[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bezsilna wściekłość odebrała mu głos.
- Uratowałem ją - odparł Later z mocą. - Ani ona, ani ja... - Zachrypiał
lekko. - %7ładne z nas nigdy nie chciało zostać mordercą! Ja chciałem bronić
ludzi. Ona ich ratować. Oboje zostaliśmy zrekrutowani wbrew własnej
woli! - Odchrząknął, dokończył już gładko: - Zwróciłem jej wolność. Tak
jak Siewca mnie.
- Wolność... - powtórzył Vesper pobladłymi wargami. - Wolność...
- Wyzwolenie od głodu krwi, od konieczności zabijania! - krzyknął
tamten w uniesieniu, jego głos odbił się donośnym echem wśród
pokruszonych ścian.  Puść zakładniczkę, Vesper, nie zabijaj niewinnej
kobiety. Zdaj się na łaskę Ojca. Możesz powrócić do Zwiatła, uwierz mi.
- Puść zakładniczkę - rozległ się drugi głos, tuż za nim. - I rzuć broń.
Jest nas dużo więcej. Nie macie szans.
Vesper zerknął tęsknie na okno. Zdążyłby dobiec, wyprysnąć i
poszybować w dal? Pewnie tak.
Ale zostawiłby Ictę Siewcom...
Targnął zakładniczką, ustawił ją jeszcze dokładniej na samym przedzie.
- Zabiję ją - zawarczał, jego palce odcisnęły siny ślad na gardle
kobiety. - Pozwolicie nam przejść albo ją zabiję.
- Skoro nadszedł jej czas - rzucił ten drugi beznamiętnie. - Wszystko
jest w ręku Pana.
- Będzie tylko lekki kłopot z posprzątaniem trupa - westchnął jeszcze
ktoś inny. - Ale cóż, poradzimy sobie i z tym.
- Daj spokój, kochanie - odezwała się Icta z podłogi. Wstała, czepiając
się ściany dygoczącymi rękami. - Nie wygłupiaj się. Przecież to Later. -
Uśmiechnęła się w kierunku przyjaciela. - Nie zrobi nam krzywdy. Komuś
trzeba zaufać.
Patrzył, jak człapie wzdłuż ściany, wciąż uśmiechając się gdzieś w
mrok. Pragnął ją złapać, zatrzymać...
Chyba że w poprzednim wcieleniu. W tym nie miał na to szans.
Pochylił głowę. Palce rozwarły się same, bez udziału świadomości. Uzi
stuknął głucho o beton, wzbijając obłoczek szarego kurzu. Kobieta
wyrwała się natychmiast, potoczyła pod ścianę. Uklękła, skryła twarz w
dłoniach i zaczęła szlochać rozpaczliwie.
Later i ten drugi wyszli zza węgła.
- Zasady są proste - powiedział nieznajomy człowiek. - Zaczniesz
cokolwiek kombinować, dostaniesz wyzwalacza. Zawołasz kumpli, zginą.
- Wyzwalacza... - zaśmiał się autopilot. Prawdziwy Vesper dygotał w
środku, skurczony z bólu i nie potrafił wybełkotać ani słowa. -
Antysymbiont to u was wyzwalacz. Ciekawa nazwa.
- Stosowna - rzucił tamten sucho.
Machnął dłonią, poddasze zapełniło się kilkunastoma mężczyznami.
Jeden z nich podszedł do Icty, chwycił za włosy, dzwignął do góry. Nawet
nie jęknęła, wciąż uśmiechała się głupkowato. Jakby zupełnie przestała
myśleć, widzieć, czuć.
- Odwalimy ją, szefie? - spytał rzeczowo. - %7łeby nas nie wkaszaniła w
coś po drodze.
Vesper rzucił się w przód natychmiast, oczy zalepiła mu czerwona
mgła. Przytrzymali go, z trudem, ale jednak przytrzymali.
- Zostaw - polecił człowiek. Podszedł do więznia. - Czy ty jesteś jakiś
głupi, renegacie? Przecież ci mówię wyraznie. Nie fikaj, bo to się zle
skończy. Dla ciebie i wszystkich zainteresowanych. - Machnął głową w
bok, niknąc na chwilę z pola widzenia, wrócił zaraz, poważny, skupiony. -
Byłą wampirzycę mogę zastrzelić zaraz, jest bez znaczenia. Kolega prosił,
żeby mu ją oddać, więc niech ją sobie ma. Ale jeżeli nie będziesz grzeczny,
to raczej nie pozostawisz nam wyboru. - Sapnął niczym nauczyciel
łagodnie napominający pupila. - No to jak będzie? Zrozumiano?
Vesper pokiwał głową gorliwie. Tak, będę grzeczny, obiecał w duchu,
wciąż nie mogąc wykrztusić ani słowa. Nie będę wyczyniał żadnych hec.
Będę stuprocentowo grzeczny. Nawet dwustuprocentowo. Niech będzie
i tysiącprocentowo, tylko nie róbcie jej krzywdy. Proszę,
tylko nie... Popatrzył półprzytomnie na Latera. Ten nie ruszył się nawet
o krok.
Stara policyjna zagrywka: po prostu mnie zagadał, syknął Vesper w
duchu. A ja popełniłem podstawowy błąd początkującego terrorysty:
wdałem się w dyskusję. Tymczasem oddział szturmowy już dotarł do
drzwi.
Dwatysiąceprocentowo grzeczny. Tylko nie, proszę, tylko nie...
Co ty robisz, zawył w zdumieniu autopilot. Idziesz jak baran na rzez?
Wołaj do chłopaków, niech przybiegną na pomoc.
I zostawią Nidora z Echisem w paszczy lwa. Co to za idiotyczna
operacja, co za kretyn zatwierdzał ten plan?
Milionprocentowogrzeczny. Tylko, proszę, nie...
- Zbieramy się - powiedział człowiek.
Zaraz potem powietrze leciuteńko zadrgało na karku, to nadchodził
nieubłagany cios. Vesper spiął się w przygotowaniu, próbując go
odepchnąć siłą woli... Ale nie zdołał, ciemność zabrała go i tak.
***
Ból, potworny ból. Wyciągnął go z otchłani nieświadomości niczym
potężny wicher wyrywający drzewo z korzeniami. Vesper zakrzyczał
przerazliwie, jego głos pomknął gdzieś w przestrzeń i dopiero po chwili
powrócił zwielokrotnionym echem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •