[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zagadki tej nie rozwiążemy, to znajdą się,
młodzieńcze, inni, którzy nas pobiją.
I kiedy zjawią się ci inni?
 We środę... może nawet we wtorek.
Beautrelet widocznie coś obliczał, po czym oświad-
czył:
 Panie sędzio, dzisiaj jest sobota. W poniedziałek
muszę wracać do liceum. Dobrze byłoby, gdyby się
pan raczył pofatygować tutaj w poniedziałek rano,
punktualnie o godzinie dziesiątej; postaram się panu
wyjaśnić tę tajemnicę.
Czy naprawdę, panie Beautrelet... tak pan sądzi?
Jest pan pewien?
Mam co najmniej nadzieję.
A teraz, dokąd pan idzie?
Chcę sprawdzić, czy fakty odpowiadają przewodniej
myśli, która w mózgu moim staje się coraz
wyrazniejsza.
A jeżeli jej nie odpowiadają?
Wówczas, panie sędzio, one same będą temu winne
 rzekł śmiejąc się Beautrelet  ja zaś poszukam
innych, właściwszych. A zatem  do poniedziałku.
Do poniedziałku.
W kilka minut potem Filleul jechał do Dieppe, Izydor
zaś na rowerze, pożyczonym przez hrabiego, pędził
drogą z Yerville do Caudebec.
VIII. Poszukiwania
W sprawie tej znajdował się pewien punkt, co do
którego Beautrelet wytworzył sobie określone
zdanie, ponieważ punkt ów właśnie wydawał mu się
słabą stroną nieprzyjaciela. Przedmioty tych
rozmiarów, co obrazy pana de Gesvres, nie nikną
bez śladu. Gdzieś muszą się znajdować. Jeśli w
danej chwili nie można ich odszukać, można
wszakże dowiedzieć się, którędy je wieziono.
Hipoteza Beautreleta była następująca: automobil
zabrał cztery obrazy, ale nie dojeżdżając do
Caudebec przełożono je na drugi automobil, który
przeprawił się przez Sekwanę poniżej albo powyżej
Caudebec.
Jeżeli niżej  pierwszy prom będzie w Quillebeuf,
leżącym przy szosie niezmiernie ruchliwej, zatem
niebezpiecznej. Niżej  a więc  przez prom
MaiUeraie, wielkie, odosobnione miasto,
pozbawione wszelkiej prawie komunikacji.
Około północy Izydor przejechał osiemdziesiątą
milę, dzielącą go od MaiUeraie, i zastukał do drzwi
zajazdu, w pobliżu morza. Tu przenocował,
nazajutrz zaś jął rozpytywać marynarzy.
Przejrzano księgę pasażerów. W czwartek 23
kwietnia nie przejeżdżał ani jeden pojazd.
A więc może kareta  nalegał Beautrelet  powóz,
fura?
Nie.
Izydor szukał całe rano. Miał już zawracać do Quille-
beuf, kiedy służący zajazdu, w którym stanął,
powiedział mu:
Tego rana wracałem z urlopu i widziałem jakąś ka-
retę, ale ta nie przejeżdżała przez rzekę.
Jak to?
Wprowadzono ją na płaską łódz, na szalupę, jak tu
mówią, oczekującą przy brzegu.
A ta kareta skąd przyjechała?
O! Poznałem ją doskonale, to był jeden z powozów
pana Vatinela, który ma remizę.
Gdzie on mieszka?
W wiosce Humbleville.
Beautrelet spojrzał na mapę sztabu generalnego, i
Wioska Humbleville leżała na skrzyżowaniu drogi z
Yve- tot do Caudebec oraz krętej dróżki, wiodącej
przez las I do Mailleraie.
Zaledwie o godzinie szóstej rano Izydor zdołał
odszukać w jakiejś karczmie powoznika Vatinela,
jednego z 1 tych przebiegłych Normandczyków, co
to mają się zawsze na ostrożności, nie dowierzają
nigdy obcym, ale którzy nie potrafią się oprzeć
pokusie brzęczącej monety oraz działaniu paru
kieliszków.
Tak, panie, tego rana ludzie z automobilem
naznaczyli mi spotkanie o piątej godzinie na
rozstaju. Oddali mi cztery wielkie paki. Jeden z nich
poszedł za mną. Rzeczy przewiezliśmy do szalupy.
Mówicie o nich, jakbyście ich już dawniej znali.
Naturalnie, że ich znam. Wtedy już szósty raz pra-
cowałem dla nich.
Izydor drgnął.
Mówicie, że szósty raz?... Od jakiego czasu?
A cały czas przedtem, ale wtedy było co innego...
wielkie kawałki kamienia... lub zupełnie małe, dosyć
długie, zawinięte w gazety. Przenosili to jak jakie
świętości. Szkoda, że nie pomacałem. Ale co to się
panu stało? Blady pan jak trup.
To nic... w izbie jest okropnie duszno.
Beautrelet wyszedł słaniając się. Radość,
niespodziane odkrycie ogłuszyły go.
Wrócił już całkiem spokojny; na noc poszedł do wsi
Va-rengeville; następnego dnia cały ranek spędził w
merostwie z nauczycielem ludowym, po czym wrócił
do zamku. Tam czekał na niego list. List zawierał
następujące słowa:
 Drugie ostrzeżenie. Milcz. Inaczej..."
 Aha  rzekł do siebie  muszę bezwarunkowo
przedsięwziąć jakieś środki dla zabezpieczenia
swojej osoby. Inaczej, jak powiadają...
IX. Okradziona kaplica
Była godzina dziewiąta rano. Beautrelet przechadzał
się wśród ruin, potem wsparł o arkadę i zamknął
oczy.
 No, młodzieńcze, czy zadowolony pan jest ze
swej wycieczki?
Był to Filleul, przed oznaczoną porą stawiający się
na spotkanie.
Zachwycony, panie sędzio!
Co to znaczy?
To znaczy, że jestem gotów dotrzymać swego
przyrzeczenia... nie zważając na ten oto list, w
którym zabraniają mi to uczynić.
Podał list swemu rozmówcy.
 A to historia!  zawołał sędzia  ale ja mam na-
dzieję, iż nie przeszkodzi panu...
Powiedzieć co wiem? Bynajmniej, panie sędzio! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •