[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mglistą, tęczową kurzawą wodną lub szerokimi tryskam! , tworzącymi cudowne, faliste welony.
Ten godny podziwu twór przylegał tak zgrabnie, tak migotliwie i błyszcząco do ciemnego głazu, ,
jakby był suknią jakiejś istoty z zaświatów. Jednak tę suknię utkały te same ręce, które najeżyły
groznie czarne, bazaltowe wieżyce i wydzwignęły z łona ziemi wulkany roztopionego szlamu. Trzeba
było tylko spojrzeć na wierzchołek zadziwiającej piramidy, aby zdać sobie sprawę z dziejów jej
powstania. Tryskał tam wysoki strumień wody, który w górze rozlatywał się tęczowo i spadał
barwną ulewą. Słychać było przy tym ten poszum, którego Moh- aw poprzednio nie mógł zrozumieć.
Za poszumem szły gwiżdżące, syczące, jęczące pary i zdawało się, że ziemia pęknie od ich naporu.
To właśnie wody gejzeru zbudowały tę wspaniałą piramidę. Delikatne, lekkie okruchy, które
woda unosiła w górę, spadając osiadały i wciąż jeszcze zasilały dzieło zdobienia. Gorące strumienie
spadały z jednego tarasu na drugi i chłodząc się powoli, tworzyły baseny o coraz niższej
temperaturze. Na dole wreszcie krystaliczny płyn przelewał się przez brzegi basenu i wpadał
następnie do rzeki Kraterów. Jak diabeł przy aniele, stał przy tej pięknej piramidzie ciemny,
obszerny, prawie okrągły twór o niechlujnym wyglądzie. Stanowił wał z mocnej masy, wał, na
którym wznosiły się najrozmaitsze kształty szczątków wulkanicznych. Wyglądało to tak jakby jakieś
dziecko z rodu olbrzymów bawiło się głazami bazaltu i wyłamywało je w najdziwniejsze formy, aby
przymocować do okrągłego wału.
Zrednica tego wału wynosiła dwadzieścia metrów i stanowiła naturalne obramowanie otworu,
którego ziejąca ciemna paszcza nie obiecywała nic dobrego.
To był krater wulkanu. Zwężając się do wewnątrz, nagle na pewnej głębokości się rozszerzał.
Oglądany z góry miał kształt dwóch lejków połączonych ostrymi końcami.
Gdy zaczynał szumieć i szemrać bajeczny gejzer, podnosiła się również lawa w pobliskim
ciemnym kraterze. A kiedy na górze strumień wody rozpryskiwał się i opadał, zaczynała także spadać
roztopiona lawa, unaoczniając podziemny związek między gejzerem a wulkanem. Tak to duchy
podziemne rozdzielały gorące masy, wypełniając krystaliczną wodą gejzer, a odcedzone resztki
wyrzucając przez krater.
- To P'a- wakon- tonka - Diabla Woda - rzekł Old Shatterhand wskazując na krater.
W pobliżu brzegu krateru obozowali Ogallalla. Wyraznie ich było widać. Można było nawet
odróżnić poszczególne twarze. Konie biegały dokoła lub leżały na ziemi pozbawionej trawy.
Niedaleko leżały cetnarowe głazy. Na nich siedzieli jeńcy, każdy na osobnym. Związano im ręce na
plecach, a nogi przywiązano lassami do głazów, co sprawiało im dotkliwe cierpienia.
W chwili, gdy Old Shatterhand skierował uwagę na Siuksów Ogallalla, zauważył, że zaczęli się
skupiać wokół wodza, który siedział pośrodku. Old Shatterhand widział Grubego Jemmy'ego,
Długiego Davy'ego Marcina, HobbIe- Franka i sześciu pozostałych. Wohkadeh był przywiązany do
bardziej oddalonego kamienia, w położeniu szczególnie męczącym. Do niego właśnie podszedł jakiś
Siuks, odwiązując go i przyprowadził przed zgromadzenie wojowników. Chcą go przesłuchać - rzekł
Old Shatterhand. Być może zamierzają go od razu ukarać. Ach, jak bym chciał usłyszeć ich rozmowę!
Wyjął lunetę z torby i skierował ją na Siuksów. Teraz rozwiązano także Marcina Baumanna i
postawiono obok Wohkadeha. Old Shatterhand widział dokładnie twarze, a nawet drżenie warg.
Wódz przemawiał do Marcina wskazując ręką na krater. Old Shatterhand zauważył, że Marcin
śmiertelnie zbladł. W tym samym czasie rozległ się przerazliwy krzyk, jaki wydostaje się z ludzkiego
gardła tylko w chwilach największego przerażenia. To krzyknął jeden z jeńców, ojciec Marcina. Old
Shatterhand widział, jak niedzwiedziarz ze wszystkich sił szarpie więzami. Słowa wodza musiały
być bardzo okrutne... Siuksowie Ogallalla przybyli dopiero poprzedniego dnia na wyżyny rzeki
Gejzeru. Wojownicy sądzili, że Ciężki Mokasyn zdecyduje się na postój pod drzewami lasu, ale stało
się inaczej. Mimo ciemności i uciążliwej drogi wódz postanowił przeprawić się przez rzekę. Znał
teren. Był tu już wielokrotnie i w jego mózgu narodziła się myśl mroczniejsza i posępniejsza od
samego krateru, co w mroku nocy wznosił i opuszczał swoją roztopioną magmę.
Idąc na czele i prowadząc konia za uzdę, pokazywał swoim drogę. Jeńcy także musieli zjechać na
dół, co nastręczało wielkich trudności. ponieważ wódz nie pozwolił ich odwiązać od
wierzchowców. Wreszcie oddział dotarł do brzegu. W tym miejscu rzeka nie była gorąca, tylko
ciepła. Można było się przeprawić bez trudności. Dwóch Siuksów otaczało konia każdego jeńca.
Siuksowie i jeńcy zatrzymali się przy kraterze. Jeńców przywiązano do głazów i rozstawiono
strażników. Potem wojownicy ułożyli się do snu nie wiedząc czemu wódz wybrał miejsce tak
cuchnące, pozbawione trawy i wody dla rumaków.
O świcie zaprowadzono konie do wodopoju, znanego wodzowi. Po powrocie Siuksowie zjedli
posiłek, na który składało się bawole mięso. Ciężki Mokasyn półgłosem wyjaśnił swoim ludziom co
postanowił w sprawie Wohkadeha i młodego Baumanna. Powszechnie już uważano Wohkadeha za
zdrajcę.
Ostatni Mandana przyznał się wprawdzie do winy, ale sprawa jego była stracona. Wcale
Siuksów nie wzruszał fakt, że niewinnego Marcina miał spotkać taki sam los co Wohkadeha.
Wszyscy jeńcy byli skazani na śmierć, a więc im większa będzie jej rozmaitość - tym większa radość
dla patrzących.
Najpierw trzeba napawać się torturą, którą sprawia oznajmienie wyroku. W tym celu utworzono
koło i na początek przyprowadzono Wohkadoha. Mówiono głośno, aby słyszeli także inni jeńcy,
rozumiejący narzecze Siuksów.
- Czy Wohkadeh się rozmyślił? Czy nadal będzie się wypierał, czy też wyzna wszystko? zapytał
wódz.
- Wohkadeh nie zrobił nic złego i dlatego nie może nic wyznać odparł zapytany.
- Wohkadeh kłamie! Gdyby wyznał prawdę, wyrok na niego byłby łagodniejszy.
- Mój los będzie jednakowy, czy jestem winny, czy też nie. Muszę umrzeć.
- Wohkadeh jest młody. Młodość miewa krótkie myśli. Nie wie, co czyni. Jesteśmy gotowi
uwzględnić twoją młodość. Ale kto zbłądził, ten musi być szczery!
- Nie mam nic do powiedzenia!
Wódz uśmiechnął się ironicznie i rzekł:
- Wohkadeh jest tchórzem. Boi się. Ma dosyć odwagi, aby zle czynić, ale nie dość, aby się
przyznać. Wohkadeh, mimo młodości, jest starą babą, która wyje wniebogłosy, kiedy ukąsi ją mucha!
Dla Indianina miano tchórza jest największą zniewagą, którą natychmiast trzeba odeprzeć
dowodami męstwa. Przywykły od dzieciństwa do wysiłków, niedostatków i wszelkich cierpień,
Indianin nie zwąca uwagi na niebezpieczeństwo śmierci. Jest bowiem przekonany, że zaraz po
śmierci dostanie się do Wiecznych Ostępów. Ledwo więc wódz rzucił oboleć, Wohkadeh odezwał
się:
- Zabiłem białego bawołu! O tym wiedzą wszyscy Siuksowie Ogallalla!
- Ale nikt nic był przy tym! Przyniosłeś skórę, to jedyne, co wiemy. Po prostu biały bawół zdechł
na prerii. Wohkadeh znalazł go, zdjął skórę, mówiąc. że własnoręcznie zabił bawołu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •