[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tylko gdzieniegdzie, jak w przypadku mojego ojca, dawało się dostrzec ślady po walce.
Niczego nie ukradziono. Moje ciotki  dwie w tylnej części kaplicy i dwie następne
na dziedzińcu  leżały wprawdzie bez ducha, lecz ciągle przyozdobione swoimi
pierścieniami, naszyjnikami i diademami we włosach.
Nie urwano też ani jednego wysadzanego klejnotami guzika.
Tak samo przedstawiała się sytuacja wszędzie w obrębie naszych murów.
Konie poznikały, bydło wywędrowało do lasów, ptaki odleciały. Otworzyłem chatkę,
w której trzymałem swoje jastrzębie, zdjąłem z nich kaptury i wypuściłem na wolność.
Nie było tam nikogo, kto pomógłby mi w grzebaniu umarłych.
Jeszcze przed południem udało mi się przeciągnąć ciała moich krewnych do krypty,
dokąd zrzucałem je bezceremonialnie jedno po drugim, tak że toczyły się po schodach w
dół.
Ułożyłem je potem starannie obok siebie.
Praca ta okazała się nader wyczerpująca. Poprawiając ułożenie ciał moich bliskich,
byłem wielokroć bliski omdlenia, zwłaszcza wtedy, gdy przyszła kolej na ojca.
Miałem świadomość, że wszystkich pochować nie zdołam. Było to po prostu
niewykonalne. Poza tym napastnicy mogli tu przybyć ponownie  przecież wiedzieli, że ja
przeżyłem  a za świadka mógł posłużyć im zakapturzony morderca, ów demon pod
postacią człowieka, który tak bestialsko pozbawił życia mojego brata i siostrę.
Zastanawiałem się też, jaką rolę odgrywał ten anioł śmierci, ta wytworna Urszula o
niemal zupełnie białym licu, długiej szyi i pochyłych ramionach. Być może ona sama
powróci
tu, aby pomścić zadaną jej przeze mnie zniewagę.
Musiałem opuścić nasze górskie zamczysko. Instynkt podpowiadał mi, że owych
postaci już w pobliżu nie było. Zwiadczyła o tym tchnąca zdrowiem aura serdecznie i ciepło
świecącego słońca, a z drugiej strony  widziałem przecież, jak oboje uciekają, no i
słyszałem, jak pogwizdują do siebie porozumiewawczo. Poza tym dotarły też do mnie
złowieszcze słowa owego demonicznego mężczyzny, nakazujące Urszuli większy pośpiech.
Nie  to wszystko działo się wyłącznie pod osłoną nocy. Miałem więc dość czasu,
żeby wejść na najwyższą wieżę i rozejrzeć się nieco po okolicy.
Co też uczyniłem. Upewniłem się tym samym, że w pobliżu nie ma żywej duszy, a
zatem nikt nie widział dymu z płonących u nas drewnianych podłóg i mebli. Jakom już
wspomniał, najbliższy zamek stanowił ruinę, położone zaś niżej wioski dawno już
opustoszały.
Najbliższa osada oddalona była o cały dzień pieszej wędrówki, toteż nie mogłem już
za bardzo zwlekać, chcąc przed nastaniem zmroku znalezć dla siebie jakieś schronienie.
Dręczyły mnie setki myśli. Zbyt wiele wiedziałem. Byłem zaledwie chłopcem  nie
mogłem jeszcze uchodzić za mężczyznę! Dysponowałem wprawdzie złożonym we
florenckich bankach majątkiem, lecz konna podróż do tego miasta zajęłaby mi cały tydzień!
Osaczały mnie demony, którym wolno było jednakże przekroczyć próg kościoła. Zabito Fra
Diamonte. W końcu ostała się we mnie tylko jedna myśl. Wendeta. Postanowiłem się
pomścić
 odnalezć ich i dokonać zemsty. A jeśli stworom tym nie wolno wystawiać się na
działanie
światła słonecznego, to spożytkuję ten fakt w sposób korzystny dla mnie! Tak właśnie
uczynię. Zrobię to dla Bartoli, dla Mattea, dla mojej matki i ojca; a nawet dla najmniej
znaczącego dziecka, które uprowadzono z mojej góry.
Otóż to  zabrali dzieci. Sprawdziłem to tuż przed opuszczeniem rodzinnych murów,
albowiem myśl ta pośród wszystkich mych trosk pojawiła się we mnie dość pózno. No i
proszę  ani trochę się nie omyliłem. Nie znalazłem mianowicie ani jednego martwego
dziecka, jedynie ciała chłopców w moim wieku. Wszyscy zatem ode mnie młodsi zostali
stąd
uprowadzeni.
W jakim celu? Co miało ich spotkać? Na samą myśl o tym wpadałem w furię.
Stałbym tak dalej w oknie tej wieży, zaciskając pięści ze złości, przysięgając
nieuchronną wendetę, gdyby uwagi mej nie odwrócił widok nad wyraz pożądany. Po
najbliższej z dolin chodziły otóż trzy należące do mnie konie, jakby czekały, aż przyzwę je
ku
sobie.
Miałem zatem dorodnego wierzchowca, który jeszcze przed nastaniem zmroku zdoła
mnie zawiezć do ludzkiej osady. Nie znałem górzystych terenów leżących na północ od
zamku, gdzie znajdowało się ponoć małe miasteczko. To tam musiałem szukać schronienia;
to tam musiałem dotrzeć do jakiegoś rozumnego księdza, który wiedział co nieco o
demonach.
Ostatnie moje zadanie haniebne było odrażające, lecz tak czy owak musiałem je
wykonać. Zebrałem mianowicie wszystkie kosztowności, jakie zdołałem ze sobą unieść.
Najpierw poszedłem do swojej komnaty i  jakby nic się tego dnia nie wydarzyło 
ubrałem się w strój myśliwski z zielonego jedwabiu i aksamitu, włożyłem wysokie buty i
rękawiczki. Wziąłem następnie skórzane torby, które mogłem przytroczyć do siodła, i
udałem
się do krypty. Tam zaś ze swoich rodziców, cioć i wujów pozdejmowałem drogocenne
pierścienie, naszyjniki, broszki oraz klamry ze złota i srebra, które przywieziono tu z Ziemi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •