[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Nic poza rachunkami, proszę pani, z wyjątkiem listu do panienki Sarah, z Afryki
Południowej.
Edith położyła lekki nacisk na dwa ostatnie słowa, lecz Ann, zajęta sobą, nawet tego
nie zauważyła. Zjawiła się w salonie właśnie w momencie, kiedy Sarah otwierała drzwi
do mieszkania, narzekając od samego progu:
115
 Nie znoszę w chryzantemach ich potwornego zapachu. Rzucę Noreen i zatrudnię
się jako modelka. Sandra aż się pali, bym do niej przyszła. No i więcej zarobię. Cześć,
mamo, czy miałaś kogoś na herbacie?  zapytała, widząc Edith zbierającą ze stołu fili-
żanki.
 Była tutaj Laura.
 Laura? Znów? Przecież była tu wczoraj.
 Wiem.  Ann wahała się przez minutę, jakby dobierając w myślach właściwe
słowa.  Przyszła powiedzieć, że nie powinnam pozwolić ci zadawać się z Larrym
Steene em.
 Naprawdę? Jakie to miłe z jej strony. Ile troski o mnie. Czyżby brała mnie za czer-
wonego kapturka, a Larry ego za wielkiego, złego wilka?
 Najwidoczniej. Zdaje się, że Lawrence Steene cieszy się nie najlepszą opinią.
 Też mi coś! Każdy o tym wie. W hallu chyba leżą jakieś listy, mamo.  Sarah wy-
szła i za chwilę wróciła, trzymając w dłoni list z afrykańskim znaczkiem.
 Sarah, posłuchaj, co do ciebie mówię  ciągnęła Ann.  Według Laury powin-
nam w ogóle położyć kres twojej ostatniej znajomości.
 Co takiego?  Sarah, wpatrzona w list, spytała dość nieprzytomnie.
 Sarah, Laura uważa, że powinnam położyć kres twojej znajomości z Lawrence-
 em!
 Kochanie, a to niby w jaki sposób?
 No właśnie! Zadałam Laurze podobne pytanie  zawołała Ann triumfująco.
 Matki w dzisiejszych czasach są zupełnie bezradne.
Sarah usiadła na poręczy fotela i otworzyła list. Rozłożyła dwie kartki i zaczęła czy-
tać.
Ann widać to nie przeszkadzało; mówiła dalej:
 Trzeba sobie uświadomić wiek Laury. Moja przyjaciółka tak się już zestarzała, że
kompletnie nie nadąża za nowoczesnością. Co nie znaczy, że mnie samą nie martwi,
choćby trochę, afiszowanie się córki z Larrym Steene em. Zdecydowałam jednak, Sarah,
że nie będę z tobą o tym rozmawiać, aby nie pogarszać sprawy. Poza tym wiem, że mogę
ci ufać i że nie narobisz żadnych głupstw...
Sarah, pochłonięta listem, mruknęła:
 Oczywiście, kochanie.
 ...no i nie mam zamiaru narzucać ci przyjaciół. Sama powinnaś ich sobie dobie-
rać. Myślę, że dlatego czasami powstają tarcia między...
Zadzwonił telefon.
 O nieba! Znów ten telefon!  zawołała Ann i pełna nadziei podbiegła do apa-
ratu.
 Halo... Tak, mówi pani Prentice... Tak... Kto mówi? Nie mogę zrozumieć nazwi-
ska... Cornford, powiedział pan? Och, C-A-U-L-D... Ależ jestem nierozgarnięta. To na-
116
prawdę ty, Richardzie?... Tak, tyle czasu... Dobrze, to miło z twojej strony... Nie, oczywi-
ście, że nie... Nie, bardzo się cieszę... Oczywiście... Doprawdy?... Tak, byłam ciekawa, co
się z tobą dzieje... Co takiego?... Mówisz serio?... W takim razie cieszę się. Moje najlep-
sze gratulacje... Nie wątpię, że jest czarująca... Tak, miło z twojej strony... Chętnie bym
ją poznała...
Sarah podniosła się z poręczy fotela i ruszyła z wolna w stronę drzwi. Szła, nic nie
widząc. W oczach miała pustkę, a w dłoni zmięty list.
Ann mówiła dalej:
 Nie, jutro nie mogę... naprawdę, ale zaczekaj chwilę. Mam tu gdzieś kalendarzyk...
 Zawołała ponaglająco:  Sarah!
Sarah przystanęła w drzwiach.
 Tak, mamo?
 Gdzie jest mój kalendarzyk?
 Twój kalendarzyk? Nie mam pojęcia.
Sarah była myślami gdzie indziej. Ann powiedziała z irytacją:
 No to idz i poszukaj. Gdzieś przecież jest. Może w mojej sypialni, na stoliku przy
łóżku. Kochanie, pośpiesz się, proszę!
Sarah wyszła posłusznie z pokoju, by powrócić po chwili z kalendarzykiem.
 Proszę, mamo.
Ann zaczęła gorączkowo wertować strony.
 Jesteś tam jeszcze, Richardzie...? Nie, lunch mi nie odpowiada. A nie wpadliby-
ście na kieliszek wina w czwartek...? Nic z tego...? A na czwartkowy lunch? Też nie...?
Odjeżdżacie porannym pociągiem...? Tak, rozumiem. Gdzie się zatrzymaliście...? Och,
to przecież tuż za rogiem. W takim razie wpadnijcie na chwilę... Tak, miałam wyjść, ale
to nic ważnego, mam jeszcze sporo czasu... To wspaniale. Przychodzcie zaraz.
Odłożyła słuchawkę i zapatrzyła się przed siebie nie widzącym spojrzeniem.
Sarah zapytała przez grzeczność:
 Kto to był?  i dodała z wysiłkiem:  Mamo, Gerry pisze...
Ann otrząsnęła się jak po długim śnie.
 Powiedz Edith, niech przyniesie najlepsze kieliszki i szklanki, i trochę lodu. I to
prędko. Wpadną tu za chwilę.
Sarah posłusznie ruszyła ku drzwiom.
 O kim mówisz, mamo?  spytała obojętnie.
 O Richardzie. O Richardzie Cauldfieldzie!
 A kto to jest?
Ann popatrzyła na nią ostro, lecz twarz Sarah nie przejawiała żadnych uczuć.
Zgodnie z poleceniem wyszła do kuchni. Kiedy wróciła, Ann powiedziała raz jeszcze
z przejęciem:
117
 To był Richard Cauldfield.
 Kto to jest Richard Cauldfield?  Do Sarah nadal nic nie docierało.
Ann, czując narastający gniew, zacisnęła dłonie. Minęła minuta, albo i dwie, nim
zdołała przemówić.
 Jak to, nawet nie pamiętasz jego imienia i nazwiska?
Oczy Sarah jeszcze raz powędrowały w stronę listu, który ściskała w dłoni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •