[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wykrzywi.
- Gdzie tu sens? - spytał Malcolm.
- Pozwólcie, że wytłumaczę od początku - zaproponował Will. -
Zmontujemy wózek tuż za linią drzew. Na dachu przywiążemy
drabinę. - Pobieżnie naszkicował umieszczoną na daszku drabinę. -
Niezbyt póznym popołudniem Horace, ja oraz trzech albo czterech
Skandian wejdziemy pod wózek i zaczniemy go pchać w kierunku
muru.
- Niezbyt póznym popołudniem? - zdziwił się Horace. - Ależ oni
na pewno nas wypatrzą! Będą w nas ciskali włóczniami, kamieniami...
Will poprosił o ciszę. Horace umilkł.
- Podjedziemy, aż znajdziemy się o dwadzieścia metrów od
muru, po czym zepsuje się koło, o tu. Przekrzywiony wózek opadnie
bezwładnie na jedną stronę. Obrońcy dojdą do wniosku, że porządnie
dostaliśmy lub że machina została wadliwie zbudowana. W każdym
razie stwierdzą, że się zatrzymała. Wtedy pozostali nasi ludzie
pognają z powrotem ku drzewom, jakby ich diabeł gonił. %7łeby ich
osłonić, sklecimy coś w rodzaju zbroi.
Malcolm przytaknął.
- Brzmi rozsądnie - pochwalił.
Ale Horace dostrzegł pewną lukę w planie Willa.
- Pozostali czterej uciekną. A co z nami?
Will uśmiechnął się.
- My zostaniemy, ukryci pod wózkiem. W zamku nie będą
wiedzieli, że tam siedzimy, ponieważ nie zorientują się na początku,
ile ludzi wlazło pod wózek.
Teraz oczy Horace'a rozbłysły. Zrozumiał.
- W rezultacie znajdziemy się dwadzieścia metrów od muru... z
drabiną - podsumował spokojnie.
Will, rozentuzjazmowany, pokiwał głową.
- Musimy tylko siedzieć cicho przez kilka godzin, aż wrak
wózka oraz drabina stopią się z resztą krajobrazu. Tamci, zamkowi
przywykną do nas. A potem przestaną w ogóle zwracać uwagę.
Pózniej, kiedy Malcolm po południowej stronie rozpocznie własny
pokaz, zwróci na siebie uwagę wszystkich. Wtedy my wydostaniemy
się spod wózka i z drabiną pognamy do muru.
- Może nam się udać, zanim zauważą - zgodził się Horace.
- Taki jest ogólny zamysł - odparł Will uradowany, że przyjaciel
całkowicie dał się przekabacić.
- Zwietnie wymyślone - ocenił Horace.
Malcolm również pokiwał z uznaniem głową. Dostrzegał logikę
planu. Pozornie uszkodzony wózek poleży opuszczony przez kilka
godzin, więc istotnie przestanie jawić się obrońcom jako zagrożenie.
Młody zwiadowca ma głowę na karku, pomyślał.
- Bardzo dobrze - powiedział łagodnie. - W rzeczy samej, bardzo
dobrze.
Rozdział 28
Horace zatrzymał się raptownie. Oparł drewniane elementy,
które ze sobą taszczył, o jakiś pień. Mieli do wyboru mnóstwo pni.
Kręta ścieżka, którą zmierzali, wiła się przez plątaninę drzew oraz
krzewów. Rycerz skrawkiem tkaniny otarł pot z czoła. Ciężko
przysiadł, żeby odsapnąć.
- Idzie nam trochę niemrawo - odezwał się do Willa, który
przyznał mu rację skinieniem. - Posuwamy się wolniej, niż mi się
wcześniej wydawało. Te ścieżyny wydeptane przez zwierzęta są w tak
kiepskim stanie, że równie dobrze mogłoby ich wcale nie być. -
Podniósłszy głos, zakrzyknął do Trobara, który brnął na czele reszty
oddziału, oczyszczając od dawna nieużywany szlak z najbardziej
utrudniających marsz krzaków oraz pnączy. - Trobarze! Odpocznij!
Wielkolud odwrócił się. Potwierdził, że słyszy. Rozsiadł się ze
skrzyżowanymi nogami pośrodku ścieżki. Towarzysząca mu Shadow
siadła tuż obok, utkwiwszy wzrok w nowym panu. Will uśmiechnął
się do siebie ze smutkiem. Pomyślał, że imię pasuje jak ulał. Suka
zmieniła się w dodatkowy cień olbrzymiej postaci, zawsze przy niej
obecna.
Skandianie także zrzucili ciężar z barków. Ulżywszy ramionom,
rozciągnęli się na ziemi. Brakowało miejsca, by mogli zgromadzić się
razem, zalegli więc tam, gdzie się kto akurat znalazł. Z rąk do rąk
przechodziły bukłaki z wodą. Ludzie pili, dając wytchnienie obolałym
mięśniom. Wkrótce rozległ się cichy gwar rozmów.
Przeprawa okazuje się trudna, pomyślał Will. Przywykł do
poruszania się po lasach i między drzewami, ale nawet dla niego
plątanina konarów, pnączy, krzewów oraz młodych drzewek okazała
się prawie niemożliwa do przebrnięcia. Musieli wykorzystywać każdą,
choćby najlichszą, ścieżynkę wydeptaną przez zwierzynę, jeśli tylko
zdołali znalezć taką, prowadzącą we właściwym kierunku.
Przedzierali się gąszczem, który wyłącznie z grubsza dawał się
określić mianem szlaku. Nawet jeśli prowadził ich Trobar, sunący na
czele z ogromnym sierpem i torujący drogę przez najgorsze fragmenty
podszycia, parcie naprzód kosztowało wiele trudu. Trud rósł także i
dlatego, że przez cały czas niemal połowa ludzi brnęła, objuczona
elementami składowymi konstrukcji, zwanej Wózkiem Do Góry
Nogami. Belki tworzące ramę, deski do przykrycia dachu oraz osie i
koła zostały rozebrane na części, tak by dało się je przenieść przez las
ku zachodniej stronie Macindaw.
Gundar dotarł wąską dróżką do miejsca, gdzie odpoczywali dwaj
przyjaciele. Taszczył połowę jednej z drabin - w sumie mieli ich trzy,
każda podzielona na połowy dla łatwiejszego transportu przez las.
Gdy skirl dobił do Aralueńczyków, od razu zrzucił ciężar. Plątanina
gałęzi i pnączy skutecznie powstrzymała konstrukcję przez
opadnięciem na ziemię. Drabina zatrzymała się w pozycji z grubsza
pionowej. Oprócz połówki drabiny, Gundar dzwigał swoją masywną
okrągłą tarczę, topór bojowy oraz rogaty hełm.
- Zbliżamy się? - zapytał dziarskim tonem, ocierając czoło
wierzchem dłoni. Przyjął bukłak z wodą, który podał mu Horace.
- Już zaraz, za następnym zakrętem - zełgał Horace. Skandianin
wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Teraz sam widzisz, dlaczego wolimy żeglować - prychnął.
Obaj Aralueńczycy razno przytaknęli.
- W przyszłości, wzorując się na was, postanawiam przerzucić
się na pływanie - oznajmił Will. - Szlak wiodący Morzem Białych
Sztormów okazuje się całkiem banalny w porównaniu z obecną leśną
harówką. Jak tam twoi ludzie?
Gundar zerknął z uznaniem. Dobry wódz zawsze najpierw
troszczy się o swoich ludzi.
- Och, narzekają, klną. Ogólnie jednak, jakoś się trzymają.
Innymi słowy, mają się dobrze. Dopiero kiedy Skandianie przestają
narzekać, wiedz, żeś się wpakował w niezłe tarapaty.
Horace wstał. Rozciągnął mięśnie pleców i karku.
- Może warto zluzować tragarzy - sapnął.
Przez cały ten czas Skandianie dzwigali ciężary - oczywiście,
jeśli nie liczyć osobistej broni i ekwipunku. Tragarze niosący
drewniane elementy zmieniali się kolejno. Za każdym razem
wykorzystywali tylko połowę stanu własnego. Will zauważył, że jak
dotąd Horace nawet nie pisnął, prosząc, by go ktoś wyręczył. Gundar
najwyrazniej też to dostrzegł.
- Dalejże tam, leniwe łajzy, podejdz no tu który. Zluzować mi
generała! - zakrzyknął. Co prawda tytuł Horace'a pochodził z
repertuaru skandyjskich żartów, lecz mimo wszystko brał się z
szacunku, jakim żeglarze obdarzali młodego wojownika.
Barczysta postać przecisnęła się wąską ścieżką w ich stronę.
Nim Will zdołał rozpoznać twarz mężczyzny, już wiedział, kogo licho [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •