[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przyspieszył.
- Więc... naprawdę idziesz na bal sama? - zapytała Lane, oglądając sweter ze
specjalnie rozdartym kołnierzykiem i postrzępionymi rękawami.
Vivi się wyprostowała. Czy Jonathan je słyszał? A jeśli tak, to co pomyśli o
dziewczynie, która sama idzie na bal maturalny?
Niewa\ne, powiedziała sobie. Niewa\ne, co on pomyśli, bo to chłopak dla Isabelle.
- Nikt nie jest wart zachodu, więc czemu nie? - odparła dość głośno Vivi.
Lane zagryzła usta i zamyśliła się na chwilę.
- Mo\e ja te\ przyjdę sama.
- Serio? - Vivi poczuła przypływ nadziei na myśl, \e nie będzie jedyna.
Ka\dego dowolnego dnia mogła być indywidualistką, ale bal to powa\na sprawa. Miło
będzie mieć towarzyszkę. Tyle \e...
- Chwileczkę, Lane, myślałam, \e zaprosisz Curtisa.
- Ale to było, zanim znalazł sobie dziewczynę - odparła nonszalancko Lane, grzebiąc
niedbale w wieszakach z przecenionymi ubraniami dla dziewcząt.
Vivi zamarła.
- Curtis ma parę?
- Nie na pewno, ale...
W tej samej chwili otworzyły się drzwi przymierzalni i na widok Jonathana obie
stanęły jak wryte. Jonathan w wybranych przez Vivi ubraniach wyglądał tragicznie.
- Podwinąłeś rękawy kurtki? - Vivi się wzdrygnęła.
- Wszystko wyglądało tak nieporządnie - odpowiedział. - Po co ktoś miałby kupować
koszulkę polo, która ju\ jest dziurawa?
Z takim obrzydzeniem pociągnął za kołnierzyk wpuszczonej w d\insy koszulki, jakby
narobił na nią pies.
- Ale z ciebie głupek. - Vivi pokręciła głową. Jonathan się zarumienił.
- Jeśli jestem głupkiem, bo nie rozumiem powszechnej potrzeby, \eby wyglądać,
jakby człowiek właśnie zwlekł się z łó\ka, to chyba rzeczywiście beznadziejny ze mnie
przypadek - odparł, przewracając oczami. - Poczekaj.
Wszedł do przymierzalni i rzeczy, które miał na sobie, znowu pojawiły się na
drzwiach.
- Vivi? Ehm... mo\e spróbuj nie być a\ tak krytyczna? - szepnęła Lane. - Wyświadcza
nam przysługę.
- A co ja takiego powiedziałam? - Zaczęła grzebać w pozostałych koszulach na
wyprzeda\y, na wypadek gdyby musiały zaczynać od początku.
- Właśnie powiedziałaś mu prosto w twarz, \e jest głupkiem - wytknęła jej Lane,
wracając do wieszaka z rzeczami dla mę\czyzn.
- Daj spokój, nic mu nie będzie.
- Mo\e. Ale jeśli nie będziesz uwa\ać, odstraszysz go i Izzy zostanie bez pary -
syknęła Lane.
To była ostatnia rzecz, jakiej sobie \yczyła. Nie chciała te\ zranić uczuć Jonathana.
Ju\ to zrobiła? Siedział tam teraz i zastanawiał się, dlaczego do diabła się zgodził?
Drzwi się otworzyły. Jonathan przebrał się w szary T - shirt i wło\ył niebieską kurtkę.
Po raz kolejny podwinął rękawy. Odwrócił się do lustra, a potem stanął bokiem, \ebyś
się obejrzeć.
- Proszę. Jak wam się podoba?
Lane jęknęła, poło\yła ręce na wieszaku i oparła o nie głowę. Vivi westchnęła. Jest
cię\ej, ni\ myślała. Mo\na wyciągnąć dzieciaka z porządnej szkoły, ale nie wyciągniesz
porządnej szkoły z dzieciaka.
- Okropnie - powiedziała, podchodząc do Jonathana. Czas włączyć się do akcji.
Złapała go za rękę i pociągnęła za rękaw, odwijając go. To samo zrobiła z drugim.
Przyklęknęła, obciągnęła d\insy, \eby nie wisiały na nim, a potem odwinęła nogawki, by
postrzępione końce opadały na buty. Wstała i wyciągnęła T - shirt zza paska d\insów, a
potem sięgnęła do jego włosów.
- Ej! Co robisz? - Jonathan uniósł rękę.
- Zaufaj mi.
Wsunęła dłonie w jego włosy i zmierzwiła je, a potem odgarnęła palcami. Z ławki w
przebieralni złapała ciemne okulary i podała je Jonathanowi. Zawahał się, nim je zało\ył.
Oboje spojrzeli w lustro.
Dobry Bo\e, jestem cudotwórczynią.
- Hm. - Jonathan stanął bokiem. - Niezle.
- Yhm, całkiem niezle. - Lane podeszła do nich.
- Więc tacy faceci podobają się twojej przyjaciółce? - zapytał Jonathan, obracając się,
\eby obejrzeć się z ró\nych stron.
- Zbli\amy się do tego - stwierdziła Vivi. - Pozwól nam zająć się naszą robotą...
Jonathan westchnął i znowu zdjął okulary.
- Dobrze. Poddaję się. Płacicie mi. Macie prawo podejmować decyzje. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •