[ Pobierz całość w formacie PDF ]
natychmiast, jak tylko dostane zamówione czeki. Kiedy już wyjadę na północ,
zacznę ją wysyłać do prowincjonalnych magazynów: Sewanne Review",
myślałem, będzie całkiem dobre, albo może Iowa Review". Wytłumaczę to
Regowi pózniej. Reg na pewno mnie zrozumie. To chyba rozwiązuje wszystkie
problemy - myślałem - wiec wypiłem za dobre rozwiązanie. A pózniej wypiłem
za swoje zdrowie. A pózniej już alkohol pił się sam... no, tak. Urwał mi
się film. Jak się okazało, po raz przedostatni.
Następnego dnia przyszły czeki Arvin Company". Wypełniłem jeden z nich na
maszynie i poszedłem do przyjaciela, który miał je kontrsygnować. Jeszcze
raz przeszedłem przez krzyżowy ogień pytań, ale tym razem trzymałem się w
ryzach - potrzebowałem jego podpisu. I w końcu go dostałem. W ciągu pięciu
minut zrobiono mi pieczątkę. Przystemplowałem nią kopertę, wystukałem na
niej adres Rega (maszynę wcześniej wyczjjściłem z cukru pudru, ale klawisze
ciągle się lepiły), włożyłem do niej czek wraz z krótkim,
prywatnytrAścikiem, w którym pisałem, że nigdy nie wysyłałem autorowi czeku
z większą przyjemnością... co zresztą było prawdą. I ciągle jest. Przez
prawie godzinę przyglądałem się mojemu dziełu i nie mogłem wyjść z podziwu,
że tak oficjalnie wygląda. Nigdy byście nie uwierzyli, że śmierdzący pijak,
który od dziesięciu dni nie zmieniał gaci, zdołał dokonać czegoś takiego.
Przerwał, zdusił papierosa i popatrzył na zegarek. Potem, zupełnie jak
konduktor oznajmiający wjazd pociągu na jakąś ważną stacje, powiedział: A
teraz zaczyna się niewytłumaczalne".
- Oto fragment opowieści, który najbardziej zainteresował dwóch psychiatrów
i tych wszystkich specjalistów od świrów, z którymi utrzymywałem bliskie
kontakty przez następne trzydzieści miesięcy. Tylko to kazali mi odwołać na
znak, że mi się poprawiło. Jak powiedział jeden z nich: To jedyny fragment
w pańskiej opowieści, w którym występuje załamanie rozumowania
indukcyjnego, to znaczy jedyny, którym nie rządziła wewnętrzna logika".
Wiec w końcu to odwołałem, wiedziałem przecież, choć oni może jeszcze o Tym
nie wiedzieli, że rzeczywiście już mi się poprawiło i bardzo chciałem
wyrwać się ze szpitala dla wariatów. Wiedziałem też, że jeżeli szybko się z
niego nie wydostane, oszaleje od nowa. No wiec odwołałem - Galileusz
odwołał tak swoje poglądy, kiedy wsadzono mu stopy w ogień, ale na zawsze
zachowałem to w pamięci. Nie twierdze, że to, co wam teraz opowiem,
naprawdę się zdarzyło. Twierdze, że wierze, że tak właśnie było. To może
mała różnica, ale dla mnie jest ona najważniejsza ze wszystkiego. A wiec,
przyjaciele, oto niewytłumaczalne:
Następne dwa dni spędziłem przygotowując się do przeprowadzki. Przy okazji:
konieczność prowadzenia samochodu nie martwiła mnie w najmniejszym stopniu,
jeszcze jako dziecko czytałem, że samochód jest jednym z
najbezpieczniejszych na świecie schronień przeciw burzy, bo napompowane
opony działają jako prawie stuprocentowe izolatory. Czekałem na te chwile,
kiedy usiądę za kierownicą mojego starego Chevroleta, zamknę okna i wyjadę
z miasta, które wydawało mi się już tylko bagnem świateł. Ale te
przygotowania obejmowały także wyjecie żarówek z lampek oświetlających
kabinę, zaklejenie ich oraz przykręcenie kontrolki świateł-na desce
rozdzielczej do oporu w lewo, żeby deska była prawie ciemna.
Ostatnią noc zamierzałem spędzić w domu. Mieszkanie było już puste, w
kuchni stał tylko stół, w sypialni łóżko, a w pracowni, na podłodze,
maszyna do pisania. Nie miałem zamiaru jej zabierać, budziła zbyt wiele
złych skojarzeń, a poza tymi i tak klawisze zawsze miały się już lepić.
Niech się o nią martwi następny lokator - i o Bellis też!
Słońce zachodziło, barwiąc całe mieszkanie w niezwykły wręcz sposób. Byłem
już niezle wlany, a inna pełna butelka miała chronić mnie przed nocą.
Właśnie przechodziłem przez pracownie, chyba po to, żeby iść do sypialni.
Pewnie usiadłbym na łóżku, myślał o kablach i elektryczności i - oczywiście
-popijał.
Pokój, który nazywałem pracownią, był w istocie największy w mieszkaniu.
Pracowałem w nim, bo miał wielkie, zachodnie okna, z których widać było
horyzont. Na piątym piętrze domu na Manhattanie. Brzmi to trochę jak cud z
rozmnożeniem chleba i ryb, ale cóż - tak właśnie było. Nie zastanawiałem
się nad tym, tylko po prostu cieszyłem. Jasne, miłe światło wypełniało ten
pokój nawet w deszczowy dzień.
Ale tego wieczora światło zachodzącego słońca było zdecydowanie
niesamowite. Czerwone jak z martenowskiego pieca. Pozbawiony mebli pokój
wydawał się zbyt wielki. Kiedy przez niego szedłem, echo odbijało się od
ścian.
Maszyna stała mniej więcej pośrodku podłogi i właśnie próbowałem ją ominąć,
kiedy zobaczyłem na wałku jakiś strzęp papieru. To mi dało do myślenia,
pamiętałem, że kiedy szedłem po poprzednią butelkę, nie było tam żadnego
papieru.
Rozejrzałem się, pewnie myślałem, że jest tu jeszcze ktoś oprócz mnie. Nie
myślałem jednak ani o włamywaczach, ani o narkomanach... tylko o duchach.
Zobaczyłem czarną plamę na ścianie, po lewej stronie drzwi do sypialni.
Zrozumiałem przynajmniej, skąd wziął się papier. Ktoś po prostu oderwał
kawałek starej tapety.
Ciągle patrzyłem w tamtą stronę, kiedy za plecami usłyszałem głośne klak".
Podskoczyłem i obróciłem się, czując serce w gardle. Byłem przerażony,
chociaż doskonale znałem ten dzwięk i nie miałem żadnych wątpliwości. Ktoś,
kto zarabia na życie przy pomocy słów, nie ma żadnych trudności z
rozpoznaniem odgłosu, z jakim czcionka uderza o papier, nawet o zmroku, w
ciemnym pokoju, kiedy w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby uderzyć w
klawisz.
Patrzyli na niego z ciemności, a ich twarze wyglądały jak białe, okrągłe
plamy. Siedzieli bliżej siebie niż na początku opowieści, żona pisarza
ściskała jego dłoń w obu swoich.
- Czułem się... no, jakbym wyszedł z siebie. Nierealne. Być może tak czuje
się każdy, kto dotrze do granic niewytłumaczalnego. Powoli podszedłem do
maszyny, serce waliło mi jak oszalałe, ale umysł miałem... spokojny, nawet
chłodny.
Klak" - poruszyła się inna czcionka. Tym razem zobaczyłem nawet, która:
trzeci rząd od góry, po lewej.
Chciałem uklęknąć i nawet zgiąłem kolana - i nagle wszystkie mięśnie nóg
odmówiły mi posłuszeństwa. Prawie zemdlałem, ale tylko prawie, usiadłem
przed maszyną, a porwana i brudna, choć niegdyś elegancka marynarka
otoczyła mnie jak sukienka głęboko dygającą panienkę. Dwie kolejne czcionki
trzasnęły raz po raz, przerwa, i jeszcze jeden trzask. Każde uderzenie
budziło echo zupełnie jak moje kroki.
Coś wsunęło kawałek tapety w maszynę w ten sposób, że czcionki uderzały o
powierzchnie pokrytą zaschłym klejem. Litery były przez to trochę
niewyrazne i zatarte, ale mogłem przeczytać: rackn. Maszyna trzasnęła
jeszcze raz i słowo to brzmiało już rackne.
- Pózniej... - redaktor chrząknął i skrzywił wargi w lekkim uśmiechu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Archiwum
- Strona Główna
- Gordon Dickson Dragon 07 The Dragon and the Gnarly King (v1.2) (lit)
- Laurie King Mary Russel 06 Justice Hall (v1.0) [lit]
- Darcy, Emma Die Soehne der Kings 01 Nathan King, der Rinderbaron
- Janrae Frank Journey Of Sacred King 02 Sins Of The Mother
- James Clavell Asian Saga 03 King Rat
- Laurie King Mary Russel 07 The Game
- Lietha Wards The King's Lady (pdf)
- Anti Ice Stephen Baxter
- King Stephen Mroczna WieĹźa 01 Roland
- Kochanek śÂmierci Akunin Boris
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- amerraind.pev.pl