[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Opisz w trzech słowach wrażenia po użyciu produktu...
- Odlot - rzekł Max, nim zdążyła sama sobie odpowiedzieć. -
Nasycenie. - Pocałował ją. - Pełnia.
- Dobre odpowiedzi - mruknęła.
- Zadajesz dobre pytania. Bardzo mi się podobała twoja wersja
drugiej rundy. Czy teraz możemy przejść do mojej?
- A miałeś na myśli coś innego?
- Tak, zamierzałem uklęknąć na jedno kolano i poprosić cię o
rękę, ale skoro oblałem pierwszą część...
- Max, to nie był egzamin - ucięła.
Nie chciała rozmawiać o oświadczynach, ponieważ miała
poczucie, że jest na to za wcześnie, że wszystko dzieje się za szybko.
Max potrzebował czasu. Ona sama chyba też.
- Może nie, ale i tak dałaś mi do zrozumienia, że praca jest dla
mnie ważniejsza niż wszystko inne.
- To mi nie przeszkadza. Przeszkadza mi, że jest ważniejsza ode
mnie.
132
RS
Westchnął.
- Masz rację, powinienem był zadzwonić.
- Przede wszystkim powinieneś był przyjść.
- Lou, w sytuacji kryzysowej nie rozważasz wszystkich
możliwych opcji, tylko z miejsca robisz to, co musi być zrobione.
Owszem, rozumiała go, sama postępowała podobnie, ale Max
też musiał zrozumieć, postawić się na jej miejscu.
- Od tego masz menedżera w każdej restauracji, żeby sobie
radził w takich momentach. Ty jesteś od zarządzania całością i
dokonywania ważnych posunięć, a nie od zakręcania zaworów,
powinieneś to wiedzieć. Tak samo jak powinieneś wiedzieć, że w
przypadku spóznienia należy dzwonić i uprzedzać. Mnie mama
nauczyła tego już w dzieciństwie. Wiedziałam, że mam dzwonić, żeby
się nie martwiła.
- O mnie nikt się nie martwił i nikt nie chciał wiedzieć, gdzie
jestem i co robię. W odróżnieniu od ciebie pochodzę z rozbitej
rodziny.
- I tu dochodzimy do sedna sprawy. Pragniesz prawdziwego,
stałego związku, ale boisz się tego. Boisz się, że znowu zostaniesz
zraniony.
Zamknął oczy.
- Masz rację, Lou. Ale nie we wszystkim, bo myślisz, że praca
jest dla mnie ważniejsza od ciebie. A ja dzisiaj przez cały dzień
myślałem o nas i o tym, jak wczoraj postąpiłem wobec ciebie. Już
nigdy więcej. Obiecuję.
- Obietnice są jak słomki, bardzo łatwo je złamać.
133
RS
- Lou, masz moje słowo.
Cisza.
- Nie wierzysz mi?
- Dzisiaj tak myślisz, ale co będzie jutro? Za tydzień?
- Musisz mi uwierzyć. - Otoczył ją ramionami. - Nie mogę cię
stracić. Chcę, żebyśmy byli zawsze razem, żebyś została moją żoną.
Coś zaczęło dławić ją w gardle. To było już nawet więcej niż
spełnienie jej wszystkich marzeń.
A mimo to nadal się wahała. W tym momencie Max przyrzekłby
jej wszystko, lecz próba związania się z nim na zawsze oznaczała
poważne ryzyko. Tak, ale życie bez Maksa oznaczałoby koszmar,
lodową pustynię...
- Poczekaj z tym do czternastego.
- Do czternastego?
- Przecież w walentynki jesteśmy umówieni na randkę. Już
zapomniałeś?
- Nie było czego zapominać, bo nie przypominam sobie, żebyś
obiecała mi tę randkę.
- Obiecuję ci ją teraz. Przynieś pierścionek, zrób, co trzeba i
ogłosimy zaręczyny.
- Chcesz, żebym ukląkł przed tobą przy wszystkich?
- A zrobiłbyś to dla mnie?
Wahał się tylko przez ułamek sekundy.
- Tak. Co tylko zechcesz.
- Akurat tego nie potrzebuję. To mnie masz przekonać, nie
innych. - Pocałowała go w czoło. - Pojedynczy kamień, nieduży, bo
134
RS
przesadne pierścionki wyglądają tandetnie. A teraz chętnie zjem
kolację, bo zgłodniałam.
W walentynki pracowali wszyscy. Robert i John zawiadywali
restauracją w Mayfair, Louise przypadła restauracja w Chelsea, zaś
Max miał oko na to, co działo się w Knightsbridge. Co jakiś czas
dotykał dłonią kieszonki na piersi, do której włożył pierścionek z
pojedynczym brylantem oraz małą złotą agrafkę, którą dała mu Louise
podczas lotu do Meridii. Odkąd zaproponował jej małżeństwo, zawsze
nosił przy sobie ten drobiazg, który nabrał dla niego szczególnego
znaczenia.
Spojrzał na zegarek. Dziesiąta. Mógł się wymknąć, wszystko
szło gładko. W biurze czekała butelka najlepszego szampana, którym
Max zamierzał uczcić zaręczyny. Tak, widział wtedy tę niepewność w
oczach Louise, to wahanie... Ale przekona ją. Musi.
- Panie Valentine, mamy pewien problem... - odezwał się za nim
ściszony, pełen niepokoju głos maitre d'.
- Jane, właśnie wychodzę. Zwróć się z tym do Stephanie. Maitre
d' wyglądała, jakby miała zemdleć.
- Panie Valentine, proszę... Stolik numer pięć, Charles Prideaux,
wie pan, ten aktor... Jest strasznie blady, spocony, czuje ucisk pod
mostkiem. To może być początek zawału.
- Wezwij karetkę.
- Chciałam, ale kategorycznie zabronił, błaga o dyskrecję.
Przyszedł tu z jakąś młodą aktoreczką, a żonie powiedział, że będzie
pracował na planie filmowym. Bardziej boi się, że żona się dowie,
niż... - Przerażona Jane nawet nie zdołała dokończyć.
135
RS
Max nie mógł dopuścić, żeby ktoś zmarł w jego restauracji.
- Gdzie on jest?
- Zasłabł w toalecie, zaprowadziliśmy go do biura.
- Kto przy nim został?
- Nikt. Chciałam spytać, czy na sali jest lekarz, ale zabronił mi.
Powiedziałam, że sprowadzę pana i dopiero na to się zgodził.
- Do diabła, nie powinien być sam, skoro jest w takim stanie.
Dobrze, zajmę się tym. Przyślij mi dwóch kelnerów, żeby pomogli
sprowadzić go na dół, zawiozę go do szpitala.
Spojrzał na zegarek. Zdąży. Zabierze mu to wszystko góra pół
godziny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •