[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i ma prawo zjeść jeszcze lody. Po dziesięciu minutach spała ju\ jednak na tylnym
siedzeniu i kiedy przybyli na miejsce, MacCrea musiał zanieść ją do pokoju na
rękach.
Abbie przytrzymała mu drzwi do numeru 126, który zajmowała wspólnie z Eden,
natomiast Ben poszedł dalej do swojego pokoju.
- Połó\ jąna pierwszym łó\ku - poprosiła MacCrea.
Eden wydawała pomruki protestu, kiedy chciał ją poło\yć, i mocno objęła go za
szyję. Bardzo ostro\nie uło\ył jąna poduszkach i zdjął jej ręce ze swojego
karku. Abbie wyjęła koszulę nocną Eden z le\ącej na komodzie otwartej walizki.
MacCrea usiadł tymczasem na brzegu łó\ka i zaczął zdejmować małej buty i
skarpetki.
- Zostaw, j a to zrobię - powiedziała Abbie.
- Nie, chciałbym spróbować. Ty mo\esz układać ją do snu codziennie, a ja nigdy
jeszcze nie miałem okazji.
Po krótkim wahaniu Abbie podała mu nocną koszulę małej. Sama stanęła i zaczęła
się przyglądać. Mimowolnie poczuła wzruszenie, kiedy zobaczyła, jak czule i
delikatnie MacCrea zaj ął się Eden, by j ej nie obudzić. Ostro\nie nało\ył jej
koszulę nocną i przykrył ją. Potem pochylił siei pocałował jąw czoło. Stał przez
chwilę pochylony i patrzył na śpiącą dziewczynkę. Potem zgasił nocną lampkę,
cichutko wstał i podszedł do Abbie.
- Popatrz tylko na nią. Taka mała i niewinna. Zpiący anioł.
- Nie łudz się. Tak grzeczna jak dziś jeszcze nigdy nie była - starała się go
wyprowadzić z błędu Abbie. -Nie widziałeś jej jeszcze, kiedyjest chora lub w
złym nastroju. Jest wtedy bardzo męcząca i ucią\liwa. - MacCrea nie był
dostatecznie przekonany, jak mo\na było wywnioskować z jego miny, dlatego
pospiesznie dodała: - Rodzicielstwo to nie tylko \arty i zabawa. Poczekaj, a\
poznasz Eden naprawdę bezczelną lub upartą. Nie będziesz wtedy mówił o uroku i
niewinności. A do tego ta ciągła paplanina, dzień w dzień.
Nie mogła dalej mówić, bo chwycił j ą za ramiona i odwrócił do siebie.
261
Zaskoczona, spojrzała na niego, ale zanim zdą\yła zareagować, całował ją gorąco
i namiętnie. Początkowo zapomniała o wszelkim oporze. Kiedy jednak przyszła do
siebie, odsunęła się od niego.
- MacCrea, myślę...
- Abbie, to twój wielki błąd. - Nie puszczaj ąc j ej, zaczął pieścić ustami jej
kark i ucho. - Za du\o myślisz i za du\o mówisz. Bądz ten jeden jedyny raz
cicho.
Kiedy ponownie zaczął całować jej usta, ta rada wydała jej się nagle bardzo
mądra. Dlaczego ma odmawiać sobie czegoś, czego pragnęła tak samo jak on? Tylko
dlatego \e nie chciała się do tego przyznać?
Gdy oddała się wreszcie rozkoszy jego objęć, prze\yła to, jak powrót do domu po
długiej nieobecności. Radość, ciepło i uczucie ponownego zespolenia z nim,
wszystko to teraz się pojawiło... i jeszcze coś, co Abbie bała się nazwać.
MacCrea gładził palcami j ej włosy i nagle zaczął wyjmować spinki wpięte w jej
kok. Cofnął się o krok i spod przymkniętych powiek obserwował jej włosy, które
swobodnie opadały teraz na ramiona.
- Tego widoku od dawna pragnąłem.
Nie spuszczając z niej wzroku, podniósł ją do góry i podszedł do najbli\szego
fotela. Usiadł na nim, a jąumieścił sobie na kolanach. Siedzieli teraz jak para
nastolatków, całując się wzajemnie i pieszcząc, jak gdyby nie mogli się
sobąnasycić. W pewnej chwili MacCrea zabrał się do rozpinania jej sukienki i
Abbie poczuła, jak przez jej ciało przebiegł dreszcz rozkoszy.
Straciła wszelkie poczucie czasu i nie miała pojęcia, jak długo tak siedzieli.
Kiedy usłyszała, \e Eden poruszyła się i powiedziała coś przez sen, znowu
obudził się w niej instynkt macierzyński. Nie mogła ignorować obecności córki w
tym samym pomieszczeniu.
Usiłowała zachować powściągliwość, co skłoniło MacCreę do protestu.
- Abbie, pozwól mi... oboje tego chcemy.
- Nie tutaj. - Odsunęła się od niego. -Nie mo\na. Eden mogłaby się obudzić. -
MacCrea patrzył na łó\ko z mieszaniną gniewu, rozczarowania i niepokoju. -
Lepiej przestańmy, zanim... zanim jedno z nas straci panowanie nad sobą-
argumentowała Abbie, która \ałowała tak samo, jak on.
- Zapewne mówisz o mnie - powiedział cicho z wyrazną drwiną w głosie.
- Tego nie powiedziałam.
Głęboko westchnął i odchylił się do tyłu, by mogła się podnieść z jego kolan.
Abbie czuła dr\enie nóg i nie pragnęła niczego więcej, j ak tylko zno-
262
wu znalezć się w jego ramionach. Mimo to poprowadziła go do drzwi, przytrzymuj
ąc j edną ręką rozpiętą sukienkę.
- Między nami nic nie jest skończone, wiesz o tym - powiedział w drzwiach.
- Tak. - Skinęła głowąijednocześnie uświadomiła sobie, \e ona te\ nie chciała,
by było inaczej.
Jego usta wykrzywiły się w szerokim, leniwym uśmiechu.
- No có\, długo trwało, zanim to przyznałaś. - Wyszedł, nim Abbie zdą\yła
powiedzieć choćby jedno słowo.
Automatycznie zamknęła drzwi i zało\yła łańcuch. Przez cztery miesiące od
ponownego spotkania z nim w Scottsdale wmawiała sobie, \e między nimi wszystko
skończone. Teraz wiedziała, \e to nieprawda. Pragnęła go a\ do bólu.
Podeszła do otwartej walizki i wyjęła z niej nocną koszulę. Po drodze spojrzała
na swoje odbicie w lustrze. Długie włosy były w nieładzie, usta zmysłowo
nabrzmiałe, a sukienka do połowy rozpięta. Wyglądała jak kobieta, która
namiętnie oddawała się miłości. No tak, mo\e nie do końca namiętnie, uściśliła,
maj ąc na uwadze swój e niezaspokoj one pragnienie.
Obserwując swoje odbicie, zrozumiała jedno: część jej serca nigdy nie przestała
kochać MacCreę, a reszta nauczyła się znowu go kochać.
Przygotowała się do spania, odło\yła jeszcze ubrania na następny dzień dla
siebie i Eden, a całą resztę spakowała.
Z początku nie zwróciła uwagi na lekkie stukanie, przekonana, \e ktoś puka do
drzwi innego pokoju. Za chwilę jednak usłyszała je ponownie. Tym razem było
głośniejsze i bardziej niecierpliwe.
W dodatku ktoś cicho wołał ją po imieniu. Chciała podejść do drzwi wejściowych,
kiedy w połowie drogi dotarło do niej, \e pukanie dochodziło od strony drzwi
przejściowych do sąsiedniego pokoju. Zatrzymała się i poczekała, a\ się
powtórzy.
- Tak?-zapytałaniepewnie.
- To ja, MacCrea. Otwórz.
Abbie przekręciła klucz i otworzyła drzwi. Stał oparty o futrynę, trzymając w
ręku dyndający klucz.
- Człowiekowi w recepcji dałem sto dolarów, twierdząc, \e 128 to mój szczęśliwy
numer. Miałem rację?
Patrzyła na niego zaszokowana, nie mogąc się zdobyć na najprostszą odpowiedz.
Wreszcie odzyskała głos.
- Tak. -Znalazła się w jego pokoju i wjego ramionach, zanim zdą\yła się
zastanowić nad swój ą decyzj ą. Nie miało to ju\ j ednak \adnego znaczenia.
263
40
Ma
LacCrea, cudownie zaspokojony, balansował na granicy snu i jawy. Bronił się
przed przebudzeniem i zniknięciem czaru, który obdarzył go tak wspaniałym
uczuciem. Obok niego jednak coś się poruszyło i w miejscu, gdzie dotychczas było
ciepło, poczuł na gołej nodze chłód. Instynktownie wyciągnął rękę i znowu
przyciągnął do siebie ciepłe ciało. Nagle wszystko stało się jasne. Otworzył
oczy, by się przekonać, \e to nie sen. W ramionach trzymał Abbie.
Całkowicie przebudzony i podniecony wspomnieniem minionej nocy zaczął ją
całować.
- To ju\ rano? - zapytała sennym głosem.
- Czy to ma jakieś znaczenie? - Oparł się na ramieniu. Drugą ręką gładziłjej
ciało.
- Owszem, ma. - Jej ciało mówiło coś zupełnie innego.
- Powinno tak być ka\dego ranka, Abbie. Ty i ja w jednym łó\ku, a Eden w pokoju
obok.
- Muszę wracać. Eden nie powinna obudzić się sama w obcym pomieszczeniu. -
Abbie sięgnęła po zegarek le\ący na nocnym stoliku. - Ju\ ósma. Muszę obudzić
Eden, spakować rzeczy i pojechać na lotnisko.
MacCrea zatrzymał ją, gdy chciała wstać.
- Wez następny samolot. Zostań jeszcze chwilę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •