[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na skraju łąki, a ona ciągle prowadziła o spory dystans. Doganiałem ją coraz bardziej, a\ byłem tak
blisko, \e słyszałem jej oddech. Kark w kark, ramię w ramię ścigaliśmy się przez ostatnie dwadzieścia
metrów. Wtedy ona wyciągnęła rękę i złapała moją. Zwolniliśmy, śmiejąc się, i upadliśmy prosto na
pokrojonego arbuza, którego przygotował Sokrates, rozpryskując pestki na wszystkie strony.
Sokrates, który zszedł ju\ z drzewa, klaskał, gdy poślizgnąłem się i wylądowałem twarzą w
kawałkach arbuza, rozmazując go sobie na policzkach.
Joy popatrzyła na mnie i uśmiechnęła jak aktorka:  Kochany, nie musisz się tak czerwienić. W
końcu, prawie udało ci się wygrać.
Moja twarz była mokra. Wytarłem ją i zlizałem sok z arbuza z palców.
 Drogie dziecko  odparłem  nawet dureń zauwa\yłby, \e to ja wygrałem.
 jest tu tylko jeden dureń  narzekał Sokrates  i on właśnie rozwalił arbuza.
Roześmialiśmy się, a ja popatrzyłem na Joy oczami błyszczącymi miłością. Ale gdy zobaczyłem jak
ona patrzy na mnie, przestałem się śmiać. Wzięła mnie za rękę i poprowadziła na skraj łąki, skąd
rozciągał się widok na zielone wzgórza Tilden Park.
 Danny, muszę ci coś powiedzieć. Jesteś dla mnie kimś bardzo wa\nym. Alę z tego co mówi
Sokrates  odwróciła się i spojrzała na niego, powoli potrząsającego głową na boki  twoja ście\ka
wydaje się być nie dość szeroka dla nas obojga. Przynajmniej tak to wygląda. A ja jestem jeszcze
bardzo młoda, Dan  i równie\ mam wiele rzeczy do zrobienia.
Zadr\ałem.
 Ale Joy, wiesz \e chcę, \ebyś została ze mną na zawsze. Chcę mieć z tobą dzieci i ogrzewać cię
w nocy. Nasze \ycie razem mogłoby być takie piękne.
 Danny  powiedziała.  Jest jeszcze coś, co powinnam była powiedzieć ci wcześniej. Wiem, \e
wyglądam i zachowuję się na, hmm, tyle lat na ile mnie oceniasz. Ale ja mam tylko piętnaście lat.
Gapiłem się na nią z otwartymi ustami.
 To znaczy, \e przez tyle miesięcy miałem mnóstwo nielegalnych fantazji.
Wszyscy troje roześmieliśmy się, ale mój śmiech był pusty. Jakaś część mojego \ycia rozpadła się
na kawałki.
 Joy, poczekam na ciebie. Wcią\ mamy szansę.
 Och, Danny, zawsze jest szansa  na wszystko. Ale Sokrates powiedział mi, \e najlepiej będzie,
jeśli zapomnisz.
95
Gdy patrzyłem w błyszczące oczy Joy, Sokrates podszedł cicho do mnie od tyłu. Wyciągnąłem do
niej rękę w chwili, gdy on dotknął mnie lekko u podstawy czaszki. Zwiatło zgasło i w jednej chwili
zapomniałem, \e kiedykolwiek znałem dziewczynę o imieniu Joy.
96
Księga Trzecia
SZCZZCIE BEZ POWODU
7. Ostateczne poszukiwanie
Gdy otworzyłem oczy, le\ałem na plecach patrząc w niebo. Musiałem się zdrzemnąć.
 Powinniśmy częściej urządzać sobie piknik we dwójkę, nie sądzisz?  zapytałem przeciągając
się.
 Tak  pokiwał głową powoli.  Tylko my dwaj.
Pozbieraliśmy rzeczy i poszliśmy jakieś dwa kilometry przez zadrzewione wzgórza w stronę
autobusu. Przez całą drogę miałem niejasne odczucie, \e zapomniałem czegoś powiedzieć lub coś
zrobić  lub być mo\e coś zostawiłem. Gdy autobus dowiózł nas na miejsce, odczucie to rozpłynęło
się.
 Hej, Sokratesie, mo\e poszlibyśmy jutro pobiegać?  zapytałem zanim wysiadł.
 Czemu nie?  odparł.  Spotkajmy się dziś wieczorem wpół do dwunastej na moście nad
potokiem. Zrobimy sobie przyjemny, długi nocny bieg po leśnych ście\kach.
Tej nocy była pełnia. Kiedy wbiegliśmy na ście\ki, księ\yc rozświetlał srebrnym blaskiem szczyty
drzew i krzewów. Znałem ka\dy krok dziesięciokilometrowej trasy i mogłem przebiec ją w kompletnej
ciemności.
Po stromym podbiegu na ni\szej ście\ce moje ciało rozgrzało się. Wkrótce dotarliśmy do łącznika i
ruszyliśmy w górę. To co wiele miesięcy temu wydawało się dla mnie górą, teraz ledwie wymagało
wysiłku. Oddychając głęboko wystrzeliłem do przodu i pokrzykiwałem na Sokratesa wlokącego się z
tyłu.
 Dalej, staruszku, złap mnie jeśli potrafisz!  wygłupiałem się. Na długim, prostym odcinku
spojrzałem w tył spodziewając się
zobaczyć za sobą Sokratesa. Nie było go nigdzie widać. Zatrzymałem się chichocząc.
Podejrzewałem podstęp. Dobra. Niech czeka na mnie i zastanawia się gdzie jestem. Usiadłem na
skraju wzgórza i popatrzyłem na światła San Francisco migoczące w oddali.
Wtedy wiatr zaczai szeleścić liśćmi i nagle zrozumiałem, \e dzieje się coś złego  bardzo złego.
Poderwałem się i pognałem w dół ście\ki.
Znalazłem Sokratesa tu\ za zakrętem. Le\ał twarzą w dół na zimnej ziemi. Uklęknąłem szybko,
delikatnie odwróciłem go na plecy i trzymając na rękach przyło\yłem ucho do jego piersi. Jego serce
nie biło.
 Mój Bo\e, o mój Bo\e  zawołałem w momencie, gdy w kanionie zawył wiatr.
Poło\yłem ciało Sokratesa na ziemi, przyło\yłem usta do jego ust i wdmuchnąłem powietrze w jego
płuca. W coraz większej panice wściekle naciskałem klatkę piersiową.
W końcu ju\ tylko szeptałem cicho do niego, tuląc jego głowę w swoich rękach.
 Sokratesie nie umieraj  proszę, Sokratesie.
To był mój pomysł, \eby biec. Przypomniałem sobie jak cię\ko biegł do łącznika, jak dyszał. Gdyby
tylko... Za pózno. Przepełnił mnie gniew na niesprawiedliwość świata  czułem wściekłość większą ni\
kiedykolwiek w moim \yciu.
 NIEEEEEEEEEE!  zawyłem, a mój pełen bólu krzyk odbijał się echem w kanionie, podrywając z
gniazd śpiące ptaki.
Nie umrze  nie pozwolę mu! Czułem energię płynącą przez moje ramiona, nogi i klatkę piersiową.
Dałbym mu to wszystko. Gdyby było trzeba, chętnie oddałbym mu własne \ycie.
 Sokratesie, \yj, \yj!  Chwyciłem rękami jego klatkę piersiową, wbijając palce w \ebra. Czułem
się pełen mocy, widziałem poświatę wokół własnych rąk. Potrząsałem nim, pragnąc aby serce zaczęło
bić.  Sokratesie!  rozkazałem.  śyj!
Ale nic to nie dawało, zupełnie nic. Niepewność wkradła się w mój umysł i załamałem się. To ju\
koniec. Usiadłem nieruchomo, łzy płynęły mi po policzkach.
97
 Proszę  spojrzałem w górę na srebrne chmury przepływające przez księ\yc.  Proszę 
powiedziałem do Boga, którego nigdy nie widziałem.  Pozwól mu \yć.
W końcu przestałem walczyć, straciłem nadzieję. Był poza zasięgiem moich mo\liwości.
Zawiodłem go.
Dwa małe króliki wyskoczyły z krzaków i przyglądały mi się. Zerkały na pozbawione \ycia ciało
starego człowieka, które trzymałem czule w ramionach. I wtedy to poczułem  tę samą Obecność,
którą czułem wiele miesięcy temu. Wypełniła moje ciało. Oddychałem Nią, a Ona oddychała przeze
mnie.
 Proszę  powiedziałem po raz ostatni  zamiast niego wez mnie.
Mówiłem to serio. W tym momencie poczułem uderzenie pulsu na szyi Sokratesa. Szybko
przyło\yłem głowę do jego piersi. Silne, rytmiczne bicie serca starego wojownika zadudniło mi w
uszach. Wtłaczałem w niego powietrze, do czasu a\ jego klatka piersiowa zaczęła unosić się i opadać
samorzutnie.
Kiedy Sokrates otworzył oczy, zobaczył nad sobą moją twarz. Zmiałem się, płacząc cicho z
wdzięczności, a światło księ\yca otaczało nas srebrnym blaskiem. Króliki z błyszcącymi futerkami
nadal nas obserwowały. Wtem, na dzwięk mojego głosu, umknęły w zarośla.
 Sokratesie, ty \yjesz!
 Widzę, \e twoja spostrzegawczość jest jak zwykle ostra jak brzytwa  powiedział słabo.
Próbował wstać, ale był bardzo słaby i bolało go w piersi. Zarzuciłem go sobie na ramiona [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •