[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mi, głęboko osadzonymi oczyma, jego zmysłowością, jak tamtego dnia, kiedy
zobaczyła go po raz pierwszy. Był cudownym i bardzo czułym kochankiem, ale
czułym tylko do pewnych granic, potem przychodził taki moment, kiedy zdawał
się zapominać o wszystkim i brał ją z dziką, egoistyczną gwałtownością. Jakby
w tych najgorętszych chwilach płonął i jakby również ją chciał cisnąć w płomie-
nie, a ona starała się z całych sił opanować i powstrzymać swoje pragnienia, bała
się bowiem okazywać zbyt otwarcie podniecenie i pożądanie. Ale opanować się
nie mogła, w każdym razie nie tak, jak by chciała.
Teraz jednak już od bardzo dawna nie odważyli się do siebie zbliżyć, oboje
bowiem wyczuwali, że rozwijające się życie jest nieskończenie delikatne i po-
trzebuje jak najwięcej troskliwości.
Czasami Tiril zastanawiała się, czy przypadkiem nie popełnia błędu, sądząc,
że jest w ciąży, to mające się narodzić dziecko prawie nie dawało o sobie znać.
Wiedziała, że ono tam jest, ale czuła tak, jakby nosiła w sobie płód elfa, takie jej
się zdawało eteryczne.
Inna jeszcze sprawa napełniała ją przerażeniem, ale z nikim, nawet z Mórim,
nie odważyła się o niej rozmawiać.
Wielokrotnie w ciągu ostatnich tygodni dostrzegała coś kątem oka, kiedy się
jednak odwracała, w pobliżu nie było nikogo ani niczego. Nie mogła więc widze-
nia opisać nawet sama przed sobą, ale zdawało jej się, że to wysoki czarny cień,
który początkowo stanowił jedynie czarny punkt daleko nad horyzontem. Podpo-
wiadała jej to wyobraznia, bowiem niczego konkretnego nie zauważała. Pózniej
ów cień pokazywał się jakby bliżej i bliżej, a potem był już tuż-tuż, okropnie bl
isko.
Widywała go też we śnie. I wtedy zjawa była dokładnie taka, jak Tiril sobie
wyobrażała: Niepospolicie wysoka, smoliście czarna sylwetka, która szła za nią
w pewnej odległości, jakby jej pilnowała. Było to w najwyższym stopniu nieprzy-
jemne i przerażające ponad wszelkie granice, ale nie miała z kim na ten temat
porozmawiać. Nie umiała o tym mówić, bo ów cień był jakby przeznaczony tylko
dla niej i nikt inny nie powinien był o nim wiedzieć.
W ostatnim czasie zjawa stała się nieco bardziej konkretna, tak się Tiril zda-
wało. Kiedy szła z Nerem na wieczorną przechadzkę pośród pięknych łąk, czuła
51
obecność zjawy za plecami, a ściślej biorąc: czuła jej spojrzenie na karku. Odwra-
cała się, oczywiście, bo była przekonana, że cień znajduje się bardzo blisko, ale
 rzecz jasna  niczego nie dostrzegała.
Nero zdawał się też niczego nie widzieć. A co dziwniejsze, Tiril jakoś nie
mogła łączyć tego tajemniczego cienia z istotami, które podążały za Mórim. Te
istoty z jej cieniem nie miały nic wspólnego.
Nie, ten był przeznaczony wyłącznie dla niej.
To straszne, za każdym razem, kiedy zdawało jej się, że cień za nią stoi, czuła
ciarki przechodzące po plecach.
Było to w czerwcu. Kolejna bezsenna noc, jakich ostatnio Tiril miewała coraz
więcej. Wydarzyło się coś niezrozumiałego.
Przez cały dzień odczuwała jakiś niepokój w ciele, ale nie chciała nic mówić
Móriemu, bo był to tylko. . . no właśnie, niepokój.
Teraz leżała na łóżku i wpatrywała się w jasną noc za oknem. Zaczynało już
świtać, jeszcze co prawda było bardzo wcześnie, zaledwie przed kilkoma godzi-
nami się ściemniło, ale przecież czerwiec to cudowny czas krótkich nocy.
Móri przez cały dzień ciężko pracował, w majątku budowano nową oborę
i chciał być z ludzmi. Teraz więc spał głęboko.
Czas Tiril jeszcze się nie zbliżał, miała przed sobą co najmniej dwa, może na-
wet trzy tygodnie. Więc ten niepokój musiał pochodzić z jakiegoś innego zródła.
Kiedy tak patrzyła w okno szeroko otwartymi oczyma, na dworze nagle po-
ciemniało. Z wolna, a jednak bardzo szybko, światło zniknęło, zarówno na ze-
wnątrz, jak i w pokoju.
Czy ja ślepnę?  pomyślała przestraszona.
Chciała obudzić Móriego, ale stwierdziła, że nie jest w stanie się poruszyć.
Krzyczeć też nie mogła.
Ratunku, co się ze mną dzieje, myślała w panice. Co to takiego?
Aóżko zaczęło wirować wraz z nią. A może traciła przytomność? Usiłowała
zatrzymać na czymś wzrok, ale wszystko spowijały gęste ciemności.
O Boże, Móri, ja umieram!
Wirowanie ustało.
Nagle zobaczyła siebie z pewnej odległości, szła przez jakieś pustkowia. Znaj-
dowała się w tym ciele, które szło, a jednocześnie w tym, które leżało na łóżku,
było to straszne doznanie, nie byłaby w stanie go wytłumaczyć.
%7łeby się nie dać kompletnie przytłoczyć wrażeniom, skupiła się jedynie na
tym, czego doznawała i co odczuwała Tiril wędrująca samotnie po polach. Wtedy
zaczęła widzieć wyrazniej, jakby tajemnicze światło nocy powróciło.
Wokół niej rozciągały się bezkresne bagna. Idąc przez nie odczuwała nocny
chłód. To znaczy znajdowała się już bardzo daleko na bagiennej przestrzeni, kiedy
52
cała ta wizja się zaczynała. Nie odwracaj się, Tiril! Cień!
Wszędzie wokół migotały te maleńkie niebieskie światełka. Błędne ogniki,
wędrujące ognie czy jak tam lud nazywa takie zjawiska.
Wokół rozlegały się też szepty, słabe, niemal niedosłyszalne szepty. Zdawało
jej się, że dociera do niej coś jakby  Czekamy. Czekamy .
Czy po mokradłach nie błądzą karły ze swoimi latarniami? Nie widziała wy-
raznie pełgających płomyków, bo nad ziemią unosiła się mgła. Zwiatełka poru-
szały się, strzelały w górę i przygasały. Tiril próbowała podejść do najbliższego.
Chciała zobaczyć, co to.
O, tam, właśnie przy tej dziurze w ziemi, do której się zbliżała. Wyciągnęła
rękę w stronę matowoniebieskiego płomyka. . .
Ziemia usunęła jej się spod nóg i całe widzenie zniknęło. Tiril leżała znowu
w swoim łóżku, ale zdawało jej się, że stoi nad tą dziurą w bagiennej ziemi, na
tym grząskim, zdradliwym gruncie, i uchwyciła się mocno brzegu materaca, żeby
nie wpaść.
 Móri, Móri, ja spadam  zdawało jej się, że tak właśnie woła, ale nie
mogła tego zrobić, bo w pobliżu nikogo nie było, choć wiedziała, że mąż leży
obok niej.
Mój Boże, mój Boże, co to jest, myślała zrozpaczona. Co się ze mną dzieje?
Jakiś basowy głos narastał do siły grzmotu, dudniło jej w uszach, a ciemności
stawały się coraz głębsze. Coś ciągnęło Tiril w dół, coś niby tańczący, huczą-
cy sztorm. Musiała zamknąć oczy, mimo wszystko jednak czuła, że obraca się
w coraz szybszym tempie, zsuwając się wciąż niżej i niżej, jakby ją wsysał jakiś
potężny wir.
Nagle wszystko ustało. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •