[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powozu, jeśli w ogóle mamy się stąd wydostać!
Ruszył z kobietą nad brzeg rzeki, gdzie Bianka dostrzegła dziwaczną plątaninę niskich
chałup.
Ale wcześniej zauważyła coś jeszcze, coś na twarzy kobiety, kiedy ta na moment
odwróciła się w jej stronę: przelotny, chytry uśmieszek.
Bianka westchnęła. Nie wiedziaÅ‚a, jakie zamiary przywiodÅ‚y Zoltana do Höllentor,
lecz już dużo wcześniej zrozumiała, że nie przypadkiem znalezli się w tej dolinie. Deszcz nie
padał od dwóch tygodni, nie wierzyła więc w zalaną drogę. I jeszcze inne tajemnicze
kwestie... Owszem, Zoltan był człowiekiem Isenbranda, lecz Bianka potrzebowała jego opieki
po drodze. A teraz jasne się stało, że dał się wciągnąć w pułapkę.
Ale podejmowanie poważnych decyzji nie było wcale proste przy jednoczesnym
wcielaniu się w rolę Berengarii, zwłaszcza w stanie takiego zmęczenia.
Sztywna i obolała wysiadła z karety. Jeden z żołnierzy próbował ją zatrzymać, lecz
uśmiechnęła się tylko zawstydzona i oświadczyła, że musi trochę rozprostować nogi. Zawahał
się, ale pozwolił jej odejść.
- Tylko proszę nie oddalać się od drogi!
- Dobrze - odparła Bianka i ruszyła w tym samym kierunku, w którym udał się Zoltan
wraz z kobietą. Minęła zarośla i przez moment się zawahała. Dokąd oni mogli się skierować?
I którędy poszli? Chałupy wybudowano tak nieporządnie, że trudno było stwierdzić, gdzie
jedna się kończy a druga zaczyna, a nawet gdzie szukać wejścia. Bianka ruszyła między
budami, omijając rupiecie niewiadomego pochodzenia i paskudne nieczystości. Wieczór był
jeszcze dość wczesny i nie zapadły kompletne ciemności. Na szczęście nikogo nie spotkała
podczas tej chwiejnej wędrówki, słyszała jednak głosy dobiegające z jednej z ruder.
Podkradła się pod nią od tyłu.
Nad kobiecymi głosami dominował głos Zoltana. Ale Bianka, zastanawiając się, co
powinna teraz zrobić, usłyszała coś jeszcze. W chałupie po drugiej stronie płakała młoda
kobieta, którą ktoś za wszelką cenę usiłował uspokoić. Zresztą płacz to być może zbyt piękne
słowo na określenie zawodzenia, jakie z siebie wydawała. Bianka przyłożyła ucho do niskiej,
przegniłej ściany.
- Nie mogą sprzedać mojego synka! - szlochała dziewczyna. - Przecież to ja go
urodziłam... Nie dbam o pieniądze, chcę z powrotem mojego małego Rudiego, on jest mój,
tylko mój!
Przybrane dziecko... Zoltan rozpytywał o przybrane dziecko! Tu jednak jasne było, że
nie chodzi o malca, którego ktoś wziął na wychowanie. Aajdacy postanowili się obłowić,
wykorzystujÄ…c okazjÄ™.
Bianka, nie zastanawiając się dłużej, pobiegła do chałupy, w której przebywał Zoltan.
Po chwili odnalazła drzwi i otworzyła je gwałtownym szarpnięciem.
Odwrócili się zaskoczeni. W blasku łojowej świecy Bianka ujrzała maleńkiego
brudnego chłopca, który leżał na kupie szmat. Wokół niego stali Zoltan i dwie kobiety w
średnim wieku.
- Berengario! - krzyknÄ…Å‚ Zoltan z twarzÄ… wykrzywionÄ… gniewem.
Bianka zaczęła pociągać nosem:
- Zoltanie, nie możesz odebrać dziecka tej biedaczce z sąsiedniej chaty, przecież ona
nie ma innych dzieci, ona je urodziła, nie możesz ukraść jej dziecka... Jeśli chcesz dziecka,
możesz chyba mieć własne, a nie zabierać cudze, te kobiety zabrały dziecko tej dziewczynie,
tak mi jej żal... ona go nie chce sprzedawać...
Utonęła w powodzi łez.
Zoltan przez chwilę nie spuszczał z niej oczu, a potem odwrócił się do niewiast.
- Czy to prawda?
Jedna kobieta już uciekła, a druga porwała niemowlę na ręce i wyślizgnęła się przez
niewidoczne dotychczas tylne drzwi. Zoltan ujął Biankę za rękę i wspólnie opuścili chałupę
przez właściwe wyjście.
Wskazała dom dziewczyny; z daleka słychać już było krzyki prawdziwej matki i
próby jej uciszenia.
- Chodz - rzekł Zoltan, długimi krokami kierując się do drogi. - Przeklęte łotry!
Bianka powoli się uspokajała.
- Dziękuję - powiedział jej krótko. - Chociaż pewnie tego nie rozumiesz,
powstrzymałaś mnie przed popełnieniem fatalnego głupstwa.
Bianka pociągnęła nosem i otarła kilka łez, które nigdy nie popłynęły jej z oczu.
- Szukasz swego własnego dziecka?
- Niee - odpowiedział z wahaniem. - Dziecka... przyjaciela. Jak uważasz, Berengario,
czy możemy zaryzykować i pojechać do następnej wioski? Zajmie nam to zaledwie pół
godziny, a tam naprawdÄ™ jest zajazd.
Ucieszona, że pyta ją o radę, mocno ujęła go za rękę. Dłoń Zoltana okazała się ciepła i
silna, twarda niczym skała.
- Sam mówiłeś, że nie należy słuchać głupstw. Nie może być gorzej niż tutaj.
- Wobec tego tak zrobimy. Spójrz, Berengario, na niebie pojawiają się gwiazdy.
- Ach, rzeczywiście - przyznała dość niemądrym tonem.
- Zauważyłaś, jaka czerwona jest tamta gwiazda? Tam, na ramieniu Oriona...
Być może sprawiła to niezwykła atmosfera w okropnej dolinie, może Bianka była już
zbyt zmęczona albo też stało się tak przez nieoczekiwanie poczucie, że coś ich łączy, kiedy
tak szli trzymając się za ręce. W każdym razie na moment się zapomniała i odpowiedziała
odruchowo:
- Betelgeuse. To jedna z największych gwiazd na niebie, ma średnicę prawie tysiąc
razy większą niż Słońce. Utworzona jest z gazów i niemal całkiem wygasa, dlatego właśnie
jest taka czerwona.
Zoltan gwałtownie się zatrzymał.
- Czy tego także nauczyła cię Bianka?
Ojej, co ona zrobiła! Zaśmiała się niemądrze.
- Nie, wymyśliłam to w tej chwili. To nieprawda.
Pochylił się nad nią.
- Przypadkiem ta gwiazda rzeczywiście nazywa się Betelgeuse - powiedział ostro. -
Pozostałe informacje są dla mnie nowością, lecz nie zdziwiłbym się, gdyby okazały się
prawdziwe. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •