[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dlatego przewidziałam jego śmierć, dlatego znałam skrytkę... Ciekawe, co jeszcze
zrobiłam? Nie zabiłam go jednak chyba?... Prokurator dla mnie przepadł. Nawet
całe piekło, pełne utalentowanych diabłów, nic już nie pomoże. Jak, na miły Bóg,
mam im cokolwiek udowodnić?!... - Beznadziejne - powiedziałam, do ostateczności
zgnębiona. - Mam tylko jednego jedynego świadka. Może Matylda będzie jeszcze
pamiętała, że koło Nowego roku zaginął list do mnie? - Zna pani aferę, opisaną w
tym liście?
- Nie znam. Znam. Nie, nie tak. Mniej więcej, coś wiem, ale mało. Nie wiem, co
jest opisane w tym liście, bo go nigdy nie czytałam. - Czy pani wie, że
ukrywanie osoby mordercy jest przestępstwem? - No to mnie postawcie przed sądem.
Tylko przedtem powiedzcie, kto, do wszystkich diabłów, jest tym mordercą?! Ze
środkowego pokoju dobiegły nagle przerazliwe ryki. Jakiś gruchot. Kapitan,
wściekły, zerwał się z miejsca i wypadł z sali konferencyjnej. Prokurator,
patrzący przedtem w okno, gwałtownym ruchem odwrócił się do mnie. - Na wszystko
panią proszę, niech pani powie prawdę!...
- Powiedziałam prawdę. Daję panu słowo honoru. - Spytajcie Matyldę, o Boże, nie
wiem, co zróbcie! To nonsens z ukrywaniem mordercy, ale nie chcę, żeby pan coś
podobnego przypuszczał! Uważacie mnie za jego wspólniczkę? Bzdura!... - Czy pani
nie rozumie, że wszystko na to wskazuje? %7łe pani stwarza pozory? - Brednie! -
krzyknęłam z rozpaczą. - Gdyby tak było, nie mówiłabym tego wszystkiego!
Siedziałabym cicho!... Kapitan wrócił, jeszcze bardziej wściekły. Ignorując mnie
całkowicie, zabrali się i wyszli w pośpiechu. Siedziałam jeszcze przez chwilę,
usiłując znalezć jakieś odpowiednio okropne słowa, którymi zdołałabym przekląć
na wieki znienawidzoną wyobraznię... Póznym wieczorem zadzwonił prokurator.
- Przepraszam... - powiedział tylko. - Niech mi pani wybaczy...
Pierwsi przyszli do pracy Włodek i Stefan i wspólnie z pomstującą panią Glebową
posprzątali ślady stypy. Reszta ściągała stopniowo, gnębiona potwornym kacem po
straszliwym pijaństwie. Kacper nie przyszedł w ogóle, nie było też Witka, co
przyjęliśmy z głęboką ulgą. W zupełności wystarczyła nam okropna awantura, jaką
urządził Zbyszek, który zdążył jeszcze obejrzeć resztki pobojowiska. Matylda nie
mówiła ani słowa na temat biurka, za to robiła wrażenie przygnębionej i
zdenerwowanej. Władze śledcze wkroczyły około południa i zażądały zebrania
personelu w jednym pomieszczeniu. - Co będzie, o rany! - jęknął Leszek,
trzymając się cały czas za głowę. - Niech oni ode mnie dzisiaj za dużo nie
wymagają!...
- Proszę państwa - powiedział kapitan, kiedy już ulokowaliśmy się w środkowym
pokoju - Czuję się zmuszony udzielić państwu pewnej informacji To nie jest może
zupełnie zgodne z normalnym trybem postępowania, ale rozumiem, że sprawa rzutuje
na zagadnienia natury służbowej, niewątpliwie dla wszystkich ważne - Nie
rozumiem, co on mówi - mruknęła z niesmakiem Monika - Zupełnie jak Witek Niech
mówi wyrazniej - Zaraz powiem wyrazniej - odparł kapitan, do którego dotarło jej
mamrotanie - pani Jadwiga została zwolniona Zatrzymany jest kierownik pracowni,
który po wyczekującym śledztwie okazał się sprawcą zabójstwa. To wszystko,
dziękuję. Najpierw przez długą chwilę panowało milczenie. Otępiały personel
patrzył wybałuszonymi oczami na drzwi za którymi zniknął przedstawiciel władzy A
potem wybuchł dziki rejwach - On zwariował Zwariował!! - ryczał Stefan - Położył
pracownię.
- Ale to niemożliwe, dlaczego? Powiedzcie mi, dlaczego? - pytała z irytacją
Monika, szarpiąc wszystkich po kolei za rękawy i bezskutecznie domagając się
odpowiedzi. Alicja wydawała z siebie radosne kwiki, skacząc po pokoju Włodek,
śmiertelnie blady, usiłował ją zatrzymać wykrzykując jakieś wyrzuty pod jej
adresem Leszek kiwał się na krześle. - Zbrodniarzem - mamrotał - Kierownik
pracowni zbrodniarzem.
- Niemożliwe - powiedział Janusz w osłupieniu - Jak to, naprawdę Niemożliwe!
- Ale skąd wiedzą? - dopytywał się Wiesio zaciekawiony - Skąd wiedzą, jak do
tego doszli? Dopadłam Matyldy, siedzącej przy małym stoliku. - Pani Matyldo,
byli wczoraj u pani?
- Byli - odparła Matylda twardo - Ja mówię prawdę - i nagle zaczęła płakać
rzewnymi łzami - Taki wstyd, pani Joanno, taki wstyd Kierownik pracowni Dyrektor
Wiesio pierwszy, a za nim reszta, przypomnieli sobie, że przecież ja tu jeszcze
jestem Autorka przedstawienia! Ciasnym kręgiem otoczyli nas obie, mnie i
płaczącą Matyldę, domagając się kategorycznie wyjaśnień - Odczepcie się -
wrzasnęłam z furią - Tyle wiem co i wy Nie, więcej, wiem, że byłam wspólniczką
Tadeusza, mordercy i jeszcze kilku innych zwyrodnialców Idzcie do diabła -
Dlaczego pani płacze, pani Matyldo? Pani wiedziała Joanna, mów coś, nie bądz
świnia - Ty powiedz prawdę, o co chodziło - dopytywał się z przejęciem Janusz -
Perski konkurs Kiwnęłam głową Marek im powiedział Marek wiedział Tadeusz też W
tym momencie przypomniałam sobie, że przecież ów zaginiony list do mnie jest
tajemnicą, że nikt o tym nie powinien się dowiedzieć, że już sama nie wiem wobec
tego, co tu wyjaśniać, a czego nie, i przyczepiłam się znów do Matyldy - Pani
Matyldo, oni się już wcześniej domyślili, a pani im potwierdziła O co panią
pytali"! Matylda szlochając zaczęła streszczać wczorajsze wieczorne
przesłuchanie, na szczęście dostatecznie chaotycznie, żeby nie wszystko można
było zrozumieć
- Najpierw o panią, wie pani, a taka byłam wtedy zmartwiona!... Jak ten list
zginął... Przyszli wieczorem, bardzo pózno... Potem mi powiedzieli, że już
wiedzą i wtedy musiałam im powiedzieć, co mi się przypomniało, jak pani przeszła
koło mnie dwa razy w tę samą stronę... On też przeszedł- i zupełnie o tym
zapomniałam... - Wtedy, kiedy go zabił? Musiał słyszeć te głosy...
- Musiał słyszeć! - powiedział z gniewem Zbyszek. - Teraz już nie ma co ukrywać.
Siedział przecież razem ze mną! Z największym trudem, przy pomocy szlochającej
Matyldy odtworzyliśmy czynności Witka w owych decydujących chwilach. Przyniosłam
z pokoju nasz harmonogram nieobecności. Witek i Zbyszek siedzieli w gabinecie, a
z sali konferencyjnej dobiegały głosy Tadeusza i błagającej go o litość Jadwigi.
Witek wyszedł pierwszy, Zbyszek zaraz za nim i po chwili Witek wrócił.
Prawdopodobnie wtedy przyniósł ze sobą dziurkacz. Matylda, zajrzawszy do
gabinetu, ujrzała go przy biurku. A potem Witek znów przeszedł obok niej, idąc
do gabinetu, chociaż przed kilkoma minutami tam był i nie wychodził.
Wstrząśniętej morderstwem Matyldzie pomieszało się wszystko i zapomniała o tym
jego podwójnym powrocie. Dopiero kiedy przeszłam obok niej w identyczny sposób,
wyszedłszy z gabinetu przez salę konferencyjną, przypomniała sobie ten fakt. -
Dlaczego nie powiedziała im pani tego od razu, pani Matyldo? Jak zabrali
Jadwigę!? - Biłam się z myślami - wyszlochała Matylda. - Nie wiedziałam, czy nie
mam halucynacji! Nie wiedziałam, czy to ważne! I jakże miałam rzucać podejrzenia
na kierownika pracowni?! No tak, dla nieskazitelnie praworządnej Matyldy to
musiał być okropny cios. Zwierzchnik był dla niej zawsze czymś w rodzaju Zeusa
Olimpijskiego... - A dlaczego nie otworzył drzwi i nie wrócił Wprost? - spytał
Kazio. Zajrzałam do harmonogramu.
- A bo wtedy pan już wrócił, panie Zbyszku. On to usłyszał. Z tego, co ja tu
widzę, wrócił pan do gabinetu w momencie, kiedy on już wycierał dziurkacz. Nie
mógł zrobić nic, tylko możliwie szybko wyjść przez przedpokój. Zrobił pan może [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •