[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Widząc mierzący w niego pistolet, chwycił lampę stołową i cisnął nią we mnie z
całej siły. Uchyliłem się, przez co mój strzał trafił w próżnię. Lampa
przeleciała mi nad głową, uderzając w twarz Iljicza, który właśnie otworzył
drzwi, biegnąc na odgłos strzałów.
To zaoszczędziło mi kłopotu otwierania drzwi. Odepchnąłem go i potykając się,
wypadłem na korytarz, gdzie z ulgą stwierdziłem, że drzwi frontowe są również
otwarte. Kennikin przysporzył mi kilku ciężkich chwil i z chęcią odpłaciłbym mu
za to, pora jednak nie była najodpowiedniejsza. Wyskoczyłem z domu, przebiegając
obok uboższego o cztery koła volkswa-
148
gena. Po drodze posłałem jeszcze na chybił trafił kulę w stronę osiłka, próbując
tym argumentem nakłonić go do niewychylania głowy. Wbiegłem w zasłonę ciemności,
która jednak nie była już tak nieprzenikniona, jakbym sobie tego życzył, i
ruszyłem w stronę otwartej przestrzeni.
W okolicy dominowała lawa pomarszczona garbami wybrzuszeń, którą pokrywał gruby
pokład mchu i rysujące się gdzieniegdzie plamy karłowatych brzózek. Gdybym
przemierzał ten teren w świetle dnia, zdołałbym może robić maksymalnie półtora
kilometra na godzinę, nie łamiąc sobie przy tym nogi w kostce. Poruszanie się
tutaj w ciemnościach kosztowało mnie teraz wiele potu, zdawałem sobie bowiem
sprawę, że złamanie czy nawet zwichnięcie nogi w kostce sprawi, że nie będę w
stanie ujść pościgowi i zostanę najpewniej zastrzelony na miejscu.
Pokonałem w ten sposób około czterystu metrów i zanim się zatrzymałem, miałem
już za sobą brzeg jeziora i zbliżyłem się do drogi. Obejrzawszy się, zobaczyłem
okna pokoju, w którym byłem więziony. Dostrzegłem dziwne migotanie i zaraz potem
firanki zajęły się ogniem. Słychać było odległe krzyki, jakaś sylwetka
przemknęła koło okna, nic jednak nie wskazywało, by zorganizowano za mną pościg.
Nie wiedzieli pewnie nawet, w którą stronę pobiegłem.
Widok przede mną zasłaniał masyw zastygłego rozlewiska lawy, za którym, jak
sądziłem, powinna być droga. Ruszyłem w tamtym kierunku i zacząłem się wspinać.
Musiałem znalezć się po drugiej stronie i zniknąć im z oczu, zanim niebo
rozjaśni bliski już brzask dnia.
Czołgając się na brzuchu, pokonałem szczyt wzniesienia, a znalazłszy się pod
bezpieczną osłoną masywu, podniosłem się na nogi. W oddali majaczyła niewyraznie
prosta ciemna linia, która nie mogła być niczym innym jak drogą. Miałem właśnie
ruszyć w tamtą stronę, gdy poczułem na szyi duszący uścisk, a czyjaś dłoń
zacisnęła mi się z miażdżącą siłą na nadgarstku.
- Rzuć broń! - rozkazał mi po rosyjsku chrapliwym szeptem. Wypuściłem pistolet
i w tej samej chwili poleciałem do przodu pchnięty
tak silnie, że potknąłem się i przewróciłem.
Podniósłszy głowę, napotkałem oślepiający blask latarki, w której świetle
ujrzałem przytknięty do mnie pistolet.
- Chryste, to ty - usłyszałem zdziwony głos Jacka Case'a.
- Zabierz ode mnie to cholerne światło - krzyknąłem i zacząłem masować sobie
szyję. - Gdzie, do diabła, byłeś wtedy w Geysir?
- Przykro mi z tego powodu. Kiedy przyjechałem do hotelu, on już tam był.
- A sam mówiłeś...
Przerwał mi z nutą irytacji w głosie:
- Jezu, nie mogłem ci przecież powiedzieć, że jest w hotelu. Byłeś w takim
stanie, że mógłbyś go rozszarpać na kawałki.
149
- Okazało się, jaki z ciebie przyjaciel - powiedziałem z goryczą. - Ale nie
czas, żeby teraz to roztrząsać. Gdzie twój samochód?
- Stoi tuż przy drodze. Schował broń.
Podjąłem szybką decyzję. Nie mogłem teraz zaufać Case'owi ani nikomu innemu.
- Jack, możesz przekazać Taggartowi, że dostarczę paczkę do Reykja-viku.
- Dobra, ale teraz zmywamy się stąd. Podszedłem bliżej do niego.
- Nie ufam ci, Jack.
Błyskawicznym ruchem wbiłem mu w przeponę trzy sztywno wyprostowane palce.
Wypuścił gwałtownie powietrze z płuc i zgiął się w pół. Rąbnąłem go w kark, tak
że zwalił się u moich stóp. W walce wręcz obaj byliśmy równorzędnymi
przeciwnikami na macie i nie sądzę, że poszłoby mi tak łatwo, gdyby spodziewał
się ataku.
Gdzieś w oddali zawarczał silnik samochodu i po prawej stronie wystrzelił snop
reflektorów. Przywarłem płasko do ziemi. Słyszałem, jak samochód wspina się pod
górę szlakiem wiodącym do drogi, po chwili jednak zawrócił i ruszył w przeciwną
stronę, kierując się ku Thingvellir, skąd niedawno przyjechałem w towarzystwie
Kennikina.
Kiedy ucichł warkot, zacząłem przeszukiwać kieszenie Jacka. Zabrałem mu kluczyki
i kaburę z pistoletem. Broń Gregora wytarłem do czysta i wyrzuciłem. Następnie
odszukałem samochód Case'a.
Było to volvo i stało zaparkowane tuż przy drodze. Silnik zaskoczył z
łatwościąpod naciśnięciem guzika i ruszyłem w drogę, nie włączając świateł.
Czekał mnie długi powrót do Laugarvatn dookoła jeziora Thingvallavatn, ale
naprawdę wolałem nadłożyć drogi, niż wracać tam, skąd się dopiero wyrwałem.
Rozdział 8
Do Laugarvatn dojechałem tuż przed piątą rano. Samochód zaparkowałem na
podjezdzie. Wysiadając, dostrzegłem jakiś ruch za firankami, a po chwili z domu
wybiegła Elin, rzucając mi się w ramiona, zanim jeszcze dotarłem do drzwi
wejściowych.
- Alan! - krzyknęła. - Masz krew na twarzy.
Dotknąłem policzka i poczułem zakrzepłą krew, która widocznie sączyła się jakiś
czas z ciętej rany. Odniosłem ją pewnie w momencie wybuchu butli.
- Wejdzmy do domu - powiedziałem.
W holu spotkaliśmy Sigurlin. Obejrzała mnie od góry do dołu i stwierdziła:
- Masz nadpaloną marynarkę. Zerknąłem na podziurawiony materiał.
- Tak - przyznałem. - Chyba nie byłem dość ostrożny.
- Co się stało? - spytała przynaglająco Elin.
- Miałem... miałem rozmowę z Kennikinem - odparłem krótko. Zaczęło wychodzić ze
mnie całe zmęczenie. Musiałem jednak wziąć się
w garść, nie było bowiem czasu na odpoczynek.
- Masz trochę kawy? - spytałem do Sigurlin. Elin chwyciła mnie za rękę.
- Co się stało? Co Kennikin...?
- Pózniej ci opowiem. Teraz odezwała się Sigurlin:
- Wyglądasz, jakbyś nie spał od tygodnia. Na górze jest wolne łóżko.
Potrząsnąłem głową.
- Nie, dziękuję. Ja... my... musimy jechać.
Wymieniły między sobą spojrzenia, po czym Sigurlin powiedziała praktycznie:
151
- Możesz w każdym razie wypić kawę. Jest zresztą gotowa, my same całą noc
spędziłyśmy przy kawie. Chodz do kuchni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Archiwum
- Strona Główna
- Bagley Desmond Lawina
- 78 Pan Samochodzik i Szyfr Profesora Kraka Miernicki Sebastian
- Janet_Dailey_ _Przyrodnie_siostry
- Carreras_Jose_ _Spiewac_cala_dusza
- Kuttner, Henry Vintage Season
- Kowalski Wierusz Jan Poczet papieśźy
- History_of_American_Literatu
- Dancing Moon Ranch 8 Dancing With Danger Patricia Watters
- GR598. (Duo) McCauley Barbara śÂowy na dzikie mustangi
- Gardner Darlene Zapomnij o mnie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- agpagp.keep.pl