[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Był to mężczyzna średniego wzrostu z ogromnym wąsem. Sprawiał wrażenie
groznego, lecz w jego oczach błyszczały wesołe ogniki. Przypominał przedwojennego
rotmistrza ułanów.
Czekał już na mnie terenowy mercedes z kierowcą. Młody żołnierz służby zasadniczej
bez słowa zawiózł mnie na skrzyżowanie pomiędzy Szwejkowskimi Wzgórzami a
Oszczywilskimi Pagórkami. Wysiadłem i mercedes natychmiast odjechał. Zostałem sam,
chyba w najwyższym punkcie poligonu. Mimo palącego słońca czułem porywy silnego i
chłodnego wiatru. Po chwili znalazłem się w tumanie kurzu wzniesionego w górę gąsienicami
bojowych wozów piechoty i kołami ciężarówek zamaskowanych gałęziami krzewów.
- Pan do tego komandosa? - zapytał mnie barczysty major w czarnym berecie wojsk
pancernych.
- Tak - odpowiedziałem.
- Tu Bravo pięćset jeden do Tango trzysta - powiedział major do radiotelefonu
zawieszonego u pasa. - Mamy gościa do Jamajki. Wykonać sto dwa.
- Tu Tango trzysta, wykonać sto dwa, zrozumiałem - padła odpowiedz.
- Po lewej stronie mamy strzelnicę czołgową, po prawej strzelnicę artyleryjską, a
środek zarezerwowano na pas taktyczny - tłumaczył mi major. - Ten pana komandos jest tam -
ręką wskazał odległy las. - Za rzeczką Dziękałówką prowadzi szkolenie survivalowe dla
litewsko-polskiego batalionu sił pokojowych ONZ. Dziś ten batalion naciera na mieszaną
jednostkę pancerną polsko-niemiecką ze Szczecina. Zadaniem atakujących jest
przeprowadzenie kilku akcji dywersyjnych na tyłach wroga. Tylko niemieccy obserwatorzy
wiedzą, gdzie może być ten komandos.
Czekaliśmy jeszcze dwie minuty, gdy usłyszałem w powietrzu znany mi dotąd tylko z
filmów odgłos pracy silnika amerykańskiego helikoptera UH-1 Bell. Jest to maszyna
wielozadaniowa; najczęściej była używana przez amerykańskie wojska w Wietnamie.
Zmigłowiec, który zawisł nad naszymi głowami miał niemieckie oznaczenia przynależności
państwowej. Pilot posadził maszynę, a major pchnął mnie w jej stronę.
- Uważaj pan na głowę! - zawołał na pożegnanie.
Wsiadłem do helikoptera. Z przodu siedziało dwóch pilotów, a w przedziale
transportowym dwóch oficerów niemieckich i polski kapitan. Ten oficer podał mi hełm ze
słuchawkami.
- Nie ma sensu krzyczeć i tak nie wygramy z rykiem silnika - powiedział kapitan. -
Polecimy na pozycję Jamajka dwieście. Dalej musi pan sobie sam dać radę. Proszę się
trzymać.
Nikt nie martwił się otwartymi na oścież drzwiami. Poczułem się jak bohater filmów
wojennych o Wietnamie, gdy Bell wzniósł się w powietrze, przechylił się na prawo, tak że o
mało nie wypadłem na zewnątrz i ostro ruszył do przodu. Lecieliśmy na wysokości kilkunastu
metrów. Pod nami migał typowy krajobraz poligonu: okopy, piaskowe drogi rozjeżdżone
gąsienicami, kolumny pieszych. Nagle w słuchawkach usłyszałem dzwięki rock n rollowych
piosenek z lat sześćdziesiątych. Piloci postanowili popisać się swymi umiejętnościami i
zaczęli prawdziwy taniec pomiędzy czubkami drzew. Zaparło mi dech w piersiach, gdy
helikopter ostro wznosił się przed jakimś laskiem i potem ostro pikował ku ziemi, by
wyrównać lot ledwie kilka metrów nad ziemią. Oficerowie niemieccy widząc moją minę
uśmiechnęli się. Pilot obrócił się w fotelu, spojrzał na mnie i podniósł kciuk ku górze.
Odpowiedziałem mu tym samym gestem. Wtedy on zakręcił w powietrzu palcem robiąc
kółko, potem skierował palec do dołu, wskazał na mnie, a potem na drzwi.
- Wszystko jasne - powiedziałem po niemiecku do mikrofonu.
Pilot tylko się roześmiał. Gestami wskazał mi, że gdy śmigłowiec zrobi koło i obniży
lot mam wyskoczyć. Pod nami była mała łąka porośnięta trawą. Tuż obok przepływała
Dziękałówka. Zapewne Niemcy nie chcieli ryzykować lądowania obawiając się, że jest tu
podmokły teren.
Po wylądowaniu przekonałem się, że piloci mieli dobre przeczucie. Stałem po kostki
w błocie. Powoli poczłapałem do krawędzi lasu. Otarłem buty o trawę. Za krzakami
zauważyłem żółty pas drogi. Wyszedłem na nią i zacząłem nasłuchiwać. Oprócz świergotu
ptaków nic nie słyszałem. Sięgnąłem do bocznej kieszeni spodni po mapę i usiadłem pod
drzewem. Właśnie chciałem wyciągnąć kompas, gdy poczułem na szyi silny ucisk. Prawym
łokciem uderzyłem pod pachę atakującego mnie człowieka. Rozległo się sapnięcie, lecz nadal
na karku czułem czyjś gorący oddech. Szarpnąłem się do przodu, na środek drogi. Obróciłem
się i stanąłem oko w oko z zamaskowanym siatką i kępkami trawy żołnierzem. Wtedy po
moich bokach jak duchy zjawili się inni. Ci byli ostrożniejsi i po prostu mierzyli do mnie z
karabinów. Wszyscy mieli czerwone opaski na ramionach.
- Jesteś wzięty do niewoli - powiadomił mnie kapral. - Ręce do góry.
Posłusznie wykonałem rozkaz.
- To pomyłka, szukam tu pewnego człowieka - tłumaczyłem. - Panowie, jestem z
zupełnie innej bajki i nie biorę udziału w ćwiczeniach.
- Dobra, dobra - kapral nie wierzył mi. - Wilki i ten ich komandos wysłali cię na
zwiady. Dali ci nawet amerykański mundur. Myśleli, że nie odróżniamy niemieckiego od
amerykańskiego. Nie masz opaski, więc jesteś szpiegiem.
- Ależ
Nie dane mi było dopowiedzieć, gdyż dwóch silnych żołnierzy chwyciło mnie od tyłu,
związało mi ręce za plecami, a usta zakleiło plastrem.
Prowadzili mnie kilometr przez las. Doszliśmy do ich bazy w głębokim lesie.
Stanowiska karabinów maszynowych i mozdzierzy były zamaskowane. Z pozoru był to
zwykły las. Kapral podszedł do jednego z drzew i zastukał w nie. Pod naszymi stopami
otworzyła się klapa i wysunęła się z niej lufa karabinu, a potem czujny podoficer niemiecki.
- Mamy szpiega - zameldował po angielsku kapral.
Zostałem pchnięty w dół i znalazłem się na stanowisku dowodzenia w głębokiej
ziemiance. Wszystko zostało tu wykonane z bali drewna. Na stołach stały radiostacje. W
centralnym miejscu na składanych krzesełkach siedziała grupa polskich i niemieckich
oficerów.
- Patrol schwytał szpiega przeciwnika w pobliżu bagna - powiadomił ich podoficer
niemiecki.
Całe towarzystwo patrzyło na mnie z uwagą. Pułkownik z białą opaską, identyczną
jaką miał major na skrzyżowaniu, przyglądał mi się z rozbawieniem.
- Wilki wprowadziły ciekawy element do manewrów - powiedział po chwili.
Niemiec z dystynkcjami majora patrzył na mnie zimno przez szkła okularów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •