[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mówi się, iż był to symptom choroby, znak tej tajemniczej sprawy, która się w zdrowym
organizmie dokonywała. Mówi się, iż choroba nie jest nigdy jakowymś izolowanym, samo-
istnym procesem natury, lecz tylko szeregiem częściowych zmian w zajściach fizjologicznych
organizmu. Lecz z jakichże zródeł niewiadomych i dotychczas nie istniejących w tym organi-
zmie wytrysły fale przedziwnej, pozarozumowej pojętności? Co nadało duszy ten czarodziej-
ski przywilej, iż mogła widzieć zajścia tak niesłychane, scenę wstrząsającą aż do najgłębszej
113
istoty uczucia  boskiego dramatu .swojego na ziemi bytowania? Z podziwem i srogim wzru-
szeniem zaciekawienia Xenia patrzyła na te przygody, które były tak bezwzględnie obce i
nowe, nigdy się i nigdzie nie wydarzyły, a przecież kędyś, stokroć pewniej niż jakakolwiek
rzeczywistość, zostały dokonane  w nieprzemierzonym ogromie ducha czy we wszechmą-
drym miłosierdziu Boga...
Była to widna, księżycowa noc wczesną jesienią  we Francji. Jeszcze drzewa nie utraciły
liści, ale już je zatruł jad skonu. Zamglone światło księżyca nieruchomo leżało na gałęziach
wysokich sokor i topoli. Stary był ów otoczony murem ogród willi z osiemnastego wieku  w
Chaville pod Paryżem. Mur niezbyt wysoki, gruby, z poczerniałej cegły, na szczycie swym
okryty rzęsiście wmurowaną w cement ostrą szczeciną z tłuczonego szkła. Ten najeżony, zę-
baty wierzchołek ogrodzenia połyskiwał w świetle księżyca tysiącem igieł, nożyc, pił, ha-
ków...
Toż to ona sama  nazwiskiem niegdyś Granowska, imieniem Xenia  mieszka w tej starej
i bogatej willi w Chaville z mężem swym czy kochankiem, malarzem Leszkiem Znicą. Taki
porządek przyszłości ukazało widzenie. Czemu taki a nie inny? Któż to zrozumie logikę snu?
Tam na rogu, w prawym skrzydle jest pracownia nowego  pana  szeroka galeria z górnym
światłem, zawieszona gobelinami i dywanami, tak ciekawa dla zgromadzonych przez znawcę
brązów, zbroi, makat, sztychów, rzezb, zabytków, japońskich i etruskich waz...
W drugim skrzydle mieści się mieszkanie  pani . W te to okna pada światło księżyca.
Ciemne żaluzje, spuszczone aż do samej dolnej ramy, nie przepuszczają blasku, toteż on trwa
obity i uwięziony w szybach niby w lustrze. Ciemno w pokoju. Tylko jeden mały na suficie
promyczek o wszystkim powiada...
Skąd Ryszard wyszedł i jakimi dąży drogami, tego rozumem nie wiedziała, gdyż nie mogła
się zdobyć na żadne przypuszczenie. Spostrzegła go dopiero wtedy, gdy się przedzierał w dali
poprzez rowy zarośnięte trawą, rzęsą i skrzekiem, pełne rudej wilgoci i niskiego tataraku 
gdy przesadzał kolczaste płoty cudzych warzywnych ogrodów  gdy się darł przez żywopłoty
berberysu i dzikiego agrestu. Słyszała wciąż jego kroki, chlupanie błota i szelest, szastanie
się, szurganie butów. Miał na bieliznie tylko płaszcz, więzienny, zakonny czy żołnierski, i
długie polskie buty, wdziane na bose nogi. Tak długo dążył do tego domu, wędrowiec samot-
ny, błędny tułacz, odszczepieniec od wszystkiego. Ludzie go nie zrozumieli, ukamieniowali
swą głupotą. Noc go smutna zaskoczyła w pielgrzymstwie...
Ale oto wreszcie trafił na mur okalający willę i ogród, na mur, którego dachówką jest nie-
szczędnie rozsypane tłuczone szkło. Przyszedł od tyłu posesji i  nic dziwnego  nie znalazł
tam bramy ni furtki. Czuła wszystkimi jego czuciami i łoskot jego strudzonego serca miała w
swej piersi, ponieważ wszystko tej nocy i za wszystko wiedzieć mogła. Wsparł się na zim-
nym, cudzym murze. Widziała jego oczyma, gdy patrzał w okna jej sypialni, gdzie mieszka
jako Znicy kochanka. Och, światło, światło księżyca, padające w okna Xeni, cudzej kochanki!
Och, światło, światło! Leżało na szybach nieruchome, niezmienne, lśniło nieporuszone  ob-
raz przemocy, której nic złamać nie może. Podniosła się w jego piersiach waleczna moc prze-
ciwko temu zwierciadłu potęgi szatana na ziemi, boleść zbyt wielka, ponad możność objęcia i
zniesienia przez serce człowiecze. Nieprzebłagany anioł złego ukazał jego zrenicom w tych
białych szybach szkła, w tym lustrze zapomnienia dowód swojego tryumfu. Xenia słyszała
ciszę tamtego ogrodu i patrzyła na dzieje uczuć idące wpośród niezmąconego milczenia.
Ręce jego przerzuciły się poprzez ten mur i piersi podały naprzód, ażeby go przesadzić, ale
ciężar świadomości o dokonaniu przeważył wszystkie siły ciała. I tak oto zwisły tu i tam, z
głową nisko upadłą na stronę ogrodu, samotny potępieniec, został przewieszony na murze w
swojej bezdennej niedoli. Być może, iż tam wylewał nędzne łzy, być może, iż zaklinał ludz-
kie czucie, ażeby już na zawsze znikło i odeszło z jego duszy. Być może, iż wzywał Boga.
Dopiero pózno  pózno w nocy,  gdy cisza stała się tak głęboką i zupełną jak jego ostatnie
114
potępienie, podzwignął ciężkie kowadło głowy, podparł je rękami i patrzył w białe szyby sy-
pialni.
Czekała na to, co jeszcze uczyni ten nocny gość. Jak złodziej wciągnął się na mur, odchylił
swój zbrudzony płaszcz, zakonny czy żołnierski, i na wznak położył się na tłuczonym szkle.
Zrozumiała, że, zaiste, tylko to jedyne... Uczula, jak się wrzynała w niego ta podobizna wło-
siennicy. Patrzyła z rozkoszą na jego usta i oczy zwrócone w wysokie niebo. Tarcza księżyca
zaniesiona była wiotką, nieruchomą mgłą o kolorze miedzi. Wszystkie wichry myśli z czte-
rech stron świata były teraz w tej jednej głowie. Gdy krew spływać poczęła po chropawości
muru, czuła za niego wszystko, od krańca do krańca, od podmuchów szaleństwa aż do obłud-
nej cichości pociechy, co gąbką z octem zwilża wargi. Słyszała, jak te wargi szepcą:
 Już nie ma mnie w jej sercu. Przyszło już zapomnienie i podłość zdrady. Serce moje jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •