[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyssały ją z doliny. Zalewająca wszystko poświata przybrała znajomą, szmaragdową barwę
Kamieni.
Gdy pierzchająca mgła odsłoniła przestrzeń doliny wokół kompanii Conana, ich oczom
ukazała się przynajmniej pięćdziesiątka Przemienieńców pędzących w dół od północnej strony.
Eremius nadciąga! krzyknęła Illyana.
Zabierz się za niego! ryknął Conan, odwiązując z pleców swój łuk. Przestań gadać i
zacznij strzelać, kobieto. Mamy okazję wyrównać nieco szansę!
Raihna wypuszczała ju\ strzały. Odległość była dość du\a, nawet jak dla jej masywnego,
Strona 87
Green Roland - Conan mę\ny
bossońskiego łuku, ale cel nie był trudny. Ka\da ze strzał z jej łuku, potem z łuku Conana, a
następnie Illyany i Massoufa dosięgała ciał Przemienieńców.
Dosięgały, ale nie przebijały. Przy takim dystansie, łuski stworów były równie skutecznym
pancerzem, co najlepsze zbroje. Conan dostrzegł ludzi Eremiusa pędzących w dół zbocza na
flankach Przemienieńców i wziął ich na cel. Uśmiercił czterech, nim pozostałych opuściła
odwaga. Wkrótce znalezli się poza zasięgiem strzał.
Przemienieńcy byli ju\ na wysokości doliny. Ze strzałami sterczącymi z ich ciał, wyglądali
jeszcze bardziej monstrualnie ni\ przedtem. Zwiatło kamienia znów poraziło oczy Conana, gdy
Illyana zło\ywszy swój łuk, podwinęła rękawy i zajęła się wykorzystywaniem swej magii.
Kiedy odzyskał ostrość wzroku, okazało się, \e Przemienieńcy znacznie spowolnili atak.
Zamiast nacierać, zbili się w kupę, łypiąc wokół siebie. Niektórzy wyciągali strzały z ciał, inni
przygryzali szpony, skowycząc niczym wygłodniałe psy.
Obróciłam strach przeciwko nim zawołała Illyana tryumfalnie. Nie sądziłam, \e mi
się uda!
Có\, pomyśl, co dalej! krzyknął Conan. Co do mnie, mogłabyś sprawić, \eby biegali
w kółko, a\ będą zbyt wycieńczeni, by walczyć!
Raihna posłała dwie ostatnie strzały w nieruchome cele. Jedna trafiła Przemienieńca w oko.
Jego wrzask agonii sprawił, \e Conana przeszył lodowaty dreszcz. Nie cały strach wrócił do
Przemienieńców!
Zwiatło gasło, a\ w końcu sączyło się z pojedynczego zródła, przypominającego olbrzymie
ognisko za plecami Przemienieńców. Wyglądało na to, \e mistrz Kamienia rzeczywiście
nadciągał.
Wycofujemy się, a oni ruszą za nami! zawołała Illyana. Conan odwrócił się i zobaczył,
jak kobieta biegnie z gracją i chy\ością łani, z łatwością pokonując stok. Czy to Kamień dawał
jej siłę i szybkość, a jeśli tak, to za jaką cenę?
Tymczasem Przemienieńcy odzyskali siły i ruszyli przez dolinę, w byle jakim porządku, ale w
niezłym tempie. Nawet ci ranni poruszali się z szybkością normalnie idącego człowieka.
Wyprzedzał ich fetor padliny. Towarzyszyła im wściekła kakofonia syków, ryków, skowytów,
odgłosów pazurów uderzających o skałę, a nawet czknięć i beknięć.
Conan w swym \yciu napatrzył się ju\ dosyć na nieczystą magię, ale Przemienieńcy byli
całkiem nowym rodzajem koszmaru. Po raz kolejny pomyślał, \e niełatwo mu będzie ofiarować
lekką śmierć Eremiusowi.
Tymczasem musiał myśleć o własnej śmierci i o tym, jak jej uniknąć Wszyscy jego
towarzysze byli na zboczu, w drodze na górę. Dwaj Przemienieńcy rzucili się naprzód. Być mo\e
liczyli, \e dopadną Borę lub Massoufa.
Zamiast tego, przyszło im się zmierzyć z Conanem. Rąbnął w rękę jednego z nich, zatapiając
ostrze miecza głęboko w błonę między palcami. Obracając się, cięciem przez twarz, oślepił
drugiego. Pchnął go sztyletem między \ebra, dosięgając wewnętrznych organów.
Conan odskoczył do tyłu, unikając uścisku pierwszego Przemienieńca. Ubezpieczając się
mieczem i sztyletem, obserwował jak stwór zatrzymuje się nad swoim powalonym kamratem, a
następnie klęka przy nim i usiłuje zetrzeć krew z ran na jego brzuchu i twarzy.
Więc Przemienieńcy nie byli jedynie dzikimi bestiami. To nie sprawiło, \e Conan pomyślał
lepiej o Eremiusie, ale \e przyrzekł sobie, \e gdzie to tylko mo\liwe, ofiaruje Przemienieńcom
śmierć godną wojowników.
Znów Conan się wycofał. Prawie dogonił swoją kompanię, gdy Przemienieńcy zaczęli
wdrapywać się po stoku. Bora łypał na prawo i lewo, niczym tropiący pies.
Wyczuwam jaskinię w pobli\u.
Jeśli ją wyczuwasz, to mo\e Przemienieńcy ju\ się w niej gnie\d\ą powiedział Conan.
Wątpię, by zaprosili nas na kolację.
Nie. Raczej jako obiad dorzucił swoje Massouf. Powłóczył nogami, lecz lekko trzymał
swoją włócznię na ramieniu.
Jest tam! zawołał Bora. Wskazał miejsce znajdujące się nieco wy\ej, na prawo. Conan
zdą\ył jedynie zerknąć na czerniejące otwór w skale, gdy Przemienieńcy rzucili się biegiem.
Zwiatło obu Kamieni równocześnie poraziło oczy Conana. Niewyraznie dostrzegł Massoufa,
który wyglądał na kompletnie wycieńczonego. Nawet jego oczy pobłyskiwały zielenią, jak gdyby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Archiwum
- Strona Główna
- Arthur Conan Doyle Sherlock Holmes 04 Dolina trwogi
- Conan Doyle Artur Harpun Czarnego Piotra
- Donnell Tim Conan I Podziemie Niewoli
- Arthur Conan Doyle Pies Baskerville'Ăłw
- Howard Robert E Conan wĹadca miasta
- Long Julie Anne Pennyroyal Green 06 Gra o markiza
- Farmer, Philip Jose The Green Odyssey
- Frank Herbert The Green Brain
- King Stephen Mroczna WieĹźa 01 Roland
- Anonim PieĹĹ o Rolandzie (pdf)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- agpagp.keep.pl