[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szrapnele rozprysnęły się po całym pomieszczeniu.
Próbowała go trochę unieść, aby ściągnąć z niego koszulę, lecz nie zdołała tego zrobić:
był niezwykle ciężki, a bezładność pogrążonego w nieświadomości ciała stawiała taki
sam opór, jak jego waga. Poczuła, że ogarniają irracjonalna wściekłość. Szarpnięciem
rozerwała szwy przy rękawach, po czym już mogła je szybko podwinąć. Była wzburzona
tym, że przez całą drogę krwawił, byle tylko jej zapewnić bezpieczeństwo. Po raz
pierwszy w życiu na własne oczy ujrzała ranę postrzałową - mały, ohydny, czerwony
krater w gładkim, twardym mięśniu - która z miejsca stała się jej śmiertelnym wrogiem,
nad jakim z całej siły pragnęła odnieść zwycięstwo. Krew przestawała się już sączyć i
krzepła na powierzchni. Rebeka ostrożnie dotknęła brzegu rany. Wyczuła w środku kulę.
Tkwiła tuż pod skórą, co oznaczało, że może uda sie ją wyjąć.
Woda! Gdzie się podziała flaszka z wodą? Zaczęła szybko i metodycznie wyciągać z
bagażu Connora różne rzeczy: mały nożyk w pochewce, igły, nici, kłębek sznurka,
krzesiwo, świece, owinięte w tkaninę zgrzebło, a także pakunek, w który zawinięto kilka
pasztetów z oberży Pod Ciernistą Różą. Wszystko to dowodziło, że Connor umiał
przewidywać i planować, co zresztą było dla niej oczywiste. Nie znalazła jednak flaszki,
jedynie starannie złożony piękny, brązowy surdut. Miała go właśnie wyciągnąć, gdy
natrafiła na jakiś ciężki, twardy przedmiot. Och, gdyby to była flaszka!
Znalazła ją w kieszeni. Gdy ją wyjmowała razem z butelką, coś wypadło: miękki pukiel
jej włosów. Zdumiała się przez moment, dziwnie wytrącona z równowagi. Wszystkie
rzeczy leżały przed nią na podłodze, niby słowa w obcym języku, którego dopiero
zaczynała się uczyć, a rudy kosmyk włosów kończył je niby kropka. Słowa układały się
w historię, której część już znała. Czuła, jak stają się coraz jaśniejsze i dobitniejsze. Nie
miała jednak czasu na zastanawianie się. Chwyciła flaszkę. Whisky! Z braku wody
będzie musiała jej wystarczyć.
Wylała nieco whisky na dłonie i potarła je mocno, a potem drugim, energiczniejszym
chluśnięciem zmyła rozpuszczony przez alkohol brud. Jako tako oczyszczonymi rękami
wyciągnęła ze spodni własną koszulę i zębami oddarła rąbek, aby uzyskać długi bandaż.
Zcisnęła ostrożnie palcami brzegi rany, na przemian modląc się i siarczyście klnąc pod
nosem. Poczuła, że kula się przesuwa. Zcisnęła ranę ponownie, zaciskając zęby i dysząc
głośno. Tym razem zakrwawiony pocisk wynurzył się całkowicie. Ze wstrętem wzięła go
w dwa palce i obejrzała, a potem cisnęła na podłogę z głośnym przekleństwem.
Zwilżyła bandaż whisky i ostrożnie obmyła okolice rany, której brzegi na szczęście
wyglądały względnie czysto. Nigdy się nie spodziewała, że dzięki ranie od kuli z
muszkietu będzie odczuwać zadowolenie. Doprawdy, jej życie bardzo się zmieniło!
Wiedziała, że przed obandażowaniem powinna przemyć ranę. Wstrzymała oddech,
spryskując ją whisky. Connor jęknął głośno i się poruszył. Przeraziło ją to do głębi.
Dobry Boże, wyszeptała, nie potrafiła jednak przypomnieć sobie słów modlitwy. Mogła
się kierować wyłącznie instynktem.
Obandażowała ranę dokładnie i z niezwykłą delikatnością, a potem przysiadła na piętach,
przypatrując się Connorowi. Położyła mu rękę na sercu i upewniła się z ulgą, że bije
równo, a potem, nie mogąc się oprzeć, dotknęła kręconych włosów na jego piersi. Był
bardzo przystojny! Linia szyi, kształt ramion, muskularne ciało - wszystko to przywiodło
jej na myśl tajemniczą krainę rządzącą się własnymi prawami.
Zaciekawienie i satysfakcja zaczęły brać górę nad lękiem. Czuła bicie jego serca pod
swoją dłonią. Położyła drugą na własnym, żeby je porównać.
- Czy to był Robbie Denslowe? Pospiesznie cofnęła rękę i się poderwała.
- Robbie Denslowe? - powtórzyła tępo.
- Kto... cię... nauczył, jak skutecznie powalić na ziemię mężczyznę?
Mówił bardzo cicho i z trudem, lecz dzwięk jego głosu sprawił, że przepełniło ją jakieś
potężne, choć trudne do określenia uczucie.
- Tak - odparła niemal szeptem.
Widać było, że Connor cierpi, ale był też ubawiony i patrzył na nią z czułością.
Niepewnie ujęła jego dłoń, a on splótł jej palce ze swoimi.
- Powinien za to dostać tytuł szlachecki - wymamrotał.
Uśmiechnął się z wysiłkiem, potem zamknął oczy, a przyspieszony oddech i
wykrzywione usta świadczyły, że zmaga się z bólem. Na wpół świadomie gładził
kciukiem jej dłoń.
- A konie? - spytał po chwili.
- Zajmę się nimi - zapewniła go.
- Moje ramię...
- Krwawienie ustało. Wyjęłam kulę. W całości.
- Naprawdę? - Uśmiechnął się ponownie z zamkniętymi oczami. - Prawdziwy z ciebie
skarb, Rebeko.
- Skarb - powtórzyła cicho. I mimo że nie potrafiła wykrztusić nic więcej, było to w tej
chwili najwłaściwsze słowo. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •