[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wszystko byłoby dobre, prócz nagłego milczenia, dającego podstawę do wszelakich
plotek i mobilizującego ciekawskich do dalszych poszukiwań. Tymczasem okazało się,
że cały incydent gdyński miał "drugie dno".
Bronisław Rzepecki próbując dzisiaj wyjaśnić tajemnicę zdarzenia w gdyńskim porcie,
natknął się na zachodnie zródła, które wtedy podawały m.in.:
W kilka dni po upadku obiektu do basenu portowego Gdyni strażnicy portowi
napotkali dziwną postać płci męskiej, która całkowicie wyczerpana czołgała się po
plaży. Istota ta nie mówiła w żadnym znanym języku i była ubrana w jakiś uniform.
Część twarzy i włosy miała spalone. Zabrano ją do szpitala uniwersyteckiego i tam
poddano ją badaniom. Okazało się, że tajemniczego przybysza nie można rozebrać, bo
rozcięcie uniformu zrobionego z materii podobnej do jakiegoś cienkiego metalu
wymagało użycia specjalnych narzędzi. W trakcie badań lekarze ku swojemu
zaskoczeniu stwierdzili, iż istota ma zupełnie inny układ narządów wewnętrznych niż
człowiek, a jej krwiobieg biegnie poprzecznie do ciała na kształt swoistej spirali.
Ponadto liczba palców u rąk i nóg była różna od naszej (ale raport nie precyzował,
jaka).
Istota żyła dopóty, dopóki miała na ręku bransoletę. Gdy ją zdjęto, umarła.
Wspomniane już zródła twierdziły także, że kiedy tajemnicza istota przebywała na
terenie szpitala, został on zamknięty i otoczony przez funkcjonariuszy służb
bezpieczeństwa.
Bronisławowi Rzepeckiemu udało się ustalić, że agencje zachodnie opierały swoje
relacje na doniesieniach spotkanego w Londynie byłego pracownika tego szpitala.
Do dzisiaj pozostaje tajemnicą, co stało się z ciałem pozaziemskiej istoty. Jedni
twierdzą, że po zakończeniu wstępnych badań wywieziono ją samochodem chłodnią do
ówczesnego ZSRR. Biorąc pod uwagę, że całe zdarzenie miało miejsce 1959 roku,
kiedy wszystkie tego typu sprawy niezmiennie kończyły się "współpracą z ZSRR" jest
to najprawdopodobniejsza hipoteza.
Inni uważają, że ten KTOZ nadal spoczywa w jakimś inkubatorze na terenie jednego z
naszych szpitali lub labolatoriów wojskowych. Mogło się bowiem zdarzyć i tak, że z
obawy, by transport nie zakłócił śpiączki istoty, pozostała u nas. "Zpiączki", bowiem
sprawa fizycznej śmierci istoty - jak wszystko w tym zdarzeniu - nie jest ostatecznie
przesądzona. Wielu zchodnich badaczy twierdzi, że to, co nazwano śmiercią istoty, jest
w gruncie rzeczy jedynie swego rodzaju letargiem, z którym ziemska medycyna nie
potrafi sobie jeszcze poradzić.
W całej sprawie pozostaje oczywista wątpliwość: czy mamy tu do czynienia z
prawdziwym polskim wypadkiem typu Rooswell, czy też wszystko pozostaje
wytworem ludzkiej fantazji. To, co zaobserwowali świadkowie, mogło być np.
meteorytem lub zwykła katastrofą lotniczą, do której nie chciały się przyznać władze.
Tajemnicza istota mogła być poranionym pilotem, a strój jakimś eksperymentalnym
skafandrem.
Mogło tak być, gdyby nie fakt , że na opis tego wydarzenia natknął się przez
przypadek, całkiem niedawno, pewien oficer. Korzystając przy robieniu doktoratu ze
zbiorów biblioteki Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lotniczych w Dęblinie - także z
tajnych raportów - znalazł w jednym z nich opis gdyńskiej historii i znalezienia
człekopodobnej istoty oraz informację, że przechowywana jest ona w inkubatorze w
stanie śpiączki! Oczywiście wojsko zbywa milczeniem pytania o ten raport. Nikt jego
istnienia nie potwierdza, ale i nikt nie chce w sposób jednoznaczny zaprzeczyć. I ten
ślad jest istotną przesłanką, by całe zdarzenie traktować poważnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •