[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pod tą imponującą nazwą kryło się kilka pomieszczeń w amfiladzie, do których schodziło się po
schodkach w dół. do sutereny poniżej poziomu ulicy. Wśród obrazów i rzezb o abstrakcyjnych kształtach
nic zauważyłem ani jednego zwiedzającego. Na pytanie o Filipa Hanke, dziewczyna ubrana w gruby bury
sweter i zatopiona w lekturze książki przy stoliku w rogu, wskazała mi bez słowa, samym jedynie gestem,
wąski korytarzyk, w którym ujrzałem cztery pary drzwi.
Zapukałem na chybił trafił do pierwszych i nie czekając na odpowiedz nacisnąłem klamkę. Ujrzałem
mały pokoik, zagracony różnymi artystycznymi przedmiotami. Wciśnięte między ten kram, stało niewielkie
biurko z odsuniętym krzesłem. Na blacie leżało kilka albumów, chyba malarstwa i sztuki, obok płaskie, me-
talowe pudełko i na wpół zapisany arkusz papieru, na którym dostrzegłem niedużą owalną miniaturę.
Zauważyłem tylko, że przedstawia damę w kapeluszu z dużym piórem, kiedy poczułem czyjąś ciężką
rękę na ramieniu. Jakiś mężczyzna bezceremonialnie odsunął mnie od drzwi.
 Pan do kogo?  zapytał.
 Szukam Filipa Hanke.
 To ja. Czego pan sobie życzy?
 Może jednak wejdziemy?  zaproponowałem.  Mam dla pana wiadomość...
Cały czas głowiłem się. jak mu ją przekazać.
 Słucham  rzekł sucho. Pokazałem legitymację i przedstawiłem się.
 Major Wanacki ze Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych.
 Coś nowego w sprawie mojej żony?  zapytał. Otworzył wreszcie swój sezam, szybkim krokiem
podszedł do biurka i równie spiesznie schował miniaturę.  Słucham  powtórzył.
Zrelacjonowałem posiadane informacje. Przez cały czas nic odezwał się ani słowem.
 Gdzie ją mogę zobaczyć?  zapytał wreszcie.
 W Zakładzie Medycyny Sądowej  odrzekłem.  Musi pan zidentyfikować zwłoki.
Do zakładu, mieszczącego się w pomieszczeniach Akademii Medycznej, weszliśmy razem, ale kiedy
znalezliśmy się już przed właściwą salą, spojrzał na mnie z prośbą, którą zrozumiałem. Tak jak sobie życzył,
został na moment sam.
 Tak, to ona  powiedział po dłuższej chwili.  To moja żona. Kiedy będę ją mógł stąd zabrać? 
zapytał niespodziewanie rzeczowo.
 Po sekcji  odparłem.  Czy czuje się pan na siłach, by złożyć teraz zeznania?
Obrzucił mnie niewidzącym spojrzeniem.
 Oczywiście  odrzekł.  Tylko czy się na coś przydam? W ubiegły piątek żona wyszła z domu,
nie mówiąc, dokąd się udaje i odtąd już jej nie widziałem. W poniedziałek zawiadomiłem milicję. Nic poza
tym nie wiem. Nie znam w zasadzie żadnych kontaktów Zony  ani zawodowych, ani prywatnych  choć
wiem, że miała dość rozległe znajomości. Nie mam pojęcia, kto mógł ją zamordować, i dlaczego...
Urwał i dał się zaprowadzić do samochodu, którym zawiozłem go do Pałacu Mostowskich.
Ponieważ istotnie nie miał wiele do dodania, szybko go zwolniłem.
Wkrótce potem wszedł młody funkcjonariusz o śniadej twarzy i wyglądzie Wiocha, do którego wszy-
scy zwracali się po prostu ..panie Sylwku". W ostatniej chwili szef włączył go w skład mojej grupy opera-
cyjno-dochodzeniowej i właśnie on przyniósł mi formularze protokołu oględzin miejsca znalezienia zwłok,
zdjęcia i plastikowy worek, wypełniony do połowy jakimiś przedmiotami.
 A niech to szlag!  zaklął, stawiając worek ciężko na podłodze.  W tym błocie nawet w kalo-
szach człowiek upaprał się jak świnia.
 Coś ciekawego?  zapytałem, zdając sobie sprawę z tego, że zawartość worka to plon wielogo-
dzinnych poszukiwań mojej ekipy.
 Same rewelacje  odparł Sylwek z odcieniem lekceważenia, ale i pewnego zawodu w głosie. 
Skorupki od jaj, papierki po cukierkach, jeden zgniły chodak, przerdzewiałe resztki garnka i zdezelowana
sprężyna meblowa ze strzępem materiału, chyba narzuty.
 Wszystko może się przydać  powiedziałem filozoficznie i odesłałem Sylwka razem z workiem do
laboratorium kryminalistycznego.
Wyłowiłem z pliku zdjęć te, na których widniały odciski i odlewy opon, wykonane na drodze nie opo-
dal jeziorka. Następnie wziąłem się za protokół oględzin, z którego niewiele wynikało. Połączyłem się z
Zakładem Medycyny Sądowej.
Docent Oskierko, którego poznałem natychmiast po charakterystycznym kresowym akcencie, przeka-
zał mi wyniki sekcji.
 Została uduszona  oznajmił.  Brak typowych zmian w płucach przemawia w każdym razie za
tym, że nie zginęła wskutek utonięcia. Wrzucono ją do wody już martwą.
Ledwie odłożyłem słuchawkę, gdy zameldował się oficer dyżurny z wiadomością.
 Dzwoniła jakaś kobieta  powiedział.  Przedstawiła się jako bliska znajoma Ewy Hanke. Będzie
czekać za godzinę na parkingu przed restauracją  Pod Aosiem" w Izabelinie.
 To wszystko?  zapytałem, na równi zaciekawiony co rozczarowany.
 Tak. Odłożyła słuchawkę.
Nie było rady. Musiałem jechać do Izabelina.
Tuż za granicą Warszawy urwał się rząd latarń i od tej pory ciemność rozświetlały już tylko żółte
światła domów przy szosie.
Parking przed restauracją  Pod Aosiem" w Izabelinie oświetlony był jednak zupełnie przyzwoicie. Na-
chylona jarzeniówka strzegła rzędów aut. Stało ich tu, zauważyłem, nadspodziewanie dużo jak na podmiej-
ską knajpę. Czyżby serwowano tu prócz posiłków także i innego rodzaju atrakcje? Tajemnicą poliszynela
pozostawało wszak funkcjonowanie różnych zakamuflowanych burdeli pod szyldami niektórych podwar-
szawskich moteli i hotelików. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •