[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Y Taba spoglądał na leżącego, zmaltretowanego syna, łza zwilżyła pokryty zmarszczkami
policzek. %7ładen z Ganaków nie znał prawdy  ich Przewodnik Duchowy był ojcem
Ngomby. Y Taba nie miał zamiaru tego ujawniać. Bogowie powinni przekląć go za to, jak
sądził. Przez jego milczenie, Ngomba cierpiał tak, jak nie powinien żaden Ganak.
Ngomba został poczęty dokładnie w wigilię dnia, gdy on miał zostać Y Tabą. Okazał
słabość w tę noc obłędu i bogowie ukarali go za to.
Starzy powiadają, że kuomo otwiera uszy człowieka na szepty Anamobi, Bogini Księżyca,
która upodobała sobie rozkosze ciała.
Bogini Księżyca nie musiała nic podszeptywać przyszłemu Y Tabie tamtej nocy; piękno
Nyony, Ranioby wystarczało za wszystko. Kochał ją, ale Y Taba, który poświęci się miłości,
traci wiele ze swej mocy, której potrzebuje, by przewodzić duchom zamieszkującym muszle,
które Y Taba nosi na szyi. A Nyona była Ranioba. By móc związać się z nim, musiałaby
wyznaczyć i wychować następczynię i zejść z drogi, jaką wybrała.
Po wspólnej nocy ona zniknęła w Krainie Zmierci. Minęło wiele dni. Gdy księżyc znów
jaśniał w pełni, zaprzestano poszukiwań Nyony. Uznano, że na zawsze i bezpowrotnie
pochłonęła ją Kraina Zmierci.
Gdy znów ją widział, był już Y Tabą. Nie pamiętał swego poprzedniego imienia  było
cieniem w jego umyśle, rozmyte jak ślad stopy w piasku, po deszczu. Tak działo się zawsze
od czasów pierwszego Y Taby. Ale nigdy jego pamięci nie miał opuścić obraz tej nocy, kiedy
Nyona wróciła. Jedna z kobiet powiła tego dnia dziecko cierpiące na jakąś wyniszczającą
chorobę. Y Taba użył różnych ziół i jagód, wykorzystał całą swą wiedzę, uciekł się do
wszelkiego rodzaju modlitw, próbując wyleczyć to dziecko. Ale bogowie nie dali mu żyć i
porwali je na swe mroczne lądy.
Tej bezksiężycowej nocy, Nyona wślizgnęła się niepostrzeżenie do chaty Y Taby. W
ramionach trzymała małego chłopca& ich syna, Ngombę.
Błagała go, by oddał ich syna pod opiekę rodziców zmarłego chłopca, a on przystał na to.
Po krótkim, pożegnalnym pocałunku, wyszła zabierając ze sobą ciało zmarłego dziecka i
zniknęła. Wiele razy zastanawiał się, co się z nią stało. Może padła łupem bestii z Krainy
Zmierci? Może zbudowała ukryty wśród drzew dom? Czasami w marzeniach widział, że
Nyona wciąż żyje i przychodzi niekiedy na skraj wioski i obserwuje go oraz ich syna, z
ukrycia.
Y Taba zasłonił twarz dłońmi, jego serce pękało pod ciężarem winy, którą dzwigał. Ten
ciężar z każdym upływającym dniem stawał się coraz bardziej nie do zniesienia. Może to
właśnie jego złe postępowanie sprowadziło nieszczęście na mieszkańców wioski? Czy
bogowie czekali tak długo, by go ukarać? Jeśli tak, krew wszystkich Ganaków po wieczność
będzie plamić jego duszę. Przeszedł go dreszcz, choć w chacie było cieplej niż zwykle.
Przykucnął i położył dłoń na rozpalonym czole Ngomby.
 Miałeś rację, synu  wyszeptał.  Jestem starym głupcem. Niech bogowie przebaczą
mi moją pychę i dadzą mi moc, bym mógł cię uleczyć.  Stary przewodnik duchowy
zamknął powieki i zacisnął palce wokół swego naszyjnika muszli. Duchy odpowiadały tylko
na wezwanie wybranych; ich tajemnica znana była jedynie Y Tabom, którzy przekazywali ją
sobie z pokolenia na pokolenie. Przez całe swe życie Y Taba wzywał kilka razy na pomoc
duchy zaklęte w muszlach.
Odpędzając od siebie szaleńcze myśli, oddychał powoli i głęboko. Przywoływanie duchów
muszli przypominało nieco grę, w jaką bawią się często ganackie dzieci. W tej grze rzuca się
płaskie kamienie na wodę w taki sposób, by odbiły się od jej powierzchni jak najwięcej razy i
dotarły jak najdalej od brzegu.
Y Taba jednak nie używał kamieni. Koncentrował myśli na swoim wewnętrznym głosie i
szeptał słowa przeznaczone dla duchów muszli. Jedną dłonią dotykał spoconego czoła
Ngomby, drugą coraz mocniej zaciskał na naszyjniku. Jego słowa, jego myśli mknęły
opadając się i unosząc, aż zniknęły gdzieś w oddali. Nasłuchiwał odzewu, czegoś, co
przyszłoby w odpowiedzi do jego skupionego umysłu.
Tak! Usłyszały go. Poczuł na ręku, jakby zaczęły go równocześnie kąsać tysiące mrówek.
Dziwne uczucie przenikało rękę i przemieszczało się wzdłuż niej, coraz wyżej i coraz głębiej,
aż do kości. Głośne brzęczenie  pieśń duchów muszli rozprzestrzeniło się, wydobywając z
zaciśniętej pięści i ogłuszając Y Tabę.
Ngomba otworzył usta i krzyknął, ale jego głos utonął w śpiewie duchów. Y Taba ściskał
muszle tak uporczywie, że z jego dłoni całkiem odpłynęła krew. Pot spływał mu po twarzy,
żyły pulsowały potężnie na skroniach. Duchy zbudziły się, ich pieśń brzmiała tak głośno, aż
była niemal nie do zniesienia. Walczył z pokusą otworzenia oczu. Duchy nie były
zadowolone z tego, że je niepokoił. Ich pieśń urwała się tak nagle, jak nagle się zaczęła. Nie
usłuchały go, oparły mu się. Będzie musiał postarać się bardziej.
Z walącym sercem, rozszalałym pulsem po raz wtóry wezwał duchy słowem.  Na wolę
Assusy, Boga Słońca, przybądzcie do mnie  teraz!
Zwarł palce trzymające muszle tak mocno, że jedna pękła mu w dłoni, a kawałki wbiły się
głęboko w ciało.
Pomieszczenie spowiła grobowa cisza, a przed Y Tabą unosiły się duchy. Ukształtowane
niby z wody, przezroczyste i falujące, objawiły się nagle i drżały niczym krople rosy
migocząc w mętnym świetle wnętrza chaty. Ich postać zmieniała się nieustannie: wysokie,
cienkie spirale; przysadziste, pulsujące tuż nad ziemią kule; płaskie, wirujące kręgi.
 Wiele czasu upłynęło od chwili, gdy ostatni raz ważyłeś się nas zbudzić  ich głos był
jak ciężki, odległy lament.  Znów odpowiadamy na twój zew, po to by oddać cześć
Assusie. Mów, w jakim celu nas niepokoisz.
 Uleczcie Ngombę, który leży tutaj przed wami. Obmyjcie jego rany swą życiodajną
wodą i niech będzie równie zdrowy, jak niegdyś.
Wirując, zmieniając kształty, duchy przemówiły ponownie.  Wiesz, że złamałeś
przysięgę, która wiązała także nas, każąc być ci posłusznym. Złączyłeś się z kobietą o imieniu
Nyona.
 To było tak dawno temu  starał się bronić Y Taba.
 Twój głos nie jest w stanie nakłonić nas, byśmy poddali się woli Assusy. Na Muhingo,
którego ulubieńcem jest Assusa, uczynimy to, po co nas wezwałeś. Wiedz tylko, że jeden
jedyny raz przybędziemy na twój zew, i tylko wtedy, gdy zwrócisz się do Muhingo.
Zlały się błyskawicznie razem, tworząc falę, która przetoczyła się przez ciało Ngomby, po
czym rozpłynęła w powietrzu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •