[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wydawała mu się całkiem stosownym narzędziem przy rodzinnych spotkaniach, lecz
postanowił zachować pozory ogłady. - Czy moja siostra powiedziała coś jeszcze?
- Tak, wasza lordowska mość. - Lokaj ponownie dotknął kapelusza, a następnie
wskazał dłonią powóz. - Zapraszam, jaśnie pani pragnie się z panem spotkać.
- Jest tutaj? - Callaway zdębiał. Czyżby Portia naprawdę zdecydowała się zawitać do
tej niebezpiecznej i niemodnej okolicy? Powóz z pewnością należał do niej, na drzwiach
widniał herb jej męża, a służący nosił dobrze znaną Williamowi liberię.
- Tak, wasza lordowska mość. - Lokaj wymownie poruszył wyciągniętą ręką. -
Bardzo proszę, jaśnie pani dość długo czekała na powrót waszej lordowskiej mości.
- Ciekawe... - Ponownie zerknął na wystawny powóz. Portia wyjątkowo zle znosiła
czekanie, więc musiała mieć niezwykle istotny powód, żeby pofatygować się do Bowden
S
R
Court, a następnie tkwić w powozie nie wiadomo jak długo. Po rekonwalescencji Williama
rodzina postanowiła celowo odsunąć się od niego, zażenowana wojennymi ranami zarówno
na jego duszy, jak i na ciele. Wtedy po raz pierwszy spostrzegł, jak bardzo jego bliscy są
zapatrzeni w siebie, próżni i nieznośni. Postanowił zrobić wszystkim przysługę i zniknął z
ich życia, zadowalając się nieporównanie skromniejszymi warunkami.
Jak dotąd nikt się nim nie interesował.
- Za pozwoleniem, wasza lordowska mość - odezwał się znów służący. - Jaśnie
pani...
- Jaśnie pani urwie ci łeb, jeśli nie przywleczesz mnie do powozu - dopowiedział
Callaway i zaklął pod nosem. Był bardziej zrezygnowany niż rozzłoszczony. W tej chwili
nie miał nawet pretensji do siostry. - Znam Portię jak zły szeląg i nie chcę, żeby zatruła ci
życie z mojego powodu. Prowadz, młodzieńcze, idę za tobą.
Drugi lokaj uchylił drzwi powozu i rozłożył mały schodek, żeby ułatwić gościowi
wejście do środka, ten jednak nie zamierzał korzystać z zaproszenia.
- Portia - odezwał się z chodnika, skrzyżowawszy ręce na piersiach. - Ki diabeł
sprowadza cię tej nocy w moje skromne progi?
- Przestań się chować w cieniu, Williamie, chcę ci się przyjrzeć. - Dama pochyliła się
na skórzanej kanapie i obejrzała brata od stóp do głów w bladym świetle latarni. On
również popatrzył na nią z zainteresowaniem. Była wyjątkowo piękną kobietą o
nieskazitelnie gładkiej twarzy. Jej złociste włosy zostały uczesane w skomplikowaną
koronę z loków i czerwonych, jedwabnych wstążek, zapewne podług najnowszej mody.
Portia zaliczała się do największych niekwestionowanych piękności na królewskim dworze.
Cóż jednak z tego, że jej doskonałe rysy twarzy wyglądały jak wyrzezbione w
alabastrze, skoro była zimna jak kamienny posąg? Szal z włoskiej koronki, udrapowany na
jej ramionach, kojarzył się Williamowi z wielką pajęczyną.
Wbiła w niego chłodne spojrzenie bladych, niemal bezbarwnych oczu, których kolor
świadczył o ich pokrewieństwie.
- Wyglądasz ohydnie, braciszku - podsumowała z nieskrywaną satysfakcją. -
Klepiesz biedę, co?
- Mógłbym odpowiedzieć w podobnym stylu i popsuć ci resztę wieczoru, ale tego nie
S
R
zrobię. Masz trzy minuty na wyłuszczenie swojej kwestii.
- Trzy minuty w zupełności mi wystarczą. - Nieznacznie poruszyła głową i skinęła
ręką. - Przestań wreszcie się we mnie wpatrywać i wsiadaj.
- Od ciebie zależy, jak wykorzystasz swój czas. - Callaway ostrożnie wsiadł do
powozu.
Portia z obrzydzeniem zmarszczyła nos.
- Więc jesteś kaleką, tak jak mówił ojciec.
- To bardzo wspaniałomyślnie z jego strony, że raczył zauważyć tak nieistotny
drobiazg. - William wzdrygnął się, gdy siadał na skórzanych poduszkach. - Przysłał cię
tutaj, żebyś mi przekazała tę nowinę?
- Kto powiedział, że jestem tutaj na polecenie ojca?
- Tylko on mógł cię zmusić, abyś przyjechała - odparł spokojnie. - Zastanawiam się
jednak, co nim powodowało?
- Dwie sprawy. - Poruszyła się nerwowo i zasłoniła nos perfumowaną chustką, którą
wyjęła z wyszywanej paciorkami, jedwabnej torebki. - Po pierwsze, ojciec chce, żebyś za-
przestał wszczynania burd ulicznych.
William obserwował siostrę z kamienną miną. Wcale go nie zaskoczyło, że
informacja o bijatykach dotarła do uszu ojca. Miał dużo pieniędzy na opłacenie
informatorów. Pytanie tylko, z jakiego powodu chciał śledzić poczynania syna.
- Odkąd to obchodzi go, jak spędzam czas?
- Co innego może zrobić, skoro zmieniłeś się w pustelnika i wegetujesz w tej norze?
- Portia westchnęła i wymownie przytknęła chustkę do nosa. - Nie dałeś mu wyboru. Twoje
zachowanie kładzie się cieniem na honorze rodziny, a udział w prostackich bójkach może
się zakończyć twoją śmiercią. Przyznasz, że trudno by nam było znieść taką hańbę.
Nic dziwnego, że dobroć Bethany poruszyła go do głębi, skoro członkowie jego
rodziny kierowali się tak samolubnymi pobudkami.
- Każdy rodzaj śmierci wydaje się okropny, Portio. - Williamie, bądz rozsądny -
rzekła zniecierpliwiona. - Prawie wszyscy uznali cię już za zmarłego. Wyobraz sobie, jaki
wybuchłby skandal: najmłodszy syn markiza Beckhama zamordowany w rynsztoku!
Wszyscy zadawaliby nam wyjątkowo kłopotliwe i męczące pytania. Nawet nie chcę myśleć
S
R
o takim upokorzeniu.
- Och, Portio, nie zmieniłaś się ani na jotę. - Uśmiechnął się z goryczą. Po tym jak
otruto pierwszego z jego ludzi, zastanawiał się nawet, czy za zbrodnią nie stoi jego ojciec.
Mogło mu zależeć na możliwie dyskretnej śmierci syna.
- Na mnie pora - oświadczył i sięgnął do klamki przy drzwiach. - Nie musisz się już
zniżać do rozmowy ze mną.
- Wykluczone, Williamie, nigdzie nie idziesz. - Władczym gestem położyła mu dłoń
na ramieniu, żeby nie mógł wstać.
- Najpierw wyjawię ci drugi powód mojego przyjazdu. Otóż ojciec pragnie cię
przyjąć z powrotem.
- Przyjąć mnie z powrotem? - Callaway roześmiał się głośno. Nawet nie próbował
ukryć pogardy. - On mnie nigdy nie wygnał z domu, Portio. Opuściłem go sam, z własnej
woli.
- Tak czy owak, ojciec chce się z tobą pojednać. - Machnęła chustką, jakby
demonstracyjnie rozwiewała wątpliwości brata. - Bądz poważny, Williamie. Ojciec jest
gotów wybaczyć ci upór i powitać cię z otwartymi ramionami.
Mężczyzna prychnął z niechęcią.
- Ojciec nigdy w życiu nie powitał nikogo z otwartymi ramionami, a już na pewno
nie własnego syna. Sprowadził mnie z Hiszpanii wyłącznie dlatego, żeby obcy nie
przelewali świętej krwi Callawayów.
- Gdyby wiedział, kim się staniesz, zapewne zostawiłby cię tam, byś zgnił wśród
południowców. - Z odrazą spojrzała na jego powycierany płaszcz.
William znowu pomyślał o trucicielu i swoich podejrzeniach.
- Może zatem ojciec powinien mnie teraz zabić i na zawsze pozbyć się problemu.
- Och, tego na pewno nie ma zamiaru uczynić. - Portia uśmiechnęła się kąśliwie. -
Wiąże z tobą inne plany. Znalazł ci żonę.
- %7łonę? - Nic nie rozumiał. Jego dwaj starsi bracia mieli już trzech silnych, zdrowych
synów, którzy mogli odziedziczyć majątek i nazwisko. W rezultacie on sam był bardzo da-
lekim i nieistotnym, bo szóstym w kolejności, kandydatem do tytułu.
- Tak, tak - potwierdziła jego siostra z niekłamanym zachwytem. - To wspaniała
S
R
kandydatka. Jej rodzina jest wniebowzięta i wszyscy pragniemy, żebyście jak najszybciej
stanęli na ślubnym kobiercu.
- Zatem postradaliście rozum - burknął ze złością, zwłaszcza że od razu pomyślał o
Bethany Penny. - Nigdy nie słyszałem o czymś równie niedorzecznym. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •