[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sprawdzić, czy coś się nie stało. Poszedłem zaświecić światło i dosyć niefortunnie przewróciłem
krzesło. Przeszedłem przez jadalnię dla służby i otworzyłem drzwi prowadzące na korytarz. Tylne
schody prowadziły na górę, ja stałem na dole, wahając się, i usłyszałem głos pana Leversona na
górze, mówiący głośno i wesoło.  Na szczęście nic się nie stało - powiedział - dobranoc i
usłyszałem, jak wychodzi korytarzem do swego pokoju, gwiżdżąc. Oczywiście zaraz poszedłem do
łóżka. Pomyślałem, że po prostu coś się przewróciło. Pytam pana, czy miałem myśleć o tym, że pan
Reuben został zamordowany, jeśli pan Leverson mówił dobranoc i całą resztę?
- Jest pan pewien, że słyszał pan głos pana Leversona? Parsons popatrzył na małego Belga z
politowaniem i ten zobaczył jasno, że niezależnie od tego, czy miał rację, kamerdyner wyrobił sobie
pogląd na ten temat i trwał przy nim.
- Czy chciałby mnie pan zapytać jeszcze o coś?
- Jest taka rzecz. Czy lubi pan pana Leversona?
- Ja... Przepraszam pana?
- To proste pytanie. Czy lubi pan pana Leversona?
Parsons, początkowo zaskoczony, teraz wydawał się zakłopotany.
- Ogólna opinia służby... - zaczął i przerwał.
- Bardzo proszę. Może pan to tak ująć.
- Ogólnie mówi się, że pan Leverson jest hojny, ale niezbyt inteligentny, jeśli można tak
powiedzieć.
- Ach! - rzekł Poirot. - Wiesz, Parsons, że nie widziawszy go, mam dokładnie taką samą opinię
o panu Leversonie.
- Coś podobnego, sir.
- A jaka jest twoja opinia - przepraszam - opinia służby na temat sekretarza?
- To bardzo spokojny, cierpliwy dżentelmen. Nie lubi sprawiać innym kłopotu.
*
- Vraiment . Kamerdyner zakaszlał.
- Milady bywa trochę pochopna w swoich sądach.
- A więc, zdaniem służby, zbrodnię popełnił pan Leverson?
- Nikt z nas nie chce tak myśleć. Zwyczajnie nie myśleliśmy, że miał coś takiego w sobie.
- Ale ma trochę gwałtowny charakter? Parsons podszedł bliżej.
- Jeżeli pan pyta mnie, kto miał najgwałtowniejszy charakter w tym domu...
Poirot powstrzymał go gestem.
- Ach! Nie o to chciałem zapytać. Moje pytanie brzmiałoby, kto najlepiej panuje nad sobą.
Parsons patrzył na niego z otwartymi ustami.
Poirot nie tracił czasu. Lekko się skłonił - był zawsze uprzejmy - i opuścił pokój, by udać się do
wielkiego, kwadratowego hallu Mon Repos. Stał tam chwilę, pogrążony w myślach, potem, kiedy
dobiegł go lekki dzwięk, przechylił głowę na bok jak żwawy drozd i wreszcie bezszelestnie wyszedł
z hallu.
Zatrzymał się w drzwiach, oglądając pokój - mały pokój, umeblowany jak biblioteka. W
dalszym jego końcu, za wielkim biurkiem, siedział szczupły, blady młodzieniec, zajęty pisaniem.
Miał cofnięty podbródek i binokle.
Poirot obserwował go chwilę, potem przerwał ciszę, sztucznym i zgoła teatralnym
chrząknięciem.
- Hmm.
Młody człowiek za biurkiem przerwał pisanie i odwrócił głowę. Nie wydawał się nadmiernie
spłoszony, ale na jego twarzy na widok Poirota pojawił się wyraz zakłopotania.
Detektyw podszedł z lekkim ukłonem.
- Mam honor mówić z panem Trefusisem, prawda? Moje nazwisko brzmi Poirot, Herkules
Poirot. Być może słyszał pan o mnie.
- Och... ee... tak, oczywiście - wyjąkał młody człowiek.
Poirot przyjrzał się uważnie.
Owen Trefusis miał trzydzieści trzy lata i detektyw natychmiast zorientował się, dlaczego nikt
nie ma zamiaru traktować poważnie oskarżenia lady Astwell. Pan Owen Trefusis był sztywnym,
przyzwoitym młodzieńcem, rozbrajająco potulnym, którego można łatwo zastraszyć i systematycznie
terroryzować. Można było wyczuć z całą pewnością, że nigdy nie okazuje urazy.
- Lady Astwell posłała oczywiście po pana - rzekł sekretarz. - Wspominała, że zamierza to
zrobić. Czy mogę panu w czymś pomóc?
Był grzeczny, choć bez wylewności. Poirot usiadł.
- Czy lady Astwell mówiła coś panu o swoich przekonaniach i podejrzeniach?
Trefusis uśmiechnął się lekko.
- O ile wiem, podejrzewa mnie. To absurd, ale tak jest. Od śmierci sir Reubena ledwie odzywa
się do mnie i cofa się aż pod ścianę, kiedy przechodzę.
Zachowywał się zupełnie naturalnie, a w jego głosie brzmiało raczej rozbawienie niż uraza.
Poirot skinął głową z ujmującą szczerością.
- Między nami mówiąc, to właśnie mi powiedziała. Nie spierałem się z nią, nigdy nie spieram
się ze stanowczymi damami. Rozumie pan, że to strata czasu.
- W zupełności.
*
- Mówię, tak, madame, och doskonale, madame, precisement , madame. Te słowa nie znaczą
nic, ale schlebiają. Przeprowadzam własne śledztwo, ponieważ, bądz co bądz, wydaje się
niemożliwe, by ktokolwiek oprócz pana Leversona popełnił tę zbrodnię, jednak niemożliwe rzeczy
zdarzały się już wcześniej.
- Rozumiem znakomicie pańską sytuację. Jestem całkowicie do pańskich usług.
- Bon - odparł Poirot. - Rozumiemy się wzajemnie. Teraz proszę opowiedzieć mi szczegółowo
zdarzenia tamtego wieczoru. Zacznijmy od obiadu.
- Leversona nie było na obiedzie, jak pan już niewątpliwie wie. Miał poważną sprzeczkę z
wujem i wyszedł na obiad do klubu golfowego. W efekcie sir Reuben był w bardzo złym humorze.
- To był niezbyt miły pan, co? Trefusis uśmiechnął się.
- Och! Prawdziwy diabeł! Przez dziewięć lat, które z nim przepracowałem, poznałem jego
sztuczki. Był bardzo trudnym człowiekiem. Miewał dziecinne napady wściekłości i ubliżał każdemu,
kto był w pobliżu. Przywykłem do tego. Nie zwracałem uwagi na to, co mówił. Nie był złym
człowiekiem, ale potrafił zachowywać się niemądrze i irytująco. Najważniejszą rzeczą było nie
odgryzać mu się.
- Czy inni ludzie byli równie mądrzy jak pan?
Trefusis wzruszył ramionami.
- Lady Astwell lubiła dobrą awanturę - powiedział.
- W najmniejszym stopniu nie obawiała się sir Reubena, zawsze stawiała mu czoło i odpłacała
pięknym za nadobne. Pózniej zawsze się godzili. Sir Reuben był jej naprawdę oddany.
- Tego wieczoru też się pokłócili?
Sekretarz spojrzał na niego spod oka i zawahał się.
- Wydaje mi się, że tak; dlaczego pan pyta?
- To tylko pewien pomysł, nic więcej.
- Nie wiem na pewno - wyjaśnił sekretarz - wyglądało jednak, że mają taki zamiar.
Poirot nie drążył tematu.
- Kto jeszcze był na obiedzie?
- Panna Margrave, pan Victor Astwell i ja.
- Co było potem?
- Poszliśmy do bawialni. Sir Reuben nie towarzyszył nam. Mniej więcej dziesięć minut pózniej
wszedł i zwymyślał mnie z powodu drobnej sprawy z listem. Poszedłem z nim do Baszty i
poprawiłem błąd; potem wszedł pan Victor Astwell i powiedział, że chciałby pomówić o czymś z
bratem, więc wyszedłem i przyłączyłem się do pań.
W jakiś kwadrans pózniej usłyszałem gwałtowny dzwonek sir Reubena i Parsons wszedł,
mówiąc, że mam natychmiast do niego przyjść. Kiedy wchodziłem do pokoju, pan Victor właśnie
wychodził. Prawie mnie przewrócił. Najwyrazniej coś go zdenerwowało, a ma bardzo gwałtowny
charakter. Naprawdę mnie nie widział.
- Sir Reuben skomentował tę sprawę?
- Powiedział:  Victor jest szalony; kiedyś zrobi komuś coś złego, jak będzie się tak wściekał .
- Ach! Nie wie pan, o co poszło?
- Nie potrafię powiedzieć.
Poirot bardzo wolno odwrócił głowę i spojrzał na sekretarza. Ostatnie słowa były
wypowiedziane za szybko. Doszedł do przekonania, że Trefusis mógłby powiedzieć więcej, gdyby
chciał. Ale Poirot nie naciskał.
- A potem? Bardzo proszę, niech pan mówi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •