[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Patrzył przez chwilę na rysunek, mrużąc oczy, potem obrócił go o dziewięćdziesiąt stopni. Z piersi
wyrwał mu się przeciągły jęk, przejechał dłońmi po twarzy. Park oglądany z powietrza pod tym kątem
przypominał olbrzymi tort z wi-
232
Fiona Harper
sienką na wierzchu. Jak mogło mu wyjść coś takiego, skoro myślał o alejkach i klombach?
Najlepiej śmiało spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać się do porażki. Powinien teraz wejść do kuchni,
powiedzieć  dzień dobry" i wyjść, udowadniając sobie tym sposobem, że nic złego się z nim nie
dzieje. A wieczorem zadzwoni może do swojego kumpla Lukea i poprosi, by umówił go z którąś z
koleżanek żony. Gaby już od ponad roku próbowała go wyswatać.
Uśmiechnął się, ale ten uśmiech przeszedł szybko w grymas. Prawda była taka, że nie miał jakoś
ochoty z nikim się umawiać. Może kiedy Jas będzie starsza...
Pchnął drzwi kuchni i zamurowało go.
Gapił się zbaraniały na rozchichotane Louise i Jas, na których osiadał właśnie niczym mikroskopijny
śnieg tuman cukru pudru wznoszący się nad szklaną misą.
- Nie tak... - mówiła Louise. - Powoli, z wyczuciem!
Jas śmiała się tak serdecznie, że wciągnęła w płuca trochę tego pudru i zaczęła się jednocześnie
krztusić i kichać. Louise, która sama już kaszlała, poklepała ją w plecy. %7ładna jak dotąd nie
zauważyła, że wszedł.
Rozejrzał się. Panował tu nieopisany bałagan. Megan dostałaby zawału, gdyby zobaczyła teraz swoją
wychuchaną kuchnię. Ale jemu się podobało.
- Tato! - Jas dostrzegła go pierwsza.
- Cześć, Jasmine. - Usiłował zachować powagę. Ktoś musiał tu wnieść trochę opamiętania.
- Chodz, zobacz, co nam wyszło! Postanowiłyśmy upiec ciastka zamiast tortu. - Chwyciła go za rękę i
pociągnęła przez kuchnię do blachy ze stygnącymi ciastkami najrozmaitszych kształtów i w różnych
stadiach dekorowania.
Drogocenna jemioła
233
Stała nad nimi Louise. Jeszcze przed chwilą śmiała się, teraz oczy miała czujne i milczała.
- Przepraszam za nieporządek - wymamrotała. - Trochę nas poniosło.
Szukał słów, żeby powiedzieć coś z sensem, ale nic stosownego nie przychodziło mu do głowy.
Rozpraszała go smużka cukru pudru na nosie Louise.
- Czemu tak mi się pan przygląda?
- Ma pani...
Ben wyciągnął rękę, żeby ją zetrzeć, ale Louise cofnęła się i zrobiła zeza, usiłując dostrzec to co on.
Potarła nos nasadą dłoni, rozmazując sobie na nim dżem.
Ben opuścił rękę. Niech sama doprowadza się do porządku. Tak będzie lepiej.
Louise popatrzyła na niego pytająco. Potem podeszła do piekarnika i przejrzała się w szybce. Podał jej
ścierkę. Wzięła ją, nie oglądając się na niego, otarła sobie twarz i wyprostowała się zarumieniona.
Było to tak do niej niepodobne, że uśmiechnął się mimo woli.
- O wiele lepiej.
Zarumieniła się jeszcze bardziej i też uśmiechnęła.
- Dobrze to słyszeć - powiedziała cicho.
Tylko że on wcale nie był przekonany, czy tak jest lepiej. Było coś pociągającego w przyprószonej
cukrem pudrem, pachnącej wanilią Louise Thornton w jego kuchni. Wyglądała... realnie.
- Pora zabrać się za sprzątanie, Jas. - Louise podeszła z foremką do zlewu.
Ku zdumieniu Bena, Jas bez szemrania zaczęła chować torebki z mąką do szafki i pojemniki z jajkami
do lodówki. Pokręcił głową i popatrzył pożądliwie na równe rzędy upie-
234
Fiona Harper
czonych ciasteczek stygnących na kuchennym blacie. Do ust napłynęło mu tyle śliny, że musiał
przełknąć ze trzy razy. %7łeby się czymś zająć, wstawił wodę na herbatę.
Louise podeszła do niego z talerzykiem ciasteczek
- Poczęstuje się pan? Kiwnął głową.
- Te są nadziewane malinami i cytryną, te dżemem, a te samym kremem.
Wlepił wzrok w coś złotożółtego, posypanego z wierzchu cukrem pudrem.
Louise uśmiechnęła się.
- A więc z dżemem, tak? - Patrzyła przez chwilę na talerzyk z ciastkami, potem podniosła wzrok - Nie
będę ukrywała, że staram się panu podlizać.
- Naprawdę? Kiwnęła głową.
- Wczoraj wieczorem oglądałam w telewizji... - oczy zaszły jej na kilka sekund mgiełką - .. .film o
Laurze Hastings. Park i ogród wyglądały wtedy prześlicznie. Czy podjąłby się pan przywrócenia ich
do tamtego stanu?
Zamurowało go. Od lat czekał na taką propozycję. I wreszcie się doczekał.
- Pańska firma zajmuje się tego rodzaju rzeczami, prawda? - Patrzyła na niego dziwnie.
Kiwnął głową.
- Tak myślałam. Może porozmawiamy o tym jutro, w godzinach pracy. - Spojrzała znowu na talerzyk
- To co, poczęstuje się pan?
Ciastko, kiedy je wziął, było jeszcze ciepłe. Odgryzł kęs. Niebo w gębie. Obserwująca go Louise
kiwnęła tylko głową. Wiedziała, że jest w tym dobra. Znakomicie zdawała sobie
Drogocenna jemioła
235
sprawę z tego, że jej ciastko zdegraduje Bena do poziomu zachwyconego dziecka. I ją to bawiło.
Grudzień był do tej pory niezwyczajnie ciepły, ale nadciągało ochłodzenie. Czuł to w zimnych
podmuchach wiatru hulającego nad rzeką. Ben siedział skulony za sterem swojej dinghy prującej
ostre, stalowoszare fale.
Uśmiechnął się do przytulonej do niego Jas i przeniósł wzrok z powrotem na rzekę. Była to jedna z
tych chwil, które na zawsze zapadają w pamięć. Szary nurt, perłowe niebo w górze, a na wprost, na
szczycie wzgórza, majestatyczny biały dom, do którego zmierzali. W swoich wodoodpornych
kurtkach - on w ciemnozielonej, Jas w jaskrawoczerwonej -stanowili w tym szaroburym krajobrazie
jedyne plamki koloru psujące cały efekt.
- Jak myślisz, tato? Spadnie śnieg? Zastanawiał się przez chwilę, zaciskając usta.
- Nie wiem. Ale dobrze by było, prawda? Ostatnie białe święta Bożego Narodzenia mieliśmy, kiedy
byłem jeszcze chłopcem. - Dopływali już do mola przy hangarze Louise. - Poczekamy, zobaczymy.
Przycumował łódkę i ruszyli pod górę. Domu nie było stąd widać, bo zasłaniały go wzgórze i drzewa,
ale znał drogę. Ziemia przed domem zryta była dokumentnie przez jego ekipę w ramach wstępnych
prac związanych z kształtowaniem krajobrazu. Istne pobojowisko po bombardowaniu, ale żeby coś
wypiękniało, najpierw trzeba to zeszpecić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •