[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dowódca krzyknął coś wysoce niecenzuralnego i się oddalił.
 Miej oczy szeroko otwarte. Muszę go dorwać!
* * *
 . . . i to była ta najważniejsza informacja, która doprowadziła mnie do nie-
go. Arogancja tego człowieka, który drukował swoje nazwisko na pierwszych
stronach podburzających, prowokacyjnych tomów. To gorsze, niż gdyby zostawił
swoją wizytówkę!  oburzał się pobożny posterunkowy Szlam Dżi-had. W pod-
skokach przemierzał kręte korytarze Cesarskiego Pałacu Fortecznego, prowadząc
świątobliwego sierżanta Zenita do swojego więznia. Tradycja nakazywała, by
sierżant udał się na przesłuchanie schwytanego zbrodniarza w towarzystwie funk-
cjonariusza, który go ujął. Dżi-had drżał z podniecenia na myśl o czekającej go
pergaminkowej robocie. Funkcjonariusz, który dokonał aresztowania. . . pobożny
posterunkowy Szlam Dżi-had! wiczył to tysiące razy, upewniając się, że zdoła
zmieścić wszystko w niewielkiej rubryczce tak, aby było czytelne  i teraz jego
marzenia miały się spełnić. Pierwsze aresztowanie!
Kipiąc entuzjazmem, skręcił za róg i przeszedł do szczegółowego opisu aresz-
tanta. Mówił od przeszło dziesięciu minut, zasypując sierżanta informacjami o ło-
171
trze i rzadko tylko robiąc przerwę dla nabrania oddechu. Zenit z każdą chwilą
stawał się coraz posępniejszy i bardziej przygaszony. Sprawa była prowadzona
właściwie, nie mógł znalezć żadnej technicznej podstawy do zwolnienia więznia.
Pozostawała nadzieja, że Dżi-had spieprzył dokumentację.
 Jesteśmy na miejscu!  obwieścił Szlam, zatrzymał się i zapukał energicz-
nie do drzwi. Usłyszawszy jakiś pomruk ze środka, przekręcił klamkę i wszedł,
dokładnie w chwili, gdy Dyndała usiłował podnieść się z podłogi. Egzekutor po-
tarł się przez czarną opończę po tyle głowy, spojrzał gniewnie na resztki miniatu-
rowej szubienicy i ryknął.
 Nie wstawaj  powiedział Dżi-had nieświadom swojej zarozumiałości.
 Nie krępuj się, odpoczywaj, przyszliśmy do tego drukarza Ryngrafa. Tędy 
zwrócił się do Zenita, tak jakby ten nie wiedział, gdzie są cele.
 Wieszak Dyndała spróbował uspokoić mętne myśli i spojrzał zadziwiony na
pięćdziesięciofuntowy wór z piaskiem na podłodze. Jego próby zrozumienia, co
tu się właściwie stało, zakłócił oburzony skowyt od strony cel.
 Gdzie on jest?!  wrzeszczał Dżi-had, biegnąc w stronę Dyndały z unie-
sionymi pięściami.  Coś z nim zrobił? Gdzie mój więzień?
 Hę?  mruknął Egzekutor, przenosząc wzrok z połamanych patyczków na
worek i z powrotem.  Więzień?
 Tak, to właśnie powiedziałem. Nie dalej jak pół godziny temu przyprowa-
dziłem tu grzesznika pierwszego stopnia, a teraz go nie ma!  Dżi-had czuł, że
jego przyszłość w WOP-ie staje pod znakiem zapytania. Czym sobie na to zasłu-
żył? Wszystko odbyło się w zgodzie z Księgą.  Gdzie on jest?
 Nie. . . nie pamiętam  wyjęczał Dyndała, ofiara poważnego wstrząśnienia
mózgu.
Zwiątobliwy sierżant Zenit zasłonił usta dłońmi, z trudem powstrzymując się
od śmiechu.
 Czy on miał na sobie czerwoną koszulę nocną?  zapytał zamroczony
Dyndała.
 Gdyby miał, to aresztowałbym go za coś innego. Kiedy go przyprowadzi-
łem, miał żółte ręce i wybrudzony tuszem kitel. Pamiętasz?
Dyndała pokręcił głową, a Zenit zrobił się jeszcze czerwieńszy od powstrzy-
mywanej radości i zazdrości, że on nie wpadł na ten pomysł. Jak najskuteczniej
powstrzymać Dżi-hada przed dokonaniem aresztowania? Zgubić podejrzanego.
Genialne! Egzekutor dostanie za to podwyżkę.
 Kto tu rządzi?  zapytał Dżi-had, gniewnie tupiąc sandałem w podłogę.
Dyndała podrapał się po kominiarce.
 Eee. . . komandor Tojad zwany Mocnym, ale nie sądzę, żeby był szczegól-
nie zadowolony z. . .
 Racja, mnie też się wydaje, że rozsierdzą go wieści o zaniedbaniach ochro-
ny budynku!  wykrzyczał Szlam, po czym obrócił się na pięcie i zwrócił do
172
zagryzającego palce, purpurowego na twarzy Zenita.  Wasza Wyśmienitość, sir,
dopuszczono się tu karygodnego niedbalstwa. Niezwłocznie zajmę się tą sprawą.
Widzę, jak bardzo to pana poruszyło.
Zenit mógł tylko przytaknąć oraz modlić się, żeby Dżi-had szybko skończył,
bo w innym razie może nie wytrzymać ciśnienia narastającego mu w żebrach i rzu-
cić się na podłogę, wymachując rękami i nogami oraz zrywając boki ze śmiechu.
Pobożny posterunkowy Szlam Dżi-had położył sobie dłoń na sercu, wbił pło-
mienne spojrzenie w sierżanta i przemówił:
 Mistrzu, wyzbądz się obaw. Zaufanie, jakieś położył w ten oddany ci bez-
granicznie wór mięsa i kości, którym jestem, nie zostanie zawiedzione. Bez-
zwłocznie udam się teraz, by ponownie ująć drukarza i położyć kres jego nie-
godnym uczynkom, na większą chwałę pana, Mistrzu, i całego WOP-u! Tak mi
dopomóżcie bogowie!  I zamiatając malarskim fartuchem, wyszedł z biura Dyn-
dały.
W tej samej chwili Zenit eksplodował potoczystym, szczerym śmiechem, bez-
radnie zwijając się na podłodze.
Pół godziny pózniej, wciąż czując w żebrach bezlitosny ból, pozbierał się,
klepnął Dyndałę w plecy, gratulując mu dobrej roboty, a następnie, nadal bezwol-
nie chichocząc, wyszedł na korytarz, zastanawiając się nad tajemniczymi ścieżka-
mi bogów.
* * *
Mówi się, że w chwilach intensywnego stresu człowiekowi staje przed oczami
całe jego dotychczasowe życie, wszystkie ważne wydarzenia przebiegają w sza-
leńczym, przyspieszonym tempie. Coś podobnego działo się z Wielce Wielebnym
Hipokrytem, z tą różnicą, że obrazy bombardujące jego zmysły, gdy wałęsał się
bez celu po śródmieściu Tumoru, nie dotyczyły epizodów z jego życia, lecz z do-
tychczasowej śmierci.
Pakty. . . pierzchające szczury. . . szpony. . . rozstępujące się podłogi. . . Gło-
wa pękała mu od tłoczących się wizji. Niekończące się przesłuchanie w sprawie
sztuczki ze szczurami. . . lekcje koronkarstwa. . . strzępy konwersacji diabłów. . .
ukryci drukarze. . . pocięte czoła. . . świecące koronkowe siatki na włosy. Wszyst-
kiego tego nijak nie dało się logicznie wytłumaczyć. Wodogrzmoty nonsensu.
Lecz w zaciszu wielebnego umysłu wirujące nici logiki w jakiś sposób za- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •