[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powiedziałem. - Lepiej się witać niż
żegnać. On przecież na pewno tak mówił. Słyszałem, że piloci są przesądni.
Staliśmy naprzeciw siebie i było bardzo gorąco; I widziałem małe kropelki potu na jej
twarzy, lecz nie szpeciło jej to i uśmiechnąłem się do niej raz jeszcze, pomyślawszy o tej
dziewczynie, którą spotkałem wczoraj, w dniu. w którym przeszedłem wzgórze.
- Przykro mi, że nie potrafię pani kochać - powiedziałem. - Mnie także przykro. I ja nie
umiem pana kochać.
40
Marek Hłasko  Sowa, córka piekarza
- Spotykałem już różnych ludzi. Było wśród nich wielu dziwnych. Ale nie spotkałem
jeszcze nikogo, kto chciałby zabawić się w Pana Boga. No cóż, niechaj nam Pan Bóg
dopomaga przy wieczerzy. Powiadają przecież, że sowa jest córką młynarza.
- Piekarza.
- Oczywiście, piekarza. O siódmej będę na panią czekać. Weronika odeszła, a ja
patrzyłem jeszcze przez chwilę za jej białą sukienką i pomyślałem sobie, że wszystko to
szybko zapomnę, lecz nie zapomnę tej jej białej sukienki brudnej wczoraj od błota. I o tych
wszystkich dzieciach myślałem, biegnących za nią z wrzaskiem i śmiechem, kiedy szła sama
poprzez miasto, który zadręczyła głupotą.
O szóstej zamknąłem garaż, a o siódmej byłem punktualnie na moście Grunwaldzkim;
spojrzałem na swój zegarek i w tej samej chwili rozległ się dzwięk dzwonów. Stałem przez
chwilę obok samochodu
, rozglądając się za nią, a potem otworzyłem maskę i wziąłem do ręki śrubokręt. W%
minutę pózniej podjechał do mnie milicjant.
- Nie wiecie, że na moście nic wolno parkować? - Silnik się zagrzał - powiedziałem.
- %7łeby was tu nic buło - powiedział. Kopnął rozrusznik swego motocykla i odjechał.
Zobaczyłem Weronikę; jechała na damskim rowerze. Musiała widzieć mnie z daleka, bo
tylko jeden Samochód stał na moście; jej własny. Widziałem, że jedzie dobrze; a mimo to
wpadła z rozmachem na bok samochodu zarysowując lewe drzwi pedałem swego roweru.
- Zarysowała pani mój samochód - powiedziałem. - Mając w dodatku do dyspozycji całą
szerokość mostu.
- Pan powinien wiedzieć, że na moście nie wolno parkować. - Wcale nic parkuję.
Musiałem poprawić coś w silniku. Proszę do norie nic mówić podniesionym tonem.
- Nie widziałam pańskiego samochodu. Myślałam o czym innym.
- ,Jadąc na rowerze najlepiej myśleć o tym, co się widzi przed sobą. A teraz pojedziemy
do najbliższego garażu i tam powiedzą nam, ile będzie kosztować lakier. A pani będzie tak
uprzejma i zapłaci.
- Nic nie zapłacę. Panu nie wolno parkować na moście. Wyszarpnąłem jej rower z ręki.
- Wobec tego poczekamy na milicjanta.
Staliśmy naprzeciwko siebie; w tej chwili zapaliła się latarnia i światło rzuciło nasze
cienie poprzez most. Patrzyłem na jej twarz i nie wiedziałem, co robić dalej. Ona patrzyła na
swój rower; był zupełnie nowy; kupiła go dziś po południu; na ramie nalepiona była kartka z
ceną. Wtedy zrozumiałem; wyciągnąłem rękę i wysunąłem spod chustki pasmo jej włosów;
tak, aby opadło na twarz.
- Tak jest lepiej - powiedziałem - chciałem zobaczyć, jak pani wyglądać będzie z tym
cienkim skrzydełkiem na twarzy. Pani powinna się zle czesać. Nikt pani nie powiedział tego,
prawda? - Nie.
Otworzyłem delikatnie jej dłonie zaciśnięte na ramie roweru; uniosłem go wysoko ponad
głową i przerzuciłem poprzez poręcz mostu. Widziałem rozbiegające się kręgi; potem woda
ucichła. - Dlaczego pan to zrobił?
- A po cóż nam rower - powiedziałem wskazując ręką na samochód. - Mamy przecież ten
wóz.
- Jest pański.
- Od tej chwili będzie nasz. Proszę, niech pani siada. Odwiozę panią do domu.
Wsiadła.
- Nie jadę wcale do domu - powiedziała. - Odwiozę panią, dokąd pani chce.
- Proszę jechać na ulicę Nożowniczą. - Dobrze. Jak pani na imię?
- Weronika.
- Nazywam się Rackmann. Edward Rackmann - powiedziałem. - Może pojedziemy napić
się czegoś?
41
Marek Hłasko  Sowa, córka piekarza
Wyciągnąłem ze schowka rękawiczki i wciągnąłem je na dłonie. - Dlaczego pan nosi
rękawiczki? - zapytała Weronika. Przecież jest ciepło?
- Lubię prowadzić w rękawiczkach. - To pretensjonalne.
- Nie Test to wcale takie głupie. W rękawiczkach trzyma się silniej kierownicę.
- Niech pan je zdejmie.
Zdjąłem rękawiczki i włożyłem je do schowka.
- Pojedziemy napić się czegoś?
- Nie. Pojedziemy na Nożowniczą. Mój narzeczony czeka na mnie.
- Zwietnie - powiedziałem. - Pojedziemy na Nożowniczą, a potem pójdziemy napić się
czegoś.
- Przecież powiedziałam panu, że mam tam narzeczonego. - Właśnie po to tam jedziemy.
Powiedzieć mu, że od tej chwili nic jest pani jego narzeczoną, a potem pójdziemy się upić.
- Pan podejmuje szybkie decyzje.
- W mojej sytuacji, muszę. Jestem myśliwcem. Majorom. A poza tym nie mam czasu być
czarujący. Wszyscy moi koledzy już siedzą czekając na krawat.
Obróciła się ku mnie.
- Pan był w Anglii w czasie wojny? - Tak.
- To zabawne.
- Rozmaicie można myśleć o wojnie.
- Mój narzeczony jest także lotnikiem. Inżynierem lotnikiem. - 'Zaraz będziemy na
Nożowniczej - powiedziałem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •