[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Od tej pory to ja się tobą zaopiekuję.
- Więc nie mam się czym martwić. - Zachmurzył się znowu. - Widziałem, jak czekałaś na Gina, bałaś
się. A jeśli jednak go kochasz?
- Nie - zapewniła go. - Bałam się tego, co mi się przy-
pomni, bałam się, że zrobiłam jakieś głupstwo, które położy się na nas cieniem albo znowu zaciemni
mój umysł.
- Tymczasem to Gino okazał się draniem, na którego żadna kobieta nie powinna nawet spojrzeć!
- Cii, to już nieważne.
- Jak możesz tak mówić po tym, co ci zrobił?
- No cóż, to ważne, ale tylko dlatego, że dzięki temu znalazłam ciebie. Gdyby on zachował się
przyzwoicie, mogłabym za niego wyjść, i wtedy spotkalibyśmy się za pózno.
Pokiwał głową.
- Przerażająca myśl. Gdybym cię spotkał, z pewnością bym cię pokochał, a gdyby było za pózno... -
Zacisnął palce. - Pozostałby mi tylko ból i żal.
- Pamiętasz wieczór, kiedy się poznaliśmy? Rozmawialiśmy wtedy o ciemności, o tym, że nigdy się
nie kończy.
- Pamiętam.
- Ale teraz się skończyła. Gino zniknął z moich myśli i z mojego serca. Teraz jesteś tam tylko ty.
Piętro odpowiedział jej długim pocałunkiem. Szli dalej. Wenecja ucichła. Słychać było tylko odległy
śmiech, gasnące dzwięki muzyki, cichy skrzek mew.
- Contessa Bagnelli - rzekła Ruth. - Nie wiem, czy wejdę w tę rolę. %7łycie na przedmieściach Londynu
zupełnie do niej nie przygotowuje.
- Dasz sobie radę z pomocą swoich siedemdziesięciu tysięcy przyjaciół.
Zrozumiała go. Mówił o ludziach, którzy mieszkali tu od zawsze, prawdziwych wenecjanach, tak
różnych od innych ludzi dzięki swojej odwadze, gotowości do mierzenia się z kłopotami, a przede
wszystkim wielkoduszności. Gdy
pierwszego dnia krążyła po mieście, czujnie ją obserwowali, a potem pomogli Piętrowi ją znalezć.
Teraz jej przyjaciele otwierali okna, uśmiechali się do nich z góry, życzyli im wszystkiego
najlepszego. Witali ją w rodzinie.
- Buona notte, signore.
- Buona notte, Alfredo, Renato, Maria. - Piętro znał imiona wszystkich.
- To prawda? Proszę, powiedz, że to prawda, będziemy tacy szczęśliwi.
- Poczekajcie, to zobaczycie - drażnił się z nimi żartobliwie.
Ale oni już zobaczyli to, co chcieli widzieć. Ich przyjaciel znowu się śmiał.
- Jesteś teraz jedną z nas - rzekł Piętro. - Nigdy nie pozwolimy ci odejść.
Odprowadzały ich setki oczu. Szli swoją drogą, z Tonim drepczącym za plecami, aż pochłonęła ich
przyjazna ciemność. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •