[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kincaidów utrzymujących MacRothów w ryzach - uśmiechnął
się złośliwie. - Nie wiem, czy to więzy krwi, czy nie, ale wy
wszyscy macie podobny temperament - uśmiech zaniknął na
jego twarzy i poważnie popatrzył na Elgive. - Wyjdz za mnie,
kocham cię. Będę dla ciebie dobry i dla wszystkich, i
wszystkiego co kochasz - zamilkł i zerknął przez ramię na
Roba. - Nawet i dla niego.
Elgive odwróciła się, by spojrzeć na brata. Rob gapił się to
na nią, to na niego.
- Jeśli on cię poślubi, zaakceptuję go - odezwał się Rob. -
Ale on zawsze będzie Kincaidem, Ellie. Czy pewna jesteś, że
chcesz przyjąć jego nazwisko?
Elgive odwróciła się z powrotem ku mężczyznie, który
obejmował ją tak zaborczo.
- Zawsze pozostanę MacRoth - mruknęła, zatracając się w
oczach pięknych jak oczy wilka z Tekleshire, choć w tym
momencie nie miały dzikiego wyrazu. Trochę się na nią
boczyły za jej dumę, ale kochały ją i przyrzekały dzielić się z
nią rozkoszą do końca życia.
- Pozostanę MacRoth - powtórzyła szczególnym tonem. -
Ale nie będę miała nic przeciw noszeniu równocześnie
nazwiska Kincaida.
Douglas pocałował ją. Następnie podniósł głowę ku
otaczającemu ich tłumowi i popatrzył ku zamkowi i duchom
wszystkich żyjących tu i zmarłych Kincaidów.
- Ja, Douglas Kincaid, książę Talrigh, głowa rodu
Kincaidów, ogłaszam trwały pokój pomiędzy Kincaidami i
MacRothami. Niech miłość ukoi to, czego nie mogły
złagodzić ani bój, ani czary - ani porwanie.
Zniżył swój wzrok ku Elgive.
- A teraz, Elgive MacRoth - czy chcesz przypieczętować
ten pokój, poślubiając mnie?
Elgive zarzuciła mu ręce na szyję i śmiejąc się
powiedziała:
- Tak.
Stali w świetle księżyca, przy uroczym starym oknie,
owinięci w koc i opleceni ramionami. Ona drżała trochę, bo
zimny przeciąg przebiegał po jej bosych stopach, toteż
Douglas przytulił ją mocniej. Z zadowoleniem zaśmiał się
lekko. Miał rozbitą wargę, wydał mnóstwo pieniędzy na
posiadłość, której nie musiał kupować, po czym po prostu ją
podarował. Teraz spędzał noc w jednym z owych drogich
pokoi sypialnych, które kupiwszy, oddawał za darmo. Była to
zimna sypialnia, pełna brzydkich wiktoriańskich mebli i
staroświeckich, zakurzonych drobiazgów.
Ale jeszcze nigdy w swym życiu nie był tak szczęśliwy.
Elgive przechyliła głowę i umieściła ostrożnie delikatny
pocałunek na jego zranionych ustach. Jej ręce ślizgały się w
górę i w dół po jego plecach, głaszcząc go czule. Ocierała się
nagą piersią o jego pierś i patrzyła zalotnie spod oka.
Uśmiechnął się, krzywiąc się z bólu. Zachichotał, że ma
takie szczęście.
- Douglas Kincaid, wydaje mi się, że jesteś dziś w nocy
zadowolony i słodki jak baranek - przemówiła.
- Tak cię kocham.
W jej oczach zabłysła radość.
- Kochany, zostań słodkim barankiem. Postaram się,
żebyś został - ujęła jego ręce i pociągnęła go ku
niezgrabnemu, kwadratowemu łóżku. - Mój biedny, poraniony
kochany. Chodz, niech prawdziwa miłość ukoi jeszcze trochę
twój ból.
- Prawdziwa miłość. Czy mówimy znowu o legendach?
Popchnęła go na łóżko, gdzie wkrótce przywarli do siebie
pod kołdrami.
- Tak, i w przyszłości też nie przestaniemy o nich mówić
- zapewniła.
Douglas poczuł słodki, czuły dotyk jej rąk i dojrzał
zachwyt w jej oczach.
- Wierzę ci - wyszeptał.
- Wierz mi, że spędzę resztę życia udowadniając ci, że
MacRoth wie, jak na śmierć uszczęśliwić Kincaida.
- Ale nie lepiej niż Kincaid, który dobrze wie, jak
uszczęśliwiać MacRotha.
- Zakład, ty zarozumiały Kincaidzie?
- Już przybijam, MacRoth. Pocałował ją. To był zaledwie
początek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •