[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przez wąskie drzwiczki do drugiej, daleko mniejszej izby, będącej mieszkaniem arendarza i
jego rodziny. Tam słychać było, jak głośno i zapalczywie rozmawiali obaj z %7łydem, wzajem
sobie przerywając, popychając się łokciami i co chwilę zrywając się do kłótni z gospodarzem
miejsca tego, który głośno i zapalczywie także u obydwóch, szczególniej jednak u Szymona,
73
dopominał się o pieniężne swe należności. Nie przeszkodziło mu to dać im po parę czarek
wódki. Szymon swoje wychyliwszy płakać zaczął i na gorzką dolę swoją i swoich dziatek
wyrzekać, potem jeszcze o jedną czarkę na arendarza zawołał, a gdy ten dać jej na kredyt już
nie chciał, głośno i okropnie przeklinając go, nad plecami i przed twarzą ściśniętymi pięścia-
mi mu groził. %7łyd ustąpił i dał mu jeszcze wódki, pilnie czarkę każdą kredą na drzwiach zapi-
sując. Szymon wypił; mokre jego oczy rozweseliły się i błysnęły, czapkę aż po oczy na głowę
nasunął i zamaszystym, choć razem i niepewnym krokiem z karczmy wyszedł. Przed karczmą
pod gwiazdzistym niebem stanął i coś do siebie mrucząc namyślać się zdawał. Z wielkim
wytężeniem oczu patrzał w stronę, w której z daleka szarzało samotne w polu domostwo ko-
wala, i nagle puścił się ścieżką pod ścianami stodół ku niemu wiodącą. Szedł, to prędko i raz-
nie, to znowu powoli i ze spuszczoną głową ciągle do siebie coś niezrozumiałego mrucząc.
Parę razy zatoczył się i rękami opierał o płoty ogrodów, przed kuznią stanął i namyślał się
znowu. Zdjęła go trwoga jakaś, bo rękę do czoła i piersi podniósł. Przeżegnał się i jeszcze
kilkanaście kroków postąpił. Gdyby był trzezwym, z połowy drogi wróciłby niezawodnie,
alboby i całkiem w tamtą stronę nie szedł, ale wódka dodawała mu odwagi, a ujmowała roz-
mysłu. Rękę na klamce drzwi położył i raz jeszcze przeżegnawszy się do chaty kowala
wszedł. Kowala w domu nie było; Aksena, w ten długi wieczór zimowy ciepłem pieca roz-
grzana, usnęła na swym sienniku. Nad siwą jej głową sterczała prząśnica ze złotawą kądzielą,
tylko co upuszczone wrzeciono na szorstkiej nitce zwisało z pieca, pod ramionami jej na
kształt skrzydeł rozwartymi skurczone, jak zziębłe ptaszyny, spały dwie małe, rumiane pra-
wnuczki. Izba napełniona była półzmrokiem i ciszą, palący się w piecu ogień krzesał błędne
światełka w szybach okien, na których mróz wyrzeżbił sploty kryształowych i lśniących liści.
Przed ogniem na stołku siedząc Pietrusia doglądała gotującej się strawy i zarazem odzież ro-
dziny naprawiała. U stóp jej leżało kilka dziecinnych koszulek; na kolanach trzymała sukien-
ny spencer męża, zszywając i przymocowując zdobiące go taśmy zielone. Kilka ubiegłych
miesięcy zmieniło nieco wyraz jej twarzy, wąskiemu czołu odebrało jego dawną, jasną pogo-
dę, a w zarys ust wlało cichy, lecz rzewny smutek. Zwieżą jednak była jak wprzódy i jak
wprzódy z rumieńców jej twarzy i kształtów kibici biły młodość i siła. W twardym suknie
grubą igłę zatapiając i wysoko podnosząc rękę z długą nitką, półgłosem, na przewlekłą nutę
śpiewała chłopską, posępną balladę:
Matka syna z cicha nauczaje:
 Czemu ty, synku, żonki nie karajesz?...
 0j, maju, maju nahajku małuju
I budu karaci żonku maładuju .
Z wieczora komora krykom zazwiniała,
A z połnoczy pościel hromko hawaryła,
A switajuczy Hanulka nie żyła...
Tu śpiewaczka umilkła na chwilę, igłę nawlekła, w ogień szarymi oczami popatrzyła i
znowu nad szyciem schylona dalej przewlekłą nutę zawiodła:
 Oj, maci, maci, padnica u chacie,
Poradzi ciepier, hdzie żonku chawaci?
 Zawiezi Hanulu u czystoje pole,
Skażut ludzie, szto Hanula pszenicu pole,
A sam skaczi na torh do Janowa...
W Janowie braty Hanuli pochadzajuć
I u szwagra siestry swajej pytajuć:
 Hdzie Hanula, siestru naszu, podzieu?
74
Pryjechau do domu.  Sługi najmilejsze,
Podajcie konie mnie najworoniejsze,
Pajedu ja do Hanuli w pole,
Padajcie mnie skrypku hromku,
Zahraju ja swaju dolu horku...
Bodaj ty, matko...
Z przeciągłym skrzypnięciem otworzyły się drzwi izby, Pietrusia śpiew swój przerwała i
głowę odwróciwszy zobaczyła wchodzącego Szymona. Znała go dobrze i nie zdziwiła się, że
tu przyszedł. Może z interesem do męża jej przyszedł. Uprzejmie skinęła głową.
 Dobry wieczór, Szymonie. Jak się macie?
Nie odpowiedział nic, tylko uczyniwszy kilka chwiejnych kroków wprost przed nią stanął i
z otworzonymi ustami wpatrywać się w nią zaczął. W bladych jego oczach tak mieszały się z
sobą wyrazy ciekawości i trwogi, dzikiego pożądania i pijanego rozczulenia, że wyglądał z
tym trochę strasznie i trochę też śmiesznie. Z otwartych ust jego w samą twarz kobiety zio-
nęła woń wódki. Ręce w rękawy kożucha wsunął i z pomieszaniem trwożliwości i zuchwal-
stwa zaczął:
 Pietrusia, ja do ciebie z prośbą...
 A czego chcecie?  zapytała.
 K a b ty mnie hroszy pożyczyła... Do m i r o w e g o dziś na sądy chodził...  Długi, k a
ż e, zapłacić trzeba... Ziemię sprzedadzą, k a ż e...  Nie sprzedadzą, mówię, bo nie wyku-
piona, od rządu, znaczy, nie wykupiona . A on, k a b jemu nogi p o k r u c i ł o, długi popła- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •