[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obnażonych przewodów, aby dowiedzieć się, która z nich zawiera w sobie
śmiercionośny ładunek. Tuż obok niego przemknęła oślepiająca błyskawica. Musnął
ją, poczuł piekące ukłucie i odskoczył, gdy zadziałał instynkt samozachowawczy.
Rozluznił się i pozwolił wciągnąć w głąb przepastnego wiru skojarzeń; zaczął wśród
nich przebierać i badać je. Z trudem przychodziło mu utrzymywanie w tym chaosie
własnego systemu wartości.
Natykał się na reakcje miliardów komórek, organiczne wrzaski, stłumione
brzęczenie muskulatury, płynące głębiej nurty wrażeń zmysłowych, huk tętnic i aort,
wahania poziomu Ph we krwi. Wszystko to promieniowało energią. Nieustający
trzask towarzyszący połączeniom i rozłączeniom nerwowych styków zlewał się
w jeden szkwał zespolonych rytmów. Obok Powella przelatywały zniekształcone
obrazy, archetypy, odnośniki... Miał oto przed sobą pozbawione wszelkiej otoczki
jądro myśli.
Odebrał częściowy wizerunek czegoś, co poprowadziło go ku zmysłowemu
skojarzeniu z pocałunkiem... Potem ujrzał przelotnie ssące pierś matki niemowlę...
i dziecięce wspomnienia... o matce? Nie... to była niańka. Wokół wił się misterny
ornament skojarzeń z rodzicami... Negacja. Brak matki... Powell uchylił się przed
palącym płomieniem dziecięcej furii i nienawiści, syndromu sieroty.
I nagle stanął twarzą w twarz z sobą samym.
Wybałuszył oczy i zachybotał się na krawędzi rozpadu osobowości, o włos
unikając szaleństwa.
 Kim jesteś, do cholery?
Wizerunek uśmiechnął się doń promiennie i zniknął.
Ta... Tatko... Tatuś... Tatusiek... Ojciec...
Ponownie natknął się na swój własny obraz. Tym razem przedstawiono go
nagim i pełnym potęgi, promieniowała od niego aura miłości i pożądania. Postać
wyciągnęła ku niemu ramiona.
 Spadaj stąd. Wprawiasz mnie w zakłopotanie. Obraz zniknął. Niech to licho!
Czyżby zakochała się we mnie?
 Witaj, mój duszku.
Było tam i odbicie jej samej, wzruszająca karykatura postaci dziewczynki
o nakreślonych prostymi żółtymi liniami włosach, ciemnych plamkach oczu
i kształtach pysznych, choć naszkicowanych płasko i bez wdzięku... Obraz przepadł.
Nagle runął mu naprzeciwko niszczycielski niczym letnia burza Powell-Obrońca-
Potężny-Ojciec. Nie dał się zbyć i pozostał przy tej wizji. Tył głowy wizerunku miał
twarz D Courtneya. Podążył za tym Janusowym obliczem wzdłuż płonącego kanału
pełnego skojarzeń, sprzężeń, replik aż do... Reicha? Niemożliwe... Ależ tak! Ben
Reich i Barbara D Courtney, niczym syjamskie bliznięta złączeni bokami, tkwiący
w morzu zagmatwań i komplikacji. Barbara i Ben. Na poły złączeni krwią. Na poły...
 Link!
Odległe i dochodzące jakby zewsząd wezwanie.
 Lincoln!
Sekundę jeszcze mogło zaczekać. Ten zaskakujący i zdumiewający wizerunek
Reicha musiał...
 Lincoln Powell! Do mnie, głupcze!
 Mary?
 Nie mogę cię odnalezć.
 Wrócę za momencik.
 Link, już po raz trzeci usiłuję nawiązać z tobą kontakt. Jeśli teraz z tego nie
wyjdziesz, to już po tobie.
 Po raz trzeci?
 W ciągu ostatnich trzech godzin. Link, proszę... dopóki jeszcze starczy mi sił.
Pozwolił więc skierować się ku powierzchni. Ale nie potrafił odnalezć
właściwego kierunku. Otaczał go bezwymiarowy i bezczasowy chaos. Ponownie
pojawił się przed nim wizerunek Barbary D Courtney: tym razem była karykaturą
uwodzicielki.
 Hej, duszku!
 Lincoln, na miłość boską!
Ogarnięty paniką miotał się przez chwilę we wszystkie strony, w końcu jednak
trening telepaty zrobił swoje. Automatycznie wykonał procedurę wycofania. Bloki
zaczęły opadać w równym rytmie; każda bariera była kolejnym krokiem ku światłu.
W połowie, drogi wyczuł obok siebie obecność Mary. Pozostała przy nim, dopóki nie
znalazł się w swoim saloniku, siedząc na kanapce obok małej urwiski i trzymając
w dłoniach jej palce. Puścił je natychmiast, jakby go parzyły.
 Mary, odkryłem tak niezwykłe skojarzenie z Benem Reichem, że nie masz
wprost pojęcia! To ten rodzaj asocjacji, który...
Mary trzymała już w dłoniach zmoczony zimną wodą ręcznik i zręcznie
trzepnęła go nim po twarzy. Powell nagle zdał sobie sprawę z tego, iż trzęsie się,
jakby miał gorączkę.
 Sęk w tym, że... Próba wydobycia jakiegoś sensu z najgłębszych pokładów
podświadomości przypomina usiłowanie dokonania analizy jakościowej we wnętrzu
Słońca.
Ponownie poczuł na twarzy dotyk zimnego ręcznika.
 Nie masz do czynienia ze spójnymi elementami. Pracujesz pośród
zjonizowanych cząsteczek.  Uniknął następnego ciosu ręcznikiem i spojrzał na
Barbarę.  Mocny Boże! Myślę, że to biedactwo zakochało się we mnie.
Obraz robiącej doń oko turkawki.
 Nie żartuję. Tam w dole natknąłem się na samego siebie. Ja...
 A co z tobą?
 Ze mną?
 Dlaczego odmówiłeś odesłania jej do Kingston Hospital?  spytała.  Dla
jakich to powodów od dnia, w którym ją tu sprowadziłeś, czytasz ją dwa razy na
dobę? Czemu potrzebna ci jest przyzwoitka? Otóż powiem panu, panie Powell...
 Co mianowicie?
 Kochasz ją! Pokochałeś, gdy zobaczyłeś ją po raz pierwszy, tam, u Choki
Frood.
 Mary!
Cisnęła weń jaskrawym wizerunkiem jego i Barbary, i tym fragmentem, który
wyczytała w nim kilka dni temu... wtedy, kiedy zbladła z zazdrości i gniewu. Powell
zrozumiał, że to prawda.
 Mary, droga moja...
 Nie przejmuj się mną. Do diabła z moimi uczuciami. Kochasz ją, a ta
dziewczyna nie jest wnikaczką. Jak wielka jest ta jej część, którą pokochałeś? Jedna
dziesiąta? Którą jej część pokochałeś? Twarz? Czy może jej podświadomość?
A co z pozostałymi dziewięćdziesięcioma procentami? Czy pokochasz to, co
w niej odkryjesz? Niech cię szlag trafi! Chciałabym, abyś pozostał wewnątrz jej
umysłu, aż byś tam skisł!  Odwróciła się i wybuchnęła płaczem.
 Mary, na miłość...
 Zamknij się!  łkała.  Milcz, i niech cię diabli! Ja... Masz tu wiadomość. To
od twoich pracowników, ze sztabu. Powinieneś jak najszybciej udać się do
Spacelandu. Znalezli Reicha, ale gdzieś im przepadł. Jesteś tam potrzebny.
Wszystkim jesteś potrzebny... nie powinnam się więc uskarżać.
12
Powell nie był w Spacelandzie od dziesięciu z górą lat. Siedział teraz
w policyjnej rakietce, która zabrała go z pokładu luksusowego liniowca  Holiday
Queen i podczas opadania w dół usiłował przyjrzeć się Spacelandowi, migoczącemu
pod nim niczym misternie utkana ze srebra i złota koronka. Uśmiechnął się, ponieważ
ilekroć zbliżał się do tego kosmicznego parku rozrywki, zawsze stawała mu przed
oczyma ta sama wizja. Wyobrażał sobie mianowicie jak Spaceland, natknąwszy się
nań przypadkowo, sumiennie badają poważni odkrywcy z jakiejś odległej galaktyki.
I chociaż niejednokrotnie usiłował wydedukować, co też zameldowaliby w końcu
swoim ziomkom, nigdy mu się to nie udawało.
 Może podołałby temu Niegodziwy Abe  mruknął do siebie.
Spaceland powstał ponad sto lat temu, kiedy jakiś zbzikowany na punkcie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •