[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rubin, geboren Löwy, Regina Wahle, geboren Stiedry, Cilly
Elend, Emma Fischl, geboren Silberstein, Henriette Bodanzky, geboren Bejkowsky,
Eli Karniol, Pauline Bondy, Clara Piesen... i w blasku słońca, które właśnie zachodziło, płyty
nagrobne zstępowały w wodę i brodziły jak wojsko przeprawiające się przez rzekę.
Galaxie 500 minęła miejscowość o nazwie Srebro, a ja z poważną miną zwierzałam
się autostopowiczowi, który w miarę jak zaczynał trzezwieć, stawał się przerazliwie pijany, że
ostatnio jakoś kiepsko widzę, że od czasu ostatniej katastrofy jedno oko mam tak poharatane,
że widzę na nie równie zle jak na to drugie oko, którego omalże nie straciłam, kiedy
doszczętnie rozbiłam galaxie 500, tamtą, którą miałam przed tą, prosiłam autostopowicza, aby
mi pomagał rozpoznawać przedmioty, mur cmentarny brałam za pasmo mgły, stojący na
drodze walec parowy za strzęp obłoku, skarżyłam się, że od czasu jak przed rokiem ledwie
uszłam z życiem z katastrofy, jakoś średnio mi się galaxie 500 prowadzi. I autostopowicz
wytrzezwiał, podziękował i oświadczył, że jest już na miejscu, wysiadł i poszedł, zataczając
się ze sztucznym wymieniem, które sterczało mu z zielonego plecaka.
Prawie na samym końcu cmentarza spostrzegłam czarny pomnik z dwiema uciętymi
złotymi rękoma, dotykającymi się kciukami i dwoma odstawionymi palcami serdecznymi. A
za mną wciąż ta natrętna kwinta wierzbowej fujarki, wciąż ta wierzbowa kwinta.
Zamoczyłam sobie spódnicę. Wróciłam na brzeg.
Kiedy wjechałam teraz w przygraniczny las, ujrzałam na poboczu chłopca ze
szkolnym tornistrem na plecach; właśnie wyjął z kieszeni straszak, uniósł go i wystrzelił i
czerwona rakieta wzniosła się ponad lasy, rozprysła się i jej szczątki opadały pomiędzy
drzewa. Zatrzymałam się. Domyśliłam się, że nie może to być nikt inny, jak syn pana
Apolona. I z odległego lasu wzbiła się ponad wierzchołki drzew i błysnęła w odpowiedzi
czerwona rakieta, i wybuchła, i opadała w rozpryskach na ziemię.
- Chodz, Apolonie - powiedziałam. - Wezmę cię ze sobą.
Usiadł obok mnie, włosy miał takie same i taką samą twarz jak ten człowiek z tuczarni
bydła w Bajce. Spytałam, co robi mama, ale chłopiec powiedział, że nie ma mamy, że jest
sam z tatusiem, że kiedy idzie do szkoły albo z niej wraca, zawsze pośrodku głębokiego lasu
daje ojcu znak, że znajduje się w drodze, i że tatuś mu odpowiada zawsze takim samym
straszakiem. Gdy galaxie 500 zatrzymała się przed tuczarnią  Bajka , chłopak podziękował i
wszedł do budynku. Weszłam do obory, ale po byczkach ani śladu. Obora była pusta.
Zwróciłam się do młodego człowieka, który stał oparty o futrynę wrót i czytał jakieś
urzędowe pismo, czytał je już chyba po raz setny, bo papier opatrzony urzędową pieczęcią był
okropnie pomięty, przeprosiłam go i spytałam, kiedy skończył czytać, gdzie jest pan Apolon.
Powiedział, że pan Apolon siedzi w gospodzie we wsi Bajka i pije, bo zabrano mu byczki do
rzezni.
Powiedziawszy to, raz jeszcze zaczął odczytywać ten papier, w którym informowano
go, że ma odsiedzieć jakiś wyrok. Zawróciłam galaxie 500 i ruszyłam do wsi.
Pan Apolon siedział na pniu jak faun, z łokciami wspartymi o kolana i z fujarką w
palcach. Rozpięłam guziczki stanika, zsunęłam suwak u spódnicy. A potem stałam naga,
kwinta wierzbowej fujarki uderzała o łupkowy zmierzch. Wbiegłam w wodę, opryskując
hebrajskie i niemieckie napisy na pomnikach wśród poziomek.
Zanurzyłam się i tak jak pływają dzieci, odpychałam się jedną nogą, wyławiałam z
dna kamyczki i kładłam je na ramionach nagrobków, coraz to bliżej i bliżej tych uciętych
złotych rąk na czarnym tle. A potem klęczałam po szyję w wodzie i dotykałam czołem tych
złotych odciętych ramion, dłoni - i palcem namacałam imię i nazwisko na płycie:
NATHAN KRIM RABINNER
Położyłam swoje ręce na rękach złotego rabina, który pod moimi kolanami leżał w
chłodnej, rozmiękłej od wody ziemi, mój dziad, ojciec mojego ojczyma, rabin opętany ideą
chasydyzmu, który na starość oślepł, co uważano za szczególną łaskę, niewidomy rabin, który
na emeryturze zaprzyjaznił się z katolickim księdzem dziekanem, również już w stanie
spoczynku, i obaj opowiadali sobie nawzajem soczyste, pieprzne anegdoty, a pod wieczór,
kiedy wracali z przechadzki, dziekan zaglądał w oświetlone okna i opowiadał mojemu
dziadowi, co też on tam widzi -
dziewczyny i kobiety rozbierają się do snu i do miłości.
Zatrzymałam swoją galaxie 500 przed jedyną gospodą we wsi Bajka, gospodą, która
także nazywała się  Bajka . W kąciku przy kontuarze siedział pan Apolon, wciąż w tym
swoim zaślinionym ubraniu, które lśniło jak ze szkła. Siedział melancholijnie, z
wyciągniętymi nogami, i tępo wpatrywał się w ziemię, wypił, zezowaty kelner przyniósł mu
następną szklankę.
Wyprostowałam się i oparłam plecami o pomnik. Woda sięgała mi po pas, złote ręce
rabina dotykały moich bioder. Dzwięk fujarki ucichł. Panowała iskrząca się cisza,
przypominająca obmacywanie dziecięcymi paluszkami i przeczuwanie zawartości zaklejonej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •