[ Pobierz całość w formacie PDF ]

do siebie z powodów, które mu podała - a sobie wmówiła. Sam film
był naturalnie ważny, ale żadne przedłużające się zdjęcia czy humory
reżysera nie skłoniłyby jej do takiego kroku. To byłoby wbrew jej
zasadom. Chodziło o bezwstydne fizyczne pożądanie.
Paliło się w niej uporczywym ogniem, kpiąc sobie z jej wysiłków
przybrania pozy osoby doświadczonej i zblazowanej. Równie do-
świadczonej i zblazowanej, jak Gage. Pomogłoby jej to schować się
za murem obronnym, który tak starannie wokół siebie wybudowała.
Przecież to tylko odrobina seksu dla przyjemności, powtórzyła sobie
argumenty mężczyzn, które słyszała nieskończoną ilość razy. Nor-
malna potrzeba biologiczna, specyficzna reakcja chemiczna między
dwojgiem ludzi, gra, jaką mężczyzni i kobiety prowadzą od początku
świata. Zwykłe fizyczne zbliżenie bez niepotrzebnych emocjonalnych
komplikacji.
Może w ten sposób rzeczywiście będzie łatwiej.
Bez obietnic, ale i bez kłamstw. Bez zobowiązań, ale i bez zawiedzio-
nych nadziei. I bez bólu, kiedy to się skończy. Bo to się zawsze koń-
czy, prędzej czy pózniej. Nauczyło ją tego jej własne gorzkie do-
świadczenie. Mężczyzni odchodzą. Mężczyzni zawsze odchodzą, a
opuszczone kobiety zostają ze złamanymi sercami i straconymi złu-
dzeniami, zastanawiając się, co takiego uczyniły.
Więc może jednak mężczyzni mają rację. Jeśli się nie oczekuje nicze-
go więcej prócz fizycznej przyjemności, to nie przeżywa się potem
rozczarowania, że to było
S
R
wszystko i na tym koniec. Proste. Tak, w ten sposób jest zdecydowa-
nie łatwiej, uznała, sięgając po szampon. Umyła włosy, ogoliła nogi i
po wyjściu spod prysznica wtarła w ciało pachnącą emulsje, cały czas
mówiąc sobie, że nie robi tego dla Gage'a tylko dla podbudowania
swojego własnego wątłego ego. Owinięta puchatym, brzoskwiniowym
ręcznikiem stanęła przed lustrem, zastanawiając się nad użyciem kos-
metyków. Może powinna dać trochę różu na policzki i podkreślić tu-
szem rzęsy? Nie, zdecydowała nagle. Byłoby to jak przyznanie, że jej
własna twarz nie jest dla niego dość dobra.
Osobny problem stanowiło ubranie. Gdyby się w pełni ubrała, musia-
łaby potem znów się rozbierać - i to na jego oczach. Albo co gorsza,
on zechciałby ją sam rozebrać, a nie mogła myśleć spokojnie o tych
wszystkich zabiegach wokół guzików, haczyków i zamków błyska-
wicznych, których rozpinanie wzmogłoby jej napięcie do granic wy-
trzymałości. Najprościej byłoby czekać na niego nago w łóżku, lecz to
z kolei wydało jej się zbyt wulgarne. Pozostawała więc koszula nocna,
lecz nic wymyślnego, koronkowego lub przezroczystego. Zresztą i tak
nic takiego nie miała.
Spała w białych bawełnianych koszulach z długimi rękawami, ozdo-
bionych przy szyi haftowanymi kwiatkami, a u dołu falbaną, która
skrywała jej nogi do kostek. Wszystkie miały do kompletu lizeski:
wierzchnie kaftaniki, równie kobiece i staroświeckie. I żadna nie
przypominała stroju, który w oczach mężczyzny pasowałby do kobie-
ty znanej powszechnie jako  ta trzecia".
S
R
Cóż, nic na to nie poradzę, pomyślała, wkładając jedną z nich i na to
lizeskę z niebieską wstążką zawiązywaną pod szyją. Tak ubrana, z
wilgotnymi jeszcze opadającymi na ramiona włosami, zaczęła się za-
stanawiać, gdzie powinna na niego czekać. W łóżku? Zwinięta w rogu
sofy w saloniku, udając, że czyta? Czy ma otworzyć butelkę wina?
Nastawić muzykę? Zapalić świeczki?
Zastygła nagle na środku kuchenki, skonsternować na czynionymi
przygotowaniami. Przecież to nie jest żadna historia miłosna. Już ra-
czej zwykły romans. A nawet nie to. Co właściwie, sama nie wiedzia-
ła. Może tylko jednorazowa przygoda. Zapewne. Ale z pewnością nie
historia miłosna. Choćby nie wiem jak tego chciała.
- Idiotka - powiedziała do siebie głośno. - Beznadziejna idiotka.
Zgasiła światło w kuchni i saloniku, przeszła do sypialni i usiadła na
brzegu łóżka. Bezwiednie wzięła szczotkę z toaletki i próbując o ni-
czym nie myśleć, zaczęła rozczesywać długie, splątane włosy.
Gage wziął prysznic, ogolił się i skropił wodą kolońską, puszczając
mimo uszu kąśliwe uwagi brata na temat zdenerwowania przed randką
i rady, jak należy zdobywać kobietę. Nawet kiedy przestał się spieszyć
i zjadł kolację przyrządzoną przez Pierce'a, zostało mu jeszcze pół
godziny do wyznaczonego spotkania. Postanowił pójść na długi spa-
cer w mroznym nocnym powietrzu, żeby się trochę uspokoić i nie
rzucić na Tarę w chwili, gdy ją zobaczy. Bardzo chciał ją jak najszyb-
ciej zamknąć w ramionach, ale miał
S
R
zamiar włożyć w to trochę finezji i delikatności. Więcej niż okazał
przy przyjmowaniu jej zaproszenia.
Punktualnie o siódmej otworzył drzwi przyczepy. W saloniku i ku-
chence było ciemno. Rzucił skórzaną kurtkę na sofę i skierował się w
stronę smugi światła. Serce biło mu jak szalone na myśl, że ona za-
pewne czeka na niego w łóżku, naga i piękna.
Stanął w drzwiach i choć jego wizja się nie sprawdziła, na jej widok
zalała go fala ciepła i czułości.
Jej mała sypialnia była urządzona w typowo hollywoodzkim stylu:
delikatne białe meble ze złoceniami, atłasowa kapa na łóżku zwień-
czonym stertą aksamitnych poduszek, jasnoróżowe ściany, puszysty
dywan na podłodze, kryształowe lampy z białymi abażurami po obu
stronach łóżka, pastelowy impresjonistyczny obraz na ścianie. Był to
pokój, w którym Jean Harlow, Marlena Dietrich lub Madonna czułyby
się jak w domu. Czarowny pokój, jakby stworzony do miłości i grze-
chu.
Na tle tego wnętrza kobieta siedząca na łóżku wyglądała jak z innej
bajki. Miała zamknięte oczy i głowę lekko przechyloną na bok. Roz-
czesywała leniwymi pociągnięciami szczotki w srebrnej oprawie
wspaniałe długie włosy. Ubrana w prostą białą koszulę nocną z dłu-
gimi rękawami i narzutkę z jasnoniebieską kokardą zawiązaną pod
szyją, emanowała niewinnością i słodyczą staroświeckiej panny mło-
dej, która - jak przystoi - zarówno do ślubu, jak na noc poślubną ubie-
ra się w biel.
Ciekaw był, czy specjalnie tak się upozowała i z właściwym sobie
cynizmem doszedł do wniosku, że tak. Ale nawet przekonanie, że
próbuje nim manipulować, nie zmniejszyło jego czułości.
S
R
- Tara.
Odwróciła się, przestraszona, na dzwięk jego głosu.
Och, to ty... Nie słyszałam, jak wchodziłeś.
Kazałaś mi zachować się dyskretnie.
Tak, no tak. Dziękuję.
Uśmiechnął się na te wypowiedziane z całą powagą słowa.
- Nie ma za co.
Zrobiła ruch, jakby chciała wstać.
Cóż, chyba powinniśmy...
Nie, siedz. - Położył dłoń na jej ramieniu, żeby przytrzymać ją na
miejscu, a drugą ręką wyjął szczotkę z jej zesztywniałych palców. -
Pozwól, ja to zrobię.
Nie, nie, ja...
Wiem, że nie miałaś tego w planach na dzisiejszy wieczór - powie-
dział, przyklękając na łóżku. - Ja zresztą też nie, ale daj mi się ucze-
sać. - Przesunął wolno szczotką po jej włosach, zanurzając drugą rękę
w złoto miodowe, jedwabiste pasma, które oplotły jego palce. - Prze-
piękne - westchnął. - Masz niezwykle piękne włosy, Taro.
Tara siedziała sztywno, bojąc się odezwać czy poruszyć, żeby go nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •