[ Pobierz całość w formacie PDF ]

choinki.
- Paul powiedział mi, że to najładniejszy pierścionek, jaki ma w swoim sklepie.
- Kupiłeś go, zanim się dowiedziałeś...
- Taaak, zanim się dowiedziałem, że będę prosił o rękę matkę mojego dziecka.
Zalegalizujemy naszą trójkę. - Wziął ją za rękę i czekał. - No, więc jak będzie z drugą szansą?
Nie puszczę cię, Faith.
- Zawsze mnie miałeś. - Znów bliska łez dotknęła dłonią jego policzka. - To nie ty ani
ja, lecz to życie tak wszystko ułożyło. Och, Jasonie, zrozum, nigdy niczego innego nie
pragnęłam poza tym, żebyś mnie poślubił i żebyśmy byli rodziną.
- Więc pozwól mi włożyć ci pierścionek.
- Gdyby tylko o mnie chodziło, w jednej chwili bym z tobą pojechała. Do Hongkongu,
na Syberię, do Pekinu. Wszędzie. Ale nie jestem sama i muszę tu zostać.
- Nie jesteś sama - powtórzył. Wyjął pierścionek i odłożył pudełko. - I ja muszę tu
zostać, Czy myślisz, że znowu mógłbym cię opuścić? Myślisz, że mógłbym opuścić to, co
mam tam na górze, że jest dla mnie coś ważniejszego niż ona? Nigdzie nie pojadę.
- A Hongkong, o którym mówiłeś?
- Zrezygnowałem. - Kiedy się uśmiechnął, poczuł, jak znika ciężar tych wszystkich
lat. - Dzisiaj. To była jedna z tych spraw, którą załatwiłem dziś rano. Zamierzam pisać
książkę. - Wziął ją w ramiona. - Zwolniłem się z pracy, mieszkam w gospodzie i proszę cię o
rękę.
Wstrzymała oddech. Serce jej waliło. Tak, zawsze wierzyła w czary. I właśnie
dokonały się na jej oczach.
- Dziesięć lat temu myślałam, że kocham cię tak mocno, jak to tylko możliwe. Byłeś
chłopcem. Przez te kilka dni zrozumiałam, że miłość do mężczyzny to zupełnie coś innego. -
Zamilkła na chwilę i patrzyła na pierścionek, który rozbłysnął na jej palcu radosnymi
promykami odbitymi od choinkowych lampek. - Gdybyś poprosił mnie o to dziesięć lat temu,
powiedziałabym... tak.
- Faith...
Ze śmiechem zarzuciła mu ręce na szyję.
- Teraz dostaniesz tę samą odpowiedz. Och, kocham cię, Jasonie, bardziej niż
kiedykolwiek.
- Mamy wiele lat przed sobą, by sobie tego dowieść.
- Tak. - Pocałowała go z tą samą namiętnością, z tą samą pasją jak kiedyś. -
Dowiedziemy. We trójkę.
- We trójkę. - Oparł się czołem o jej czoło. - Chcę, by nas było więcej.
- Starczy nam czasu, żeby na przyszłe święta dać Klarze braciszka albo siostrzyczkę. -
Znów go pocałowała. - Na wszystko nam starczy czasu.
Razem słuchali, jak w miejskim ratuszu biją dzwony. Północ.
- Wesołych świąt, Faith.
Czuła pierścionek na palcu. Wszystkie życzenia się spełniły.
- Witaj w domu, Jasonie.
NICZEGO WICEJ NIE
PRAGN
PROLOG
Zek i Zak siedzieli w domku na drzewie, ciasno stłoczeni jeden obok drugiego, bo
niewiele tu było miejsca. W tej solidnej drewnianej kryjówce pośród gałęzi starego
szacownego jaworu zawsze omawiali swoje ważne sprawy i tajemnice.
Dziś drobny deszcz bębnił o daszek i moczył ciemnozielone liście. Było dość ciepło,
jak na początek września, i chłopcy mieli na sobie bawełniane podkoszulki. Zek czerwoną, a
Zak niebieską. Bracia blizniacy wyglądali identycznie niby dwie krople wody. Kiedy się
urodzili, ojciec wprowadził system kolorów, aby uniknąć pomyłek. Gdy zamieniali się
swoimi kolorami, a często się to zdarzało, mogli nabrać każdego w Taylor's Grove. Z
wyjątkiem ojca.
W tej chwili właśnie on zaprzątał ich uwagę. Rozważali bowiem szczegółowo
wszystkie czekające ich przyjemności i okropności, wiążące się z pierwszym dniem w szkole.
Pierwszym dniem w pierwszej klasie.
Będą jezdzili autobusem, tak jak w zeszłym roku do zerówki. Ale teraz zostaną w
szkole podstawowej w Taylor's Grove przez cały dzień razem ze starszymi dziećmi. Kuzynka
Kim ciągle powtarzała, że prawdziwa szkoła to nie jest plac zabaw.
Zak, bardziej dociekliwy z braci, już od tygodni o tym rozmyślał, dokładnie
analizował całą sprawę i zamartwiał się. Przerażały go groznie brzmiące terminy, jak  praca
domowa czy  udział w lekcji , o których Kim w kółko gadała. Wiedzieli, że ich kuzynka,
która była już w drugiej klasie liceum, często taszczyła różne książki. Wielkie, grube i bez
obrazków. A czasem, gdy zostawali pod jej opieką, godzinami siedziała pogrążona w
lekturze. Równie długo potrafiła tylko wisieć przy telefonie.
Dla Zaka - wiecznego czarnowidza - był to poważny powód do niepokoju.
Tata im oczywiście pomoże, zaznaczył Zek, niepoprawny optymista. Czyż nie
nauczyli się czytać  Zpiącej królewny i  Kota w butach , bo tata pomagał im sylabizować?
Umieli również napisać wszystkie litery alfabetu i własne imiona, bo to też im pokazał.
Cały kłopot polegał na tym, że tata musiał pracować, zajmować się domem i nimi oraz
Kapitanem Zarkiem, wielkim żółtym psiskiem, wziętym ze schroniska dwa lata temu. Więc
tata, zdaniem Zaka, strasznie dużo miał do roboty. A teraz, kiedy pójdą do szkoły i zacznie się
odrabianie lekcji, rozwiązywanie zadań i prawdziwe stopnie, będzie potrzebował kogoś do
pomocy.
- Umówił panią Hollis do sprzątania raz w tygodniu. - Zek wodził swoim
samochodzikiem po wyobrażonym na podłodze torze wyścigowym.
- To nie wystarczy - nachmurzył się Zak, a w jego błękitnych niby dwa jeziora oczach
pojawił się smutek. Westchnął głęboko i odgarnął z czoła ciemny kosmyk włosów. - On
potrzebuje towarzystwa dobrej kobiety, a my potrzebujemy matczynej miłości. Sam
słyszałem, jak pani Hollis mówiła to na poczcie panu Perkinsowi.
- Czasem spotyka się z ciocią Mirą. Ona jest dobrą kobietą.
- Ale z nami nie mieszka. I nie ma czasu pomagać nam w odrabianiu lekcji. - Prace
domowe wyjątkowo przerażały Zaka. - Trzeba znalezć jakąś mamę. - Zek tylko westchnął, a
Zak zmrużył oczy. - Przecież w pierwszej klasie będziemy musieli nauczyć się poprawnie
pisać.
Zek przygryzł dolną wargę. Pisanie budziło w nim koszmarny lęk.
- A jak my ją znajdziemy?
Zak uśmiechnął się i powoli, z namysłem, powiedział wreszcie, o co mu chodzi.
- Poprosimy świętego Mikołaja.
- On nie przynosi mamuś - odrzekł Zek pogardliwym tonem. - Przynosi rzeczy i
zabawki. A w ogóle to dopiero przed świętami.
- Niekoniecznie. Pani Hollis chwaliła się panu Perkinsowi, że już zrobiła połowę
gwiazdkowych zakupów. Mówiła, że dzięki swej przezorności będzie miała czas cieszyć się z
udanych świąt.
- Wszyscy się cieszą ze świąt. One są przecież najfajniejsze.
- Aha. Ale mnóstwo ludzi wtedy szaleje, bo w ostatniej chwili robią zakupy.
Pamiętasz, jak w zeszłym roku poszliśmy z ciocią Mirą do takiego wielkiego sklepu i jak
narzekała na tłumy, na ceny, na brak miejsca do parkowania?
Zek aż otrząsnął się na to wspomnienie. Rzadziej niż brat wyciągał logiczne wnioski z
przeszłych zdarzeń, lecz tym razem wpadł mu w słowo.
- Więc...
- Więc jeśli poprosimy teraz, Mikołaj będzie miał dużo czasu, aby nam znalezć
odpowiednią mamę.
- Ciągle ci powtarzam, że on nie przynosi mamuś.
- A dlaczego nie? Jeśli naprawdę jej potrzebujemy i nie poprosimy prawie o nic
więcej?
- Mieliśmy prosić o dwa rowery - przypomniał mu Zek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •