[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wilcoksem.
Ich spojrzenia spotkały się na kilka sekund, a w jej oczach pojawił się błysk. Jed-
nak w żaden inny sposób nie zdradziła, że go rozpoznała.
- Dziękuję, papo, że zadałeś sobie dla mnie tyle trudu.
L R
T
Marianne zmusiła się do uśmiechu, wiedząc, że zaproszenie tylu osób, dosłownie
całej śmietanki towarzyskiej, musiało go kosztować wiele wysiłku.
- Nie był to żaden trud, kochanie. Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Możesz dziś
wieczorem wybierać spośród swoich tancerzy.
Zagryzła wargę i nie mogąc się powstrzymać, spojrzała w stronę rozbójnika. Jego
przyjaciele wciąż stali w tym samym miejscu, jednak on zniknął. Poczuła, że serce prze-
staje jej na chwilę bić i ekscytacja balem przygasa. Uśmiechała się jednak, żeby ojciec
się w niczym nie zorientował.
- Większość z nich nie została mi przedstawiona.
- To żaden problem. Dopilnuję, żebyś poznała, kogo należy.
- Znasz wszystkich, którzy tutaj są? - zapytała.
- Poniekąd.
- Nawet tych dżentelmenów przy oknach, tych, co mają reputację niebezpiecznych
rozpustników?
- Plotkarze przesadzają. Widzę tam trzech wicehrabiów i dwóch bogatych dżentel-
menów... Wszyscy są młodzi i nieżonaci.
- Papo! - upomniała ojca Marianne, po czym odwróciła się i zobaczyła, że w ich
kierunku zmierza rozbójnik.
Serce przestało jej bić. W żołądku poczuła ściskanie. On nie zamierza chyba po-
dejść do mnie przy papie? - pomyślała przerażona. Ale taki właśnie miała zamiar.
- Milordzie - skłonił się lekko, a z jego oczu, gdy patrzył na ojca, zniknęła serdecz-
ność.
- Lady Marianne...
Podobnie jak w ogrodzie botanicznym jego głos zabrzmiał dzwięcznie i pięknie.
Poczuła, że na policzki wypływa jej rumieniec.
- Czy będę miał zaszczyt zatańczyć z panią następny taniec?
Nie poprosił o to ojca, nie zaczekał też, aż zostanie jej przedstawiony.
- Z przyjemnością z panem zatańczę - powiedziała, zanim ojciec zdążył coś powie-
dzieć, po czym spojrzała na ojca pytająco. - Papo?
L R
T
Ojciec nie wyglądał na rozgniewanego. Widział w rozbójniku jedynie człowieka,
który pomógł im w ogrodzie botanicznym. Marianne nie mogła jednak nie zauważyć
dziwnego wyrazu, jaki pojawił się na jego twarzy, gdy popatrzył rozbójnikowi w oczy.
- Marianne, pozwól sobie przedstawić: pan Rafe Knight - powiedział tonem nie-
zdradzającym, co myśli.
- Panie Knight, bardzo mi miło - odparła i dygnęła.
W następnej chwili w obecności ojca i londyńskiej socjety ujął ją za rękę i popro-
wadził do tańca.
Tańczyli taniec szkocki, podczas którego trudno było rozmawiać. Nie zapewniał on
też partnerom bliskości.
- Rafe Knight - powtórzyła, patrząc mu w oczy.
Znała w końcu jego imię i nazwisko. Wiedziała też, że nadarza się okazja, o którą
tak bardzo się modliła.
- Marianne Winslow - powiedział swoim dzwięcznym głosem.
Nie mogła się powstrzymać - uśmiechnęła się radośnie, a potem muzyka kazała im
się od siebie oddalić. Gdy po kilku chwilach znalezli się ponownie dość blisko siebie,
powiedziała bez tchu:
- Muszę z panem porozmawiać, na osobności. To ważne...
Nie dokończyła, bo przyszła kolej na zmianę partnerów. Zdążyła tylko podać miej-
sce spotkania - pokój, w którym odpoczywają panie. Na pożegnanie lekko pogłaskał
kciukiem jej dłoń i taniec dobiegł końca. Choć poczuł się nieswojo, pospieszył jednak do
gabinetu.
Marianne szła powoli, rozglądając się wśród ludzi znajdujących się w holu i na
schodach i szukając wzrokiem tylko tego jedynego - rozbójnika noszącego imię Rafe
Knight.
W pewnej chwili uczuła na ramieniu jego delikatne dotknięcie.
- Panie Knight - powiedziała onieśmielona, gdy byli już w gabinecie.
- Sądzę, lady Marianne, że znamy się już na tyle dobrze, że możemy sobie mówić
po imieniu.
- Rafe... - poprawiła się posłusznie.
L R
T
- Tamtego dnia, w ogrodzie botanicznym... kogo zobaczyłaś?
- Nikogo - odrzekła pospiesznie, odwracając wzrok.
Jednak on zdążył zauważyć cień, który pojawił się w jej oczach.
Wiedział, że kłamie, bo wspomnienie jej przerażonej twarzy prześladowało go od
tamtego dnia. Wiedział też, co by zrobił, gdyby dopadł winowajcę.
Dotknął pieszczotliwie palcami jej policzka, a ona spojrzała mu w oczy, badała go
wzrokiem tak, jakby chciała znalezć przyczynę mroku mieszkającego w jego duszy.
- Mamy niewiele czasu - powiedziała. - Matka się zorientuje, jeżeli nie będzie mnie
zbyt długo.
- Twoi rodzice dobrze cię strzegą.
- Rzeczywiście - potwierdziła cicho, odwracając wzrok z widocznym zmieszaniem.
Ale po chwili skupiła się i dodała:
- Mój ojciec i brat planują wywabić cię z ukrycia i wciągnąć w pułapkę.
- Nie mam nic przeciwko pułapce, zwłaszcza sądowej, jeżeli Misbourne też zosta-
nie w nią wciągnięty.
- Ty nie rozumiesz - odrzekła. - Ojciec nie zamierza wytoczyć ci procesu sądowe-
go. On zamierza cię zabić.
Roześmiał się krótko, ironicznie.
- Nie znasz mojego ojca, Rafe. Choć to może się wydawać nie do wiary, on na-
prawdę zamierza cię zabić.
- Nie wątpię w to ani przez moment, Marianne. Pamiętasz chyba, że dotychczas to
nie ja nie wierzyłem w jego zdolność do zabójstwa - odrzekł Rafe i zaraz widząc wyraz
jej oczu, pożałował, że zachował się tak brutalnie.
- Marianne. - Chwycił ją za ręce. - Wybacz mi. Zapomniałem, że to twój ojciec.
Nie chciałem cię zranić.
- On jest moim ojcem - powiedziała, patrząc mu w oczy. - I zdaję sobie sprawę, że
ostrzegając cię, dopuszczam się zdrady wobec mojej rodziny. Dopuszczałam się jej
zresztą od chwili, gdy cię poznałam. Nie chcę, żeby zrobił ci krzywdę. - Spuściła wzrok,
jakby zawstydzona. - I nie chcę też, żebyś ty skrzywdził jego.
L R
T
Te słowa zabrzmiały miękko w ciszy, która panowała w gabinecie. Rafe zapragnął
pocieszyć Marianne, zapewnić ją, że jej ojciec jest bezpieczny. Jednak nie mógł jej
okłamywać ani dawać fałszywej nadziei.
- Dziękuję za ostrzeżenie - powiedział. - Rozumiem twój dylemat.
- Naprawdę? - zapytała, podnosząc na niego wzrok.
- Oczywiście. Oboje jesteśmy w trudnej sytuacji. Pomyślał, że los bawi się nimi w
okrutną grę. Złapali się za ręce i zamilkli na chwilę.
- Czy przyszedłeś dziś tutaj, żeby śledzić ojca? - zapytała i czekała na odpowiedz z
zapartym oddechem.
- Nie, Marianne. Przyszedłem, żeby zobaczyć ciebie - odrzekł i przyciągnął ją do
siebie.
- Przebywanie tutaj jest dla ciebie niebezpieczne.
- Bardzo niebezpieczne - zgodził się, dotykając ustami jej ust. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •