[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mu dziecko, kochałby ją jeszcze bardziej, jeszcze mocniej. A jego
matka nie wiedziałaby, jak jej nieba przychylić, jej i wnukom.
Wtuliła się w Karstena z westchnieniem. Czuła jego ręce na ciele,
niecierpliwe i twarde. Oddychał szybko i głośno. Spoczął na niej cięż-
ki, czuć było od niego alkohol. Statek się zakołysał.
A jednak zabolało! Karsten był trochę gwałtowny, ale pewnie tacy
już są mężczyzni. No cóż, przyzwyczai się, i ona też nauczy się rozko-
R
L
szy. Słyszała, że kobietom zajmuje to trochę więcej czasu. Pogładziła
go po włosach i zacisnęła zęby, żeby nie jęknąć z bólu i niczego mu
nie zepsuć. Przecież go kochała!
- Jesteś taka cudowna - szepnął, wodząc językiem po jej szyi.
Naprawdę ją kochał. Zapomniał o Emily i o tej drugiej.
Poruszał się teraz jeszcze szybciej, Konstanse czuła przykry ból,
niemal taki jak za pierwszym razem. Obejmowała go mocno, a łzy
płynęły jej z oczu. Teraz naprawdę zaczynało się jej życie. Musiała
zapamiętać ten moment.
Stali na pokładzie, obserwując wpływanie do portu. Mijali nie-
wielką latarnię morską na molo i zbliżające się stare składy kupieckie.
Miasto okazało się nieoczekiwanie wielkie. Port tętnił życiem i na
wodzie, i na lÄ…dzie.
Konstanse chłonęła nowe otoczenie. Najniezwyklejsze ze wszyst-
kiego były wysokie góry. Nikt o nich nie wspominał, wszyscy mówili
jedynie o mieście, a tymczasem otaczały je wysokie mroczne szczyty.
- Widzisz to wzgórze, tam dalej? Z tym dużym żółtym budyn-
kiem? - Wskazał Karsten.
Konstanse powiodła wzrokiem. Zobaczyła dwa duże budynki wno-
szące się na tym, co nazwał  wzgórzem", jeden z czerwonej cegły, po-
łożony bliżej morza, drugi, dłuższy, bladożółty. Stąd nie widziała go
wyraznie.
- To jest muzeum - uśmiechnął się. - Duma miasta. Wiele osób
uważa, że jest równie okazałe jak Zamek Królewski w Kristianii. Bę-
dziemy mieszkać tuż obok, na lewo od muzeum. Widzisz szeregi do-
mów?
Kiwnęła głową. Widziała i domy, i zielone tereny. Teściowa coś
krzyknęła, starała się upewnić, czy cały ich bagaż wyniesiono już na
pokład, nikomu nie ufała.
Kiedy spuszczono trap, Karsten leciutko pchnął żonę.
R
L
- No, proszÄ™, pani Grøndal . Zejdz pierwsza na lÄ…d. To twoje nowe
miasto.
Konstanse wsparła się o poręcz i z trudem utrzymując równowagę,
zeszła na brzeg. Nareszcie! Prawdę mówiąc, trochę dokuczyła jej cho-
roba morska, a teraz wciąż stąpała niepewnie, ziemia się pod nią koły-
sała, jak gdyby ciągle przebywała na pokładzie statku.
- Zaczekaj tutaj! - Karsten pobiegł po dorożkę. Załadowano ich
bagaż, wyprawę ślubną, garderobę. Biżuterię Konstanse miała w tor-
bie, z którą się nie rozstawała.
Jechali wzdłuż starych magazynów portowych. Karsten pokazywał
i wyjaśniał, a Laura, siedząca naprzeciwko nich, cały czas się uśmie-
chała.
- To Nabrzeże Niemieckie, dawne siedziby han-zeatów.
Skręcili na wzgórze, które pokazywał jej ze statku, i przejechali
przez zatłoczony plac, Torgallmenningen, jak powiedział Karsten. Ru-
szyli pod górę stromo biegnącą ulicą, kierując się ku bladożółtemu
budynkowi muzeum.
Laura wychyliła się i ujęła Konstanse za rękę.
- To jest Store Parkvei, moja kochana. A oto i dom Emily.
Konstanse zdrętwiała. Dom Emily? O czym teściowa mówi? Kar-
sten nic o tym nie wspomniał. Emily ma dom w Bergen? I dlaczego
mieli mieszkać u niej, a nie w domu, Karstena? Nie mogła tego pojąć.
Dorożka zatrzymała się przed szeregiem dwu i trzypiętrowych
domów.
- To tutaj - oznajmiła zadowolona Laura. Konstanse zobaczyła
ścianę porośniętą bluszczem,
ciemne okna i coś w rodzaju balkonu na piętrze. Malusieńki ogró-
dek, w którym nie można spacerować ani usiąść z kawą. Nagle zrobiło
jej się niedobrze ze zmęczenia, czuła, że musi się położyć. Miała za
sobą długą podróż.
R
L
Rozdział 13
Tym razem Emily nie pozostawiono w ciemnej wilgotnej szopie na
łodzie z listem w ręku. Wspinała się stromą ścieżką ku Solbakken za
Sanderem. Za sobą w roli tylnej straży miała Erlinga. Obaj bracia
bacznie jej strzegli, nie zapomnieli widać, że ostatnio mało brakowało,
a spadłaby w przepaść.
Obserwowała delikatną ruchliwą postać Sandera i czuła, jak robi
jej się ciepło na sercu. Ona, wyrosła w przekonaniu, że jest jedynacz-
ką, miała dwóch braci i jeszcze siostrę!
Rosnący na samej górze zagajnik zamknął się wokół nich. Liście
były teraz gęste i zielone, szli więc niemalże tunelem, do którego z
trudem przenikało słońce. Wkrótce rozpostarło się przed nimi trawia-
ste zbocze, a w górze zabudowania. Nagle Emily znalazła się w
ostrym świetle i poczuła, że Sander i Erling obaj złapali ją za ręce i
bezpiecznie przeprowadzili przez ostatni grozny odcinek nad urwi-
skiem.
Na powitanie wybiegły i matka, i Jenny, podniecone i roześmiane.
Na widok matki, a za jej plecami Steffena Hofgaarda, Emily jednak
zdrętwiała. W głowie zadzwięczały jej słowa doktora Kraga:  Uwiódł
żonę bogatego człowieka i nakłonił ją do uczestnictwa w diabelskim
planie... Postanowili usunąć pani ojca z drogi. Wówczas zatrzymaliby
hotel i cały jego majątek".
Gerhard odrzucił teorię doktora, a poza tym nowy mąż matki nie
był wcale przypadkowym łowcą posagów. Wszystkie te lata spędził z
Agnes, został z nią na dobre i na złe.
- Witaj, kochana Emily! - Matka objęła ją i przytuliła. Emily spra-
wiło to przyjemność. O wiele większą tym razem, bez względu na to,
jaką matką Agnes była w przeszłości. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •