[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Sądziła, że jej córka po prostu dobrze się bawi i się nie spieszy.
Teraz podejrzewała, że Lynette szukała własnego Saint-Martina.
155/272
Mężczyzny, który zwaliłby ją z nóg i zaspokoił pragnienia, do jakich
żadna szanująca się dama nie powinna się przyznawać.
Niespokojna, przycisnęła rękę do brzucha ściśniętego gorsetem.
Znała dobrze Lynette. Wiedziała, że pochopnie grożąc jej
małżeństwem, które miałoby ją okiełznać, wywołała prawdziwą
wojnę.
Lynette była zbyt zawzięta, uparta i pełna pasji, by zaakceptować
czyjąś wolę bez walki. Gdyby pomyślała spokojnie, bez paniki, jaką
wówczas czuła, nigdy nie posłużyłaby się taką grozbą. Teraz
Lynette się zbuntuje. Była tego równie pewna, jak tego, że po
zmierzchu następuje noc. Jedynym sposobem na zapewnienie
córce bezpieczeństwa było pozbycie się pokusy. Dlatego zajęła się
Quinnem od razu, zanim Lynette zdołała zrobić cokolwiek.
Teraz, gdy wprowadziła swój plan w życie, potrzebne jej były
pieniądze. Do rana nie zdąży pozyskać odpowiedniej kwoty
z funduszy de Greniera.
Była tylko jedna osoba, do której mogła się zwrócić z taką
prośbą. To spotkanie wymagałoby od niej podstępu, kalkulacji
i ogromnej siły.
 Dokąd, pani?  zapytał woznica.
Roztrzęsiona Marguerite wzięła głęboki oddech.
 Zabierz nas do domu.
[*]
Babka.
ROZDZIAA 11
Lynette z niecierpliwością odczekała dwie godziny od wyjścia
matki i wymknęła się z domu.
Wicehrabina często po kłótni znikała na jakiś czas. Lynette
dobrze rozumiała to uczucie, odziedziczyła go po matce. Niestety,
dziś ograniczono jej wolność. Ulgę przynosiło chodzenie w tę i we
w tę po pokoju i rozmyślanie o Simonie. Nieważne, jak to wszystko
brzmiało. Wierzyła mu i musiała się z nim spotkać, musiała up-
rzedzić go, że jej rodzina może bardzo niepokojąco zareagować na
to wszystko. Nie chciała, żeby ucierpiał z jej powodu.
I tak, gdy z powodu póznej godziny znacząco zmalały szanse, że
matka zechce z nią porozmawiać po powrocie, Lynette postanowiła
spełnić swój zamiar i wymknąć się z domu.
Wepchnęła pod kołdrę poduchy, uformowała jedną ze swych
peruk na kształt głowy. Ten fortel nie sprawdzi się, jeśli ktoś
postanowi przyjrzeć się jej z bliska, ale oszuka oko patrzące na nią
z progu drzwi. Wydawało się, że jest pogrążona we śnie, we
własnym łóżku.
Schowana pod peleryną z kapturem, wyszła do tylnego ogrodu
i skierowała się w dół alei. Tam czekał na nią stajenny, młody chło-
pak o imieniu Piotr, który służył jej rodzinie od lat. Zawsze była dla
niego miła, przynosiła mu słodycze i smakołyki, gdy tylko było to
możliwe. Specjalnie go faworyzowała, dzięki czemu często jej po-
magał w niecnych występkach. Dziś przyniósł bryczesy, męską pel-
erynę i trójgraniasty kapelusz. Przebrała się w pustej stajni, po
czym spotkała się z nim na zewnątrz.
157/272
Podał Lynette lejce osiodłanego wierzchowca, a sam wsiadł na
innego, by towarzyszyć jej jak zawsze. Był dobrze wyszkolonym
strzelcem, jak zresztą wszyscy mężczyzni służący u rodziny de
Grenier. Lynette cały czas pamiętała przestrogę Simona, co groziło
jej, gdyby ktoś wziął ją za Lysette Rousseau. Dziewczyna i stajenny
wyglądali teraz jak dwóch młodzieńców na koniach.
Rytmiczny stukot końskich kopyt wprowadził ją w zadumę. Noc
była ciemna, księżyc wyglądał zza chmur. Lekki wiatr przewiewał
jej pelerynę, chłodząc rozgrzane z przejęcia ciało.
Czy Simon będzie w domu? A może wyszedł? Może nie był sam...
Co powie, jeśli akurat będzie zabawiał gościa? Kobietę.
Lynette powoli wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić
rozkołatane serce. Jej sylwetka w czasie jazdy  opuszczone rami-
ona i głowa  potęgowała jedynie wrażenie, że spada w przepaść.
Nie należała do kobiet, które stchórzyłyby w trudnej sytuacji, ale
teraz wyraznie się bała.
Bała się, że zostanie rozpoznana, że Simon będzie zajęty lub że
go nie zastanie. Bała się, że rodzice nigdy jej nie wybaczą takiego
nieposłuszeństwa.
Nie zawróciła. Pragnienie, by znowu z nim być było silniejsze niż
strach. Potrafił ukoić ją, jednocześnie przywracając jej dawny
spokój ducha. Ducha utraconego w chwili śmierci Lysette. Przy
nim czuła się znowu sobą. Wolna od pozorów i wybiegów. Wolna
od potrzeby zachowania powściągliwych manier.
Nie burzyć równowagi. Nie dawać rodzicom powodów do
zamartwiania się i żalu po utracie tej dobrej i cichej córki, zamiast
tej nieposkromionej.
Lynette zatrzymała wierzchowca przed domem Simona. Nie była
pewna, jak znalazła się przed jego drzwiami, ani dlaczego miała
oddech tak ciężki, jakby przebiegła całą drogę do niego. Kręciło jej
się w głowie. Była zdezorientowana. Teraz, bardziej niż kie-
dykolwiek, pragnęła wesprzeć się na jego ramieniu.
158/272
Zamrugała oczami i ujrzała przed sobą krępego kamerdynera
o młodzieńczych rysach, któremu peruka nie dodawała wiele pow-
agi. Jedyną oznaką zaskoczenia na widok jej w męskim stroju, była
uniesiona brew. Bez słowa wpuścił ją do środka i zamknął za nią
drzwi.
 Mademoiselle  powiedział głosem dochodzącym jakby
z oddali z powodu pulsującej w jej uszach krwi.  Czy mogę wziąć
od pani pelerynę i kapelusz?
Podała mu kapelusz, ale trzymała grubą tkaninę niczym tarczę.
 Muszę panią ostrzec, mademoiselle, że panu Quinnowi nie
dopisuje dziś dobry nastrój.
 Czy jest sam?  zapytała szeptem, ośmielona serdecznością
jego spojrzenia.
 W rezydencji zatrzymał się gość, ale jego lordowska mość jest
obecnie zajęta.  Gestem ręki wskazał jej drogę.  Zechce pani
poczekać w saloniku, a ja powiadomię pana Quinna o pani
przybyciu.
 Chciałabym sama go o tym poinformować.
Obawiała się, że jeśli zostanie na dole, Simon ją odprawi.
Ale wiedziała też, co się stanie, gdy wejdzie na górę.
Kamerdyner też to wiedział, jeżeli dobrze odczytała rumieniec na
jego policzkach. Lekko skinął głową.
 Drugie drzwi po prawej  powiedział cicho.  Zaprowadzę
pani sługę do kuchni.
 Dziękuję.
Trzymając się barierki mocno, aż pobielały jej kłykcie, Lynette
weszła powoli po schodach. Musiała uważać na każdy krok, tak
drżały jej kolana. Gdy doszła na piętro, zawahała się. Korytarz był
słabo oświetlony. Jedynie dwa stożkowe kinkiety dawały trochę
światła. Chociaż wystrój był zupełnie inny, przypomniały jej się
wnętrza rezydencji Orlinda. Krew w niej zawrzała na to
wspomnienie.
159/272
Strumień światła wydostawał się zza dwóch par drzwi, jednych
po prawej i jednych po lewej. Przechodziła koło pierwszych drzwi,
gdy jej uszu dobiegły głosy. Nerwy miała już i tak napięte do granic
wytrzymałości. Nie wiedziała, jak podoła przypadkowemu
spotkaniu z kimkolwiek w tej sytuacji.
Zamarła w obawie przed zdemaskowaniem. Na szczęście roz-
mowa zyskała na żywiołowości, uniemożliwiając jej uczestnikom
usłyszenie jej kroków. Już miała iść dalej, gdy nagle rozmowa ur-
wała się i usłyszała wyrazne skrzypnięcie łóżka. Przygryzła wargi,
pozostając w bezruchu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •