[ Pobierz całość w formacie PDF ]

o tym. Wysłałem przecież przez Carolinusa wiadomość, że
mój powrót się opózni.
- Naprawdę? - zapytała zdziwiona. - Carolinus nie
przekazał mi żadnej wiadomości.
- Może już wtedy był chory. A jak się teraz czuje?
Próba zmiany tematu okazała się jednak niefortunnym
pomysłem. Angie uwolniła ręce i położyła się, odwrócona
do niego plecami. Nie odezwała się i Jim wiedział, iż nic nie
wskóra powtarzając pytanie. Na pewien czas wzniesiony
został wielki mur milczenia. Jim miał jedynie nadzieję, że
następnego dnia żona zdecyduje się do niego odezwać.
Westchnął. Czuł ogarniające go wzburzenie. Z pewnością
Angie miała rację. Rzeczywiście musiała dzwigać na swych
barkach podwójny ciężar, za każdym razem, kiedy wyjeż-
dżał. Byłaby najbardziej zadowolona, gdyby przebywał
w domu przez dwanaście miesięcy w roku. Ale w tym
świecie rycerz nie mógł tak postępować, szczególnie taki
jak on - pod wieloma względami wyjątkowy. Wiedział, że
na przykład Chandos cały czas podróżował, zajmując się
sprawami politycznymi królestwa.
W końcu wstał, ubrał się i zszedł na dół. Tak jak
przypuszczał, Sir John i Giles wciąż gawędzili przy dzba-
nach wina. Jim opuścił ich przedtem pod pretekstem, iż od
dawna nie widział się z żoną. Po kilku niewybrednych
żarcikach, nie różniących się wiele od tych, których mógł
się spodziewać po swych dwudziestowiecznych kolegach,
pożegnali go i pozwolili odejść.
Teraz, gdy wrócił, byli na tyle dyskretni, iż nie zadawali
żadnych pytań. Giles podsunął mu kubek pełen wina. Jim
ze złością wypił go do dna.
Pił tak, aż stracił poczucie rzeczywistości. Jak przez mgłę
pamiętał, że dwóch służących sapiąc niosło go po schodach
na górę. Nie przejmował się wcale faktem, iż któryś mógł
potknąć się i wszyscy trzej spadliby kilka pięter w dół z nie
zabezpieczonych kamiennych schodów, wijących się we-
wnątrz wieży, i niechybnie zginęliby.
Donieśli go jednak jakoś do izby, rozebrali, położyli do
łóżka i przykryli. Przez cały ten czas Angie leżała w drugim
końcu łoża w całkowitym milczeniu, jakby w ogóle jej tu
nie było.
To ostatnia rzecz, którą zapamiętał. Obudziły go łupiący
ból głowy, uczucie nudności oraz światło wpadające przez
wąskie okna, co wskazywało, że było znacznie pózniej niż
zwykle, gdy wstawał. Oboje przyswoili sobie średniowieczny
zwyczaj budzenia się wraz ze wschodem słońca, a czasem
nawet wcześniej. W ustach czuł suchość i paliło go prag-
nienie. Zauważył, że łóżko obok jest puste. Angie zapewne
wstała już kilka godzin temu.
pragnienie było nie do wytrzymania. Zwlókł się z łoża,
i szukając wody, doczłapał do stołu, na którym stały
dzbany z napojami. W ostatniej chwili przypomniał sobie,
że surowa woda może mu zaszkodzić. Ostrożnie odwracając
głowę, by nie czuć i nie widzieć wina, znalazł dzban ze
słabym piwem i nalał go sobie do kubka.
Było obrzydliwe. Przez chwilę nie był pewnien, czy nie
zwróci tego, co połknął, ale udało mu się opanować odruch
wymiotny. Napił się zatem jeszcze. Pił powoli, aż niemal
opróżnił cały dzban.
Opadł na krzesło obok stołu i spróbował zebrać myśli.
Wyprawa do Francji wobec zdecydowanego sprzeciwu
Angie okazała się niemożliwa.
Z drugiej strony, był lennikiem króla i bardzo praw-
dopodobne, że Sir John miał ze sobą dokument z królew-
ską pieczęcią, oddający Jima oraz Gilesa pod jego rozkazy.
Chandos wolałby zapewne nie wydawać mu polecenia
wyjazdu do Francji, jeżeli tylko dałoby się tego uniknąć.
Znacznie lepiej było namówić go do wyprawy bez używa-
nia przymusu. Z pewością Giles zgodził się już na tę
eskapadę.
Jim zdał sobie sprawę, że znajduje się między młotem
a kowadłem. Obie zainteresowane strony zajmowały w tej
sprawie diametralnie różne stanowiska. Najgorzej stałoby
się, gdyby otrzymał wyrazny rozkaz, podczas gdy Angie
wciąż upierałaby się przy swoim.
Istniała nadzieja, że podda się, gdy zobaczy, iż nie ma
innego wyjścia. Ale znając ją i tego nie mógł być pewny.
Nie czułby się dobrze we Francji, gdyby znalazł się tam na
rozkaz i wbrew woli żony.
Dopił resztkę piwa. Wciąż męczyło go pragienie. Na
dole czekały jednak sprawy, którymi powinien zająć się już
kilka godzin temu. Ubrał się więc i wyszedł z izby.
Wielka Sień, tak jak przypuszczał, była pusta. Sądząc po
promieniach słońca, wpadających przez szczeliny okien,
musiała być już co najmniej dziewiąta.
Ponieważ sama myśl o śniadaniu była dla niego wręcz
obrzydliwa, nie zasiadł za wysokim stołem wołając służbę,
przeszedł przez Wielką Sień i już miał przekroczyć próg,
gdy został zatrzymany przez kowala.
- Panie... proszę, panie... - Kowal zmierzwił ręką
resztkę siwiejących włosów i skłonił się nieznacznie.
Jim stanął, nagle przypominając sobie o bolącej głowie
i nudnościach. Ranga obligowała jednak do czegoś. Innymi
słowy, zawsze należało cierpliwie wysłuchać służbę, jeśli
było to tylko możliwe.
- Słucham cię - powiedział.
- Panie, gdybyś był tak dobry... -Kowal obdarzył go
przymilnym, szerokim uśmiechem. - Wydaje mi się, że
mógłbym się na coś przydać - chciałbym sprawdzić
i naprawić drobne uszkodzenia zbroi szlachetnego Sir
Johna. Nie śmiem jednak prosić go o to sam...
- Wspomnę mu o tym - rzekł krótko Jim i wyszedł na
dziedziniec.
Gdy tylko znalazł się na dworze, światło słoneczne
uderzyło go w oczy jak ostrza mieczy.
Zamrugał powiekami i zatrzymał się na kilka sekund, by
wzrok przyzwyczaił się do jasności. Rozejrzał się po
dziedzińcu i dostrzegł Sir Johna i Gilesa, oglądających
jednego z koni wyprowadzonych ze stajni. Był to Gruchot
Jima, uchodzący za konia bojowego.
Obok obu rycerzy stał kuchcik; trzymając w pogotowiu
dzban niewątpliwie napełniony winem, skoro obaj mieli
w rękach kubki, zaś kilka innych wisiało u pasa sługi.
Jim skierował się w stronę tej grupki, mimo że ból głowy
potęgował się przy każdym kroku po twardym jak beton
klepisku podwórca.
- A, Sir James - przywitał go Sir John, gdy podszedł
wystarczająco blisko. - Stajenny właśnie wyprowadził tę
twoją wspaniałą bestię, więc zatrzymaliśmy go, żeby ją
obejrzeć.
Gdy Chandos to mówił, Jim dojrzał chłopca stajennego,
zasłoniętego uprzednio przez rycerzy i rumaka, trzymają-
cego koniec postronka obwiązanego wokół szyi Gruchota.
Pomimo otępienia spowodowanego nadużyciem alkoholu,
zdawał sobie świetnie sprawę, że tacy rycerze jak Sir John
i Sir Giles wiedzieli dobrze, iż Gruchot nie był "wspaniałą
bestią".
- Co ty sobie wyobrażasz, chłopcze! - krzyknął Chan-
dos na służącego z dzbanem. - Stoisz tu jak kołek i nie
podajesz swemu panu kubka!
Sługa podskoczył pospiesznie, odczepił od pasa jedno
z naczyń, napełnił je i podał Jimowi ze słowami przeprosin.
Jim był zbyt otępiały, aby go powstrzymać. W milczeniu
przyjął kubek wypełniony po brzegi winem, na którego
widok znowu zrobiło mu się niedobrze. Dostrzegł, że obaj
towarzysze przyglądają mu się przenikliwie.
Nagle pomyślał, iż jest to jeden z testów, jakie uwielbiali
przeprowadzać ludzie z klasy, do której i on należał.
Wiedzieli, w jakim stanie trafił do łóżka poprzedniej
nocy. Musieli zdawać sobie sprawę, jak czuje się teraz i jak
zareagował na myśl o kolejnym kubku wina. Nie był to
przejaw wrogości, ale postępowano z nim według general-
nego wzoru, obowiązującego na turniejach i przy innych
niebezpiecznych, rycerskich zabawach - każdy chciał
upewnić się, że otaczający go ludzie wciąż są tak samo
ilś
twardzi i silni, jak od nich oczekiwano. Cokolwiek miało
by się stać, musiał wypić ten kubek wina.
Mógł oszukiwać, wylewając wino i udając, że je połyka,
ale wstydziłby się takiego postępowania.
Odważył się nawet nie zamknąć oczu. Przyłożył kubek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •