[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na zdeptanej trawie terenu zabaw i wpatruje się w dziwną scenę: w falującej, błękitnej wodzie skaczą jak
opętane małe figurki, a towarzyszy im nieustający hałas, wrzawa ostrych, cienkich głosów, jak gdyby ktoś
nastroił stado ptaków na przesadnie wysoki ton. Teresa bierze synka do wody. Pomaga mu podskakiwać i
zanurzać się. Jego zdumienie przeradza się w zrozumienie, a potem w zadowolenie. Zmienny wszechświat
dziecka ukazuje mu nowy wymiar przeżycia, w którym powietrze topi się w wodzie; to, co suche, staje się
wilgotne, staje się ciepłe, staje się chłodne.
Paulina przyłącza się do nich.
- Idz i porządnie sobie popływaj w dużym basenie. Ja zajmę się Luke'em.
Teresa odchodzi. Paulina spaceruje z Luke'em dokoła basenu pośród wrzasków oraz rąk i nóg młó-
cących wodę. Ciągnie go w plastikowym kole ratunkowym po lśniącej, pełnej bąbelków i pachnącej chlo-
rem wodzie. Nie pamięta już o turkusowym basenie kąpielowym we Francji i myśli o swojej matce, która
nie zajmowała się Teresą tak jak ona. Zdaje sobie naraz sprawę, że jej matka nie troszczyła się o dzieci.
Traktowała je po prostu jako nieodzowne akcesorium, jeśli miało się być pełnoprawnym członkiem społe-
czeństwa. To był jeden z listów uwierzytelniających, tak jak hipoteka czy emerytura. Wychodziło się za
mąż, zabezpieczało się dochód i dom, miało się dzieci, w jej sytuacji jedno dziecko. A w odpowiednim
czasie twoje dziecko także rodziło dziecko, przyznając ci tym samym genetycznie powszechny szacunek w
oczach świata.
Paulina mniej więcej co pół roku zabierała ze sobą Teresę, aby odwiedziła dziadków. Harry nie
jezdził z nimi, był oczywiście zawsze zbyt zajęty. Rodzice Pauliny akceptowali to bez komentarzy, a może
nawet z ulgą. Nie bardzo wiedzieli, jak postępować z Harrym. Rozmowa z nim zbijała ich z tropu, a jego
ubiór nie zadowalał matki Pauliny.
- Mówiłaś, zdaje się, że dostał teraz w pracy wyższe stanowisko? To co ludzie sobie pomyślą, skoro
przez cały czas nosi dżinsy tak jak teraz?
- Pomyślą, że jego konwencjonalne zachowanie budzi zaufanie - odpowiedziała Paulina.
Matka spojrzała na nią sceptycznie.
Teresa była dla dziadków zródłem zainteresowania, ale nie skupiali na niej swoich uczuć. Podczas
każdej wizyty matka Pauliny komentowała przychylnie (lub nie), jak dziecko urosło i jak wygląda, i to
wszystko. Nie potrafiła rozkoszować się czymś, co było, jak udowodniono, normalną procedurą.
- No cóż, rozwija się normalnie, i to wystarcza - zwykła mawiać.
Paulina zdała sobie sprawę, że jej własne dzieciństwo także nie było traktowane z egzaltacją.
R
L
T
W najciemniejszym momencie lat pożycia z Harrym przy jakiejś okazji Paulina poczuła, że musi
skorygować przyjemną wizję, jaką matka sobie wytworzyła na temat jej życia. Uczciwość kazała jej to
uczynić już raz czy dwa przedtem, ale jej niewyrazne próby, żeby sprzeciwić się wyobrażeniom matki o
małżeństwie, odzwierciedlającym jej własne pożycie, były szybko odsuwane.
- Harry ma się dobrze? - pytała matka.
- Dobrze, o ile mi wiadomo. Nie widuję go zbyt często. Matka ignorowała zaproszenie do bardziej
intymnych zwierzeń, które Paulina jej podsuwała.
- No tak, teraz, w nowej pracy, ma na pewno pełne ręce roboty.
A kiedy Paulina robiła krok dalej, chcąc ujawnić swoje położenie, matka cofała się jak nerwowa
kotka.
- Harry ma się dobrze?
- Nie mam pojęcia. Jest w Ameryce.
Matka odwracała wzrok, wietrząc niebezpieczeństwo.
- To miło, że jest tak potrzebny.
- Tak uważasz? - mówiła Paulina. - I tak, i nie. Kłopot w tym, że im bardziej jest potrzebny innym,
tym mniej bierze pod uwagę moje potrzeby.
Matka wyrażała swoją dezaprobatę, ale nie w stosunku do Harry'ego.
- Mężczyzni muszą stawiać pracę na pierwszym miejscu, to zrozumiałe. Najważniejsze, że mu się
dobrze powodzi, prawda?
- Mamo - próbowała raz jeszcze Paulina. - Ja nie mówię o jego pracy.
W tym punkcie matce mignęła przed oczami prawda i czym prędzej umknęła przed nią.
- Ciekawa jestem, co też Teresa robi w ogrodzie, najlepiej wyjrzę i zobaczę.
Paulina nigdy więcej nie poruszyła tego tematu, a kiedy wkrótce potem oznajmiła, że opuszcza
Harry'ego, i wyjaśniła dlaczego, odpowiedz matki nadeszła w formie konwencjonalnych wyrazów bole-
snego żalu, co miało sugerować, że widocznie Paulina musi szukać przyczyn w sobie samej. Paulina zro-
zumiała, że pojęcie małżeńskiej niewierności jest matce najzupełniej obce. Znała je jako wątek powieści i
dramatu (wypożyczała książki z biblioteki i chodziła czasami do kina), ale nie sądziła, żeby mogło mieć
jakiś związek z prawdziwym życiem, a już na pewno nie z jej najbliższym światem. Nie mogła sobie nawet
wyobrazić, żeby jej własny mąż mógł się zadawać z inną kobietą. Jego niewiernością były klub golfowy,
niedzielne gazety i radiowe zagadki.
Teresa wraca z pływalni. Siedzi na trawie - mokre włosy ściągnięte do tyłu, ręcznik na ramionach -
przygląda się dzieciakom w basenie. Twarz ma ściągniętą, Paulina zna dobrze ten jej wyraz, widywała go
nieraz, kiedy Teresa miała sześć, dziewięć, dwanaście lat i była rozbita przez jakąś podwodną skałę winy,
smutku, rozczarowania, zdrady.
Paulina zaczyna mówić. Mówi o tym, że trzeba niedługo ostrzyc Luke'a, że wczoraj dzwonił Hugh i
serdecznie ją pozdrawia, a także o wiadomości radiowej, jaka zwróciła jej uwagę przy śniadaniu. Opowia-
R
L
T
da o Chaundym, z którym sobie wczoraj pogadała. Pszenica, relacjonuje Teresie, jest wypalona, zdawałoby
się, że wszystko powinno cieszyć się tym słońcem, ale nie, smaży się, a Chaundy z każdym dniem traci
majątek, i jeśli nie będzie deszczu...
- Mnie się serce nie krwawi, a z niego okropny chytrus...
Teresa pozornie odpowiada:
- Hmm, tak powiedział? Rzeczywiście? Nie wiedziałam.
Ale myślami jest gdzie indziej, pogrążona w swojej depresji. Coś się wydarzyło. Są pewne tego
oznaki, coś jest nie tak, coś na opak.
Paulina bierze głęboki oddech. Potem sięga ponownie po jednorożce.
- Właściwie przykro mi, że skończyłam tę książkę - oznajmia Teresie. - To dla mnie coś nowego,
tak się zaangażować w czyjąś opowieść, że zaczynasz z nią dyskutować. Myślę, iż dzieje się tak dlatego, że
ta historia przypomina mi pewną kobietę, którą kiedyś znałam, a której coś takiego się przydarzyło, z wy-
jątkiem, rzecz jasna, jednorożca, smoka czy wilkołaków, ale ta sama cholerna sprawa z obsesyjną, nie-
uchronną namiętnością do faceta, który nie żywił takiej samej namiętności i który zdradzał ją na prawo i na
lewo z leśnymi nimfami i im podobnymi.
Teresa mruży oczy. Odbiera Luke'owi z ręki porzuconą łopatkę od lodów i szpera w torbie, szuka-
jąc zabawki.
- To dziwne, ale wtedy doskonale rozumiałam, dlaczego tak postąpiła. Chyba nie miała innego
wyjścia. Chciałabym się nią teraz zająć.
- Co się stało z tą kobietą? - pyta Teresa. Nie wydaje się zbyt zainteresowana.
- Opamiętała się w końcu i machnęła na to ręką. Straciłam z nią kontakt. Nie sądzę, żebyśmy miały
jeszcze ze sobą coś wspólnego. Czy masz pojęcie, jak człowiek wyrasta z ludzi? Chociaż... właściwie
wpadłam na nią nie tak dawno temu i trochę o nim opowiadała, o swoim eks, ponieważ... no cóż, ponieważ
też niedawno go spotkałam. Powiedziała mi, że to, co teraz do niego czuje, można porównać z uczuciem,
jakie ktoś żywi do włamywacza. Ten człowiek wszedł w jej życie i przez długi czas terroryzował, a ona
czuła się zraniona, bo w końcu życie jest tylko jedno.
Teresa milczy. Albo wciąż jej to nie interesuje, albo też ten pogląd do niej nie przemawia. Paulina
wzrusza ramionami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •