[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nienawidzę pana, panie Talbot! - krzyknął.
Jego głos odbił się echem od drzew, zupełnie jakby las śmiał się z niego. Możliwe, że
o to właśnie chodziło panu Talbotowi, kiedy tamtego pierwszego dnia wsunął Luke owi
karteczkę. Chłopiec mógł sobie wyobrazić, jak pan Talbot śmieje się w kułak, wyjeżdżając z
Hendricks, w którym go zostawił. Pewnie uważał, że to świetny dowcip, upchnąć głupiego
wiejskiego chłopaka do snobistycznej szkoły dla notabli i powiedzieć mu:  Dostosuj się .
Prawdopodobnie śmiał się z tego bez przerwy, a gdyby Jen żyła, pewnie też śmiałaby się teraz
z Luke a.
Nie. Nie Jen...
Luke ukrył twarz w dłoniach i opadł na ziemię, wyciągając się jak długi obok kłody.
Bez wiadomości, na którą mógł liczyć, nie miał nawet dość siły, żeby usiąść prosto.
ROZDZIAA DZIEWITY
Luke nie spodziewał się, że zdoła zasnąć w lesie, w niebezpiecznym miejscu, cały buzujący
jeszcze z wściekłości, ale ku swemu zdumieniu obudził się jakiś czas pózniej, zesztywniały,
obolały i zdezorientowany. Ptaki nadal śpiewały, łagodny wiatr rozwiewał mu włosy i Luke
uśmiechnął się nawet, zanim sobie przypomniał, co się wydarzyło. To był przyjemny sen,
tylko dlaczego czuł się tak nieszczęśliwy?
Usiadł, otworzył oczy i przypomniał sobie wszystko - karteczka z wiadomością, w
którą tak bezgranicznie wierzył, zmieniła się teraz w bezużyteczne strzępki papieru i nawet
wpatrując się uważnie w leśne poszycie nie mógł zobaczyć ani kawałeczka z nich. Znajdował
się w lesie, łamiąc Bóg wie ile punktów regulaminu Szkoły dla Chłopców Hendricksa, i nie
miał pojęcia, jak długo tu jest. Zmrużył oczy, przyjrzał się słońcu i uznał, że musi być co
najmniej popołudnie. Na pewno zauważyli już jego nieobecność; powinien jak najszybciej
wymyślić jakąś wymówkę i wśliznąć się z powrotem do szkoły, żeby przynajmniej nie
znalezli go na zewnątrz. To nie wyglądałoby aż tak zle, może zdołałby ich przekonać, że
zamierzał uciec - ostatecznie prawdziwy Lee Grant rzekomo tak zrobił - ale przestraszył się
tego pomysłu i postanowił wrócić. Tyle że powodzenie przedsięwzięcia zależało od tego,
żeby wrócił natychmiast.
Luke nie ruszył się z miejsca.
Nie chciał wracać do szkoły, ani teraz, ani w ogóle. Wiedział już, że tam nie czeka go
nic dobrego. %7ładni przyjaciele, żadni troskliwi nauczyciele, żaden dobry wybór - czuł się jak
jakaś nakręcana zabawka, maszerująca bezmyślnie z lekcji na lekcję, z posiłku na posiłek,
byle tylko nie zwracać niczyjej uwagi.
Na samą myśl o powrocie do szkoły żołądek Luke a zaczął się skręcać.
- Nie możecie mnie zmusić do powrotu - mruknął chłopiec, chociaż nie był pewien,
komu właściwie się sprzeciwia.
No to postanowione. Czyli gdzie teraz powinien iść?
Do domu...
Luke a ogarnęła tęsknota silniejsza niż wszystko, co czuł kiedykolwiek wcześniej.
Zobaczyć znowu matkę, ojca... Czuł się tak nieszczęśliwy, że tęsknił nawet za swoimi braćmi.
Obserwował wiewiórkę, która przemknęła w pobliżu, niemal nie dotykając łapkami ziemi.
Powrót do domu byłby bardzo prosty, wystarczyłoby ruszyć z miejsca.
Ale...
Nie wiedział, jak się tam dostać, a nawet gdyby miał mapę, nie potrafiłby na niej
znalezć farmy rodziców.
Nie miał ze sobą fałszywego dowodu tożsamości, nie nosił go w szkole. Pamiętał
dokładnie, gdzie się znajduje, wsunięty do kieszeni z tyłu walizki, ale nie mógł po niego
wrócić, a gdyby złapano go bez dokumentów, równie dobrze mógłby od razu przyznać:
 Jestem trzecim dzieckiem, zabijcie mnie .
Luke spróbował udawać, że to nie są poważne przeszkody, mimo wszystko
wyobrażając sobie wspaniały powrót do domu.
Nawet gdyby zdołał odnalezć rodzinną farmę i uniknąć spotkania z Policją
Populacyjną, przyniósłby ze sobą tylko niebezpieczeństwo. Kary za ukrywanie nielegalnego
dziecka były niemal tak surowe jak kara za bycie nielegalnym dzieckiem, więc w każdej
sekundzie spędzanej z rodzicami narażał ich życie na niebezpieczeństwo. Poza tym teraz jego
istnienie było w jakiś sposób odnotowane, gdyby zniknął, ktoś zacząłby go szukać, a kiedy
znaleziono by go skulonego na strychu w rodzinnym domu, na pewno cała prawda wyszłaby
na jaw.
Luke podniósł kamyk i cisnął nim daleko w głąb lasu. To nie w porządku - jego wybór
ograniczał się tylko do bycia żałosnym mięczakiem w szkole albo potencjalnym mordercą w
domu. Cisnął jeszcze jeden kamyk, a potem kolejny. Nie w porządku, nie w porządku!
Skończyły mu się kamyki, więc przerzucił się na okruchy kory, które odłamywał z leżącej
obok niego kłody. Niektóre kamyki i kawałki kory odbijały się z przyjemnym łupnięciem od
pni drzew, więc Luke zaczął lepiej celować.
- A masz! - wrzasnął, zapominając się.
Przerażony, przycisnął rękę do ust. Jak mógł być tak głupi?
Zastygł nieruchomo, nasłuchując do tego stopnia intensywnie, że zaczęło mu brzęczeć
w uszach, ale nie usłyszał żadnego hałasu wskazującego na to, że ktoś przedziera się przez
las, szukając go. Od strony szkoły także nie dobiegał żaden dzwięk, a patrząc dokoła na
paprocie, drzewa i promienie słońca prześwitujące poprzez gałęzie, Luke mógł sobie prawie
wmówić, że szkoła w ogóle nie istnieje. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •