz nie ona dyktuje warunki?
- Czy ktoś wezwie policję, jeśli wejdzie do mieszkania?
- Po prostu to zabronione.
A więc lekcja numer dwa. Nauczy ją, że zbyt wiele za­
kazów i nakazów działa bardzo destrukcyjne na życie ma-
łego chłopca. Właściwie na każdego. Co to za świat, w któ­
rym domowemu psu nie wolno wejść do budynku?
- Może zakosztujemy odrobiny niebezpieczeństwa? -
powiedział, przywołując psa do nogi.
Popatrzyła na niego ze złością.
- A jak myślisz, co robiliśmy przez ostatnie sześć go­
dzin? Z tobą za kierownicą?
Zignorował zaczepkę. Wyjął jej walizkę i powiedział:
- Prowadź.
Z uporem zacisnęła szczęki i pomaszerowała do drzwi
wejściowych.
Wzdłuż chodnika na klombach kwitły kwiaty. Zauważył
na wypielęgnowanym trawniku złowrogą tabliczkę z napi­
sem „nie deptać!" i westchnął ciężko.
Drzwi na klatkę były zamknięte; Tally wystukała kod,
by jej otworzyć.
- Czy to jest rejon wysokiej przestępczości? - spytał
z pozorną obojętnością. Jeśli jego syn mieszkał w niebez­
piecznej okolicy... Wsadzi ich oboje do tracka, wyjedzie
do Dancer i już nigdy tu nie wrócą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •