[ Pobierz całość w formacie PDF ]

służącego do stajni z poleceniem, by przygotowano konie. Pózniej sam
pospieszył na górę, by się przebrać.
Gdy miał już na sobie ciemne spodnie, wysokie buty, koszulę i surdut,
wrócił Finch. Toddington i panna Bay-lor czekali w gabinecie.
Trevor zawiązał fular i zapytał:
- Czego się dowiedziałeś, Finch?
- Obaj chłopcy stajenni i jeden ze stangretów twierdzą, że pan Sterling
zamierzał zabrać pannę Grant do Gretna Green.
Ryeburn i Toddington wymienili znaczące spojrzenia.
- Co to znaczy? - zapytała Lily.
- Sterling zamierza się z nią ożenić.
- Eden się na to nie zgodzi. Ona nie lubi pana Sterlinga, w każdym razie
nie na tyle, by wyjść za niego za mąż.
- To nie będzie miało znaczenia.
- Dlaczego on to zrobił? - dziwiła się Lily. Trevor pokręcił głową.
- Tego nie mogę być pewien, ale sądzę, że w ten sposób chce zapewnić
sobie zródło utrzymania.
- Eden? - Panna Baylor spojrzała na Toddingtona ze zdziwieniem.
Toddington wziął ją za rękę.
- Sterling nie ma ani pensa. Do tej pory liczył na hojność swych przyjaciół
z towarzystwa. Mając bogatą żonę, czy też żonę, której ojciec jest zamożny,
mógłby się uniezależnić. Zawsze wydawał mi się nikczemnym człowiekiem.
- Naprawdę? Tolerowałem go tylko dlatego, że sądziłem, iż cię bawi. -
Ryeburn podrapał się w czoło.
- Twierdził, że zamierzasz sponsorować jego start w wyborach do Izby
Gmin, więc nigdy nic nie mówiłem - odparł Toddington.
- Co za drań! - Trevor ukłonił się Lily. - Przepraszam panią za wyrażenie,
panno Baylor.
- Nie ma potrzeby. Wyraził pan doskonale moje uczucia. Biedna Eden
odchodzi zapewne od zmysłów z przerażenia. Czy sądzi pan, że ją znajdziemy?
- Lily zagryzła wargę.
- Może pani na nas liczyć, panno Baylor. - Trevor nie miał serca mówić
jej w tej chwili, że reputacja jej przyjaciółki i tak została narażona na szwank,
nawet jeśli Eden wróci do domu przed świtem.
Lily zwróciła się do lorda Toddingtona.
- Proszę, niech panowie ją znajdą.
- Znajdziemy, moja droga. - Toddington uniósł jej dłoń i ucałował.
- I proszę zachować ostrożność - szepnęła.
- Jeśli mógłbym w czymś pomóc, milordzie...
- Dziękuję, Finch, ale powinieneś zostać w domu. Zadbaj o to, by lady
Ryeburn nie szalała pod moją nieobecność.
- Oczywiście, proszę pana.
W tym momencie zjawił się służący z informacją, że konie już czekają.
Obaj dżentelmeni opuścili czym prędzej Concordię.
Promienie słońca musnęły niebo kolorem. Eden czuła, że okropnie pieką
ją oczy. Chciała je zamknąć, by trochę odpocząć, bała się jednak zasnąć.
Siedzący naprzeciwko niej Sterling drzemał. Miał otwarte usta, a po brodzie
spływała mu strużka śliny. Gdyby nie skrajne zmęczenie, pękałaby ze śmiechu
na ten widok.
Zamknęła oczy na chwilę, ulegając pokusie. Gdy uniosła powieki, słońce
było już wysoko, a Sterling patrzył na nią obojętnym wzrokiem. Powóz
zatrzymał się przed jakąś starą gospodą.
- Może pani się jeszcze przespać. Nie dojedziemy do Szkocji przed
północą.
- Gdzie jesteśmy?
- Zmieniamy konie. Za chwilę wyruszymy dalej. Eden wygładziła
spódnicę. Patrzyła na Sterlinga z nienawiścią.
- Nie jestem śpiąca.
- Nie musi się pani niczego obawiać. Jestem równie zmęczony, jak i pani.
Nie dotknę pani na pewno. Proszę to uważać za prezent ślubny.
Jego rechot wzbudził w Eden obrzydzenie.
- Jestem głodna.
Sterling wyjrzał przez okno.
- Myślę, że krótka przerwa nam nie zaszkodzi. Ja też chętnie się odprężę i
coś zjem.
Wysiadł z powozu i pomógł wysiąść Eden. Trzymał ją mocno za ramię i
najwyrazniej nie zamierzał puścić. Pociągnął ją za sobą do gospody.
Wskazując palcem pulchną kobietę w fartuchu, zawołał:
- Hej tam, proszę nam zapakować trochę jedzenia.
- A gdzie pieniądze?
Sterling sięgnął do kieszeni i wydobył monetę. Rzucił ją kobiecie.
- Proszę. A jeśli przypilnujecie tej damy - popchnął lekko Eden - to
dostaniecie jeszcze jedną taką monetę.
- Do usług, złociutki panie.
Sterling wyszedł, by załatwić swoje potrzeby. Eden czekała, aż zniknie z
pola widzenia, po czym zwróciła się do karczmarki:
- Jeśli pomoże mi pani uciec, dostanie pani sto funtów.
- Ciekawe, gdzie pani ma te sto funtów? W tym drzewie, które ma pani na
sobie? - Kobieta ryknęła śmiechem.
Pozostali obecni także się roześmiali. Eden zaczerwieniła się, ale nie
rezygnowała.
- Nie mam pieniędzy przy sobie, ale przyrzekam, że je przyślę.
- A niby dlaczego miałabym pani wierzyć? Dżentelmen przynajmniej
pokazał mi pieniądze.
- Bardzo proszę. On mnie porwał.
- Nic nie wiem o żadnym porwaniu, to jest sprawa między panią a tym
dżentelmenem. Ale żeby nie przyszło pani do głowy coś, przez co mogłabym
stracić moje pieniądze... -Kobieta kiwnęła na postawnego mężczyznę. - To jest
mój syn. Luther, idz i stań w drzwiach. Nie wypuszczaj tej pani.
- Dobrze, mamo. - Olbrzym, zgodnie z poleceniem, stanął przy drzwiach.
Eden z trudem powstrzymała się od krzyku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •